Recenzja "Wyspa i inni ludzie" Maciej Piotr Prus

Wydawca: Korporacja Ha!art

Liczba stron: 224

Oprawa: miękka

Premiera: 30 listopada 2020 rok

Ha!art zaskoczył mnie już wielokrotnie. Był przecież biszkoptowy labrador o imieniu Borys Szyc, Polka zakochana w białej małpie, ludzie onanizujący się grzybami i tak dalej. Można tę listę ciągnąć bardzo długo. Przyzwyczaiłem się już, że sięgając po kolorową okładkę z grafiką Bolesława Chromrego dostaję coś dziwnego. Coś, czym inne wydawnictwa po prostu się nie interesują. Mniej więcej w takim nastroju ściągałem z półki „Wyspę i innych ludzi” Macieja Piotra Prusa. Kilka stron później, wiedziałem że Piotr Marecki i spółka, znowu zrobili mnie w konia.

O co poszło tym razem? Otóż o prozę gatunkową. Tak, „Wyspa i inni ludzie” to taki socjologiczny kryminał, podszyty grozą niesamowitości. Nie ma piętrowych odwołań do aktualnej sytuacji politycznej w kraju (chociaż znajdą się i tacy, którzy będą na siłę ten punkt widzenia forsować), brakuje symboliki czy postmodernizmu. Prus tworzy za to opowieść, tak po prostu zajmującą, wciągającą od pierwszej, do ostatniej strony. Wszystkie te popularne frazesy jak „nie mogłem odłożyć jej choćby na chwilę”, „od napięcia ręce mi się pociły” czy „nie mogłam spać po nocach”, są tu jak najbardziej na miejscu. Chociaż jest też inna wiadomość dla sympatyków Chmielarza czy Małeckiego – Prus w tej prostej formie, zamyka coś jeszcze. A więc da się. I chyba właśnie dlatego książkę wydaje Ha!art, a nie powiedzmy Marginesy czy Czwarta Strona.

Najważniejsza w książce jest wyspa. Jest z nią trochę jak z Łodzią czy Sosnowcem – to taki stan umysłu. Życie toczy się tu na swoich prawach. Choć całkiem niedaleko jest ląd i można do niego dotrzeć promem, niewielu się na to decyduje. Do miasta jeździ Adam, prowadzący jedyny sklep na wyspie, a także okoliczny dziwak i niedoceniony malarz w jednym. Ten jednak ma zupełnie inne pobudki – szuka dziewczyny. I to mu się udaje, chociaż jego romans z Zo trudno nazwać płomiennym. Czasami sobie pobaraszkuje, zabierze wybrankę do hotelu, pogada o nastroju. Nie wiąże z nią przyszłości, przynajmniej do czasu.

Wspominam o tym romansie głównie dlatego, że jedną z niewielu wad książki jest właśnie sposób kreowania stosunków damsko-męskich. O ile jeszcze ten związek mogę uznać za ciekawy, o tyle już narodziny dziecka z nieprawego łoża nie mają fabularnego czy społecznego uzasadnienia. Podobnie sytuacja wygląda z Vukiem i jego nagłą zmianą ze spokojnego i wyważonego zapijaczonego łowcy, w bawidamka i agresora. Na tym jednak zarzuty kończę i przechodzę do rzeczy ciekawszych.

Jak już napisałem, mamy tu wyspę. Nie jest to dżungla Goldinga, ani surowa przestrzeń Björnsdóttir. Prus tworzy miejsce przede wszystkim odosobnione. Jest kilka plaż i klifów, lasy, wzgórza i opuszczone domki. Jest też namiastka wioski, w której mamy policjanta, wójta i kilku opojów. Fakt, że policjant jest emerytowany i nadał sobie to stanowisko sam, oraz że wójt też już wójtem nie jest, właściwie nie ma tu większego znaczenia. Dla innych to właśnie te osoby mają autorytet, ich należy słuchać. Jest więc sobie taka wyspa, która żyje przede wszystkim ze spotkań. Ludzie obgadują się nawzajem, wymyślają historię, czasami zastanawiają się, co tam w dużym świecie słychać. Problem pojawia się, gdy jedno z pól kukurydzy zostaje zniszczone. Początkowo jest to nawet kłopot marginalizowany, spychany na dalszy plan. Wszak poszkodowanym jest dziwak. Gdy jednak odnotowuje się kolejne niecodzienne przypadki, troska przybiera zupełnie inny wymiar. Zaczynają się narady, polowania, układy, a wreszcie pada kluczowa decyzja – czas nająć łowcę spoza wyspy.

Maciej Piotr Prus bardzo ciekawie operuje tekstem. Niby żadnych ornamentów nie stosuje, a jednak czyta się to z fascynacją. Przede wszystkim potrafi dużo rzeczy przemilczeć, a jednocześnie czytelnik nie ma wrażenia, że ta gra jest nierówna. Czytając książkę lubię mieć coś do powiedzenia, chciałbym być także jej współautorem. Być może dlatego mam taki problem z kryminałami, gdzie to pisarz jest guru decydującym o wszystkim. Wyspa Prusa jest inna w tym sensie, że mamy tu naprawdę sporo wątków i ich rozwinięcie autor pozostawia czytelnikowi. Nie ma sztucznego dopowiadania, wymyślania na prędce alibi, zabaw w chowanego. Dostajemy za to relację widzianą wieloma oczami i opowiedzianą co najmniej kilkoma głosami. Najlepiej widać to w końcowej scenie, gdzie mieszkańcy wyspy, których już uznaliśmy za swoich, w obliczu spotkania z obcymi, zachowują się cokolwiek groteskowo.

Mogę śmiało powiedzieć, że czas spędzony z „Wyspą i innymi ludźmi”, był dobrym czasem. Trochę się pośmiałem, trochę postresowałem, o kilku problemach zapomniałem. Chociaż wydźwięk tej książki jest ważny i pozwala spojrzeć na swoje otoczenie z innej perspektywy, cenię tę powieść przede wszystkim za niespieszne tempo i klimat. To lektura dobra do relaksu, niegłupia, interesująca, właściwie skomponowana, domknięta. Ha!art nawet jak wydaje coś gatunkowego, to jest to inne. I bardzo dobrze, za to ich lubię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz