Liczba stron: 384
Oprawa: twarda
Premiera: 15 stycznia 2020 r.
Już jakiś czas
temu Sejm przyjął uchwałę ustanawiającą rok 2020 rokiem Leopolda Tyrmanda. Jak
napisano w jej treści „Leopold Tyrmand, autor kultowej powieści „Zły” i bezkompromisowego „Dziennika 1954” był jednym z
najbardziej oryginalnych prozaików polskich drugiej połowy XX wieku. W
najtrudniejszych czasach zachował wymagającą odwagi niezależność
intelektualną”. Dalej zauważa się, że „był on nie tylko bezlitosnym krytykiem
komunizmu, lecz także arbitrem warszawskiej elegancji, znawcą i namiętnym
propagatorem zakazanego w czasach stalinowskich jazzu”. Taki jest obraz
Tyrmanda i w tym sensie wydana niedawno książka „Alfabet Tyrmanda” niewiele
nowego w tym temacie dopowie.
Na pięknie
wydany tom składają się wypowiedzi pochodzące z różnych źródeł: dzienników,
notatek, maszynopisów, podsłuchu telefonicznego. Powstawały one w latach
1954-1981 i są całkowicie odtajnione, podane w oryginale. Nie ma na przykład
celowego ukrywania niektórych nazwisk pod przypadkowymi inicjałami, jak miało
to miejsce w „Dzienniku 1954”. Teksty zostały ułożone alfabetycznie, co z
jednej strony wprowadza pewien porządek dla osób pragnących zapoznać się z
konkretnym hasłem, z drugiej nieco burzy chronologię. Nie jest więc to idealne rozwiązanie
na początek przygody z pisarzem, a raczej dobre uzupełnienie wiedzy, którą już
posiadamy.
W książce
zwraca uwagę właśnie ów układ i mnogość odwołań, do jakich w swoich
wypowiedziach dążył Tyrmand. Zawarty na końcu indeks nazwisk zawiera znanych
literatów: Anatol France, Lew Tołstoj, Julian Tuwim, Stanisław Lem, Tadeusz
Konwicki, Fiodor Dostojewski czy William Faulkner; polityków: Benjamin
Franklin, Włodzimierz Lenin, Roman Dmowski, Władysław Gomułka; muzyków: Glenn
Miller, Louis Armstrong; a także wielu innych, rozpoznawalnych (Krzysztof
Kolumb, Karol Marks) jak i dzisiaj już zapomnianych osób. Oprócz nazwisk
pojawia się też spis haseł oraz bibliografia, na którą składają się wywiady,
książki, artykuły prasowe i źródła. Książka opatrzona została charakterystyczną
oprawą graficzną. Zwraca uwagę nie tylko dbałość o detale, ale także
zamieszczony materiał zdjęciowy. Są tu między innymi kopie: dowodu pisarza z
1941 roku, deklaracji celnej z 16 marca 1965 roku, notatek na temat pierwszego
wrażenia z Nowego Jorku 20 stycznia 1966, zdjęć ze Sławomirem Mrożkiem nad
rzeką Hudson lub z Pablo Picasso podczas Światowego Kongresu Intelektualistów w
Obronie Pokoju we Wrocławiu w 1948 roku.
„Alfabet
Tyrmanda” to portret jednostki, ale także epoki. Ukazuje Tyrmanda takim, jakim
był. Nie tylko jako krytyka ustroju politycznego i miłośnika jazzu, ale też
czasami aroganckiego typa, który nie bał mówić się, że kogoś z różnych powodów
nie szanuje. Odnaleźć może tu chociażby wypowiedź o słynnym polskim malarzu i
pisarzu Józefie Czapskim, o którym autor „Zapisków dyletanta” tak pisał
„przykładem ‘prostactwa’ tej dyskusji może być na przykład taka supozycja
wysunięta przez Czapskiego , że cały mój antykomunizm bierze się jakby stąd, że
Rosjanie nie zapłacili mi za sowieckie wydanie Złego”. W innym tonie odczytać
można słowa o Zbigniewie Herbercie „Jest to jeden z najwybitniejszych moich
współczesnych. Moim zdaniem jest największym poetą młodego pokolenia powojennej
Polski. (…) Herbert nie ma jeszcze trzydziestu lat, jest szczupły, niewysoki,
trochę słabowity. Wygląda uczniakowato, ibiera się biednie i przeciętnie, ale
schludnie, ma miło zabawną twarz o zadartym, pełnym pogody nosie i ładne, jasne
uśmiechnięte oczy”. Potrafił także wyciągać daleko idące, często celne wnioski,
jak chociażby wtedy, gdy działalność literacką Steinbecka, Hemingwaya i
Faulknera nazwał obiektywnym narzędziem CIA, której zadaniem jest zatruć i
zdegenerować ducha narodów, która wybrały socjalizm.
Jeśli kogoś
interesują przemyślenia człowieka niezależnego i inteligentnego na temat czasów
nam już odległych, powinien po tę książkę sięgnąć. Tyrmand potrafił mówić
prosto z mostu, nie bał się przykrych konsekwencji i zadziwiająco często miał
rację. Jego ogląd na rzeczywistość był bardzo szeroki, nie ograniczał się tylko
do wygodnych mu tematów. Potrafił uciekać się także do prostych myśli ubranych
w sentencjonalne ornamenty („Nie ma nic bardziej nietrwałego jak miłość
kobiety”. „Miłość, im jest większa, głębsza i bardziej gotowa do poświęceń, tym
łatwiej kończy się bez reszty”). Czytając „Alfabet Tyrmanda” opracowany przez
dr hab. Dariusz Pachockiego (niestety nie rozumiem, czemu na okładce nie ma o
tym słowa), możemy na nowo przenieść się do dawnej Polski. Ponownie odkryć
mroki i radości dnia codziennego, spojrzeć na żyjących wtedy ludzi z nostalgią
i empatią. A przede wszystkim w jakimś sensie na nowo odkryć Tyrmanda, chociaż
jak już wspomniałem, ta publikacja aż tak wiele świeżości w jego portret nie
wniesie dla tych wszystkich, którzy znają „Dziennik 1954” lub „Zapiski
dyletanta”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz