Liczba stron: 208
Oprawa: twarda
Jarosław
Czechowicz powraca z nową książką. Jego debiut „Toksyczność” to relacja silnie
oparta na autobiografii. W „Winnych” wiele wątków w jakimś sensie się powtarza.
Jest rodzeństwo, toksyczna matka, brak ojca i zagubienie w otaczającym świecie.
A jednak, mimo tych podobieństw, autor zadał sobie trud skonstruowania bardzo
ciekawej fabuły, dzięki czemu w książce może odnaleźć się szerokie grono
czytelników.
Nie
będę ukrywał, że pierwsze 70 stron było dla mnie prawdziwą próbą cierpliwości.
Niespieszna narracja dziejąca się w dwóch perspektywach czasowych: teraz i
kiedyś, bardzo przypominała mi ograniczoną ramami gatunkowymi powieść
obyczajową. Bohaterki – siostry Anna i Irena, mieszkają w dwóch oddalonych od
siebie zakątkach Europy. Starsza osiadła w rodzinnym Krakowie, gdzie jako
lekarz ginekolog prowadzi tradycyjne życie. Anna uciekła do Islandii. Mieszka w
wynajmowanym mieszkaniu w Ísafjörður. Przedzierając się przez kolejne strony
opowieści i odkrywając coraz więcej faktów z przeszłości, dochodzimy do wniosku,
że dawniej coś ważnego zdarzyło się w tej rodzinie. Ta rozłąka nie jest tylko
efektem młodzieńczego buntu, ale następstwem długofalowego procesu powstawania
traumy, którego nie da się sprowadzić tylko do przemocy domowej. Winnych może
być więcej, a ciężar kolejnych błędów spoczywa na barkach nie tylko obecnego
pokolenia, ale też tego już odchodzącego.
Gdzieś
w połowie książki następuje moment przełomowy. Wraz ze spotkaniem sióstr
dojdzie do eskalacji długo chowanych emocji. Akcja rozpędzi się, każda strona
powieści kryć będzie nową tajemnicę. Napięcie wzrośnie, pojawią się nowi
aktorzy dramatu. Układanka wreszcie zacznie nabierać namacalnych kształtów. To
wszystko będzie możliwe dzięki dobrze przemyślanej strukturze, w której autor
wykorzysta techniki z powodzeniem wykorzystywane w powieściach kryminalnych:
retrospektywę, listy, zmieniające się przestrzenie czasowe, proste dialogi,
pozornie oczywiste sytuacje. W ten sposób wskoczymy na karuzelę emocji, która
dowiezie nas do upragnionego finiszu. Kompozycyjnie kojarzy mi się to z
pierwszym sezonem serialu „Wielkich kłamstewek”.
Właśnie drobiazgowo
przemyślana struktura jest największym atutem „Winnych”. Tym bardziej nie
rozumiem wydawców, którzy uznali poruszony tu temat za „zbyt trudny”, o czym autor
pisze w podziękowaniu. Jarosław Czechowicz oddaje głos kobietom, ich
skomplikowanej psychice. Nie boi się pisać o przemocy, o przenoszeniu deficytów
między pokoleniami, także o szarości dnia codziennego i niemożności poukładania
sobie świata na nowo. Anna podejmując decyzję o ucieczce skrzywdziła nie tylko
siostrę, ale też męża. Irena dalej ma wyrzuty sumienia i czuje się
odpowiedzialna za tragedię, jaka wydarzyła się lata temu. Ich matka,
egoistyczna i bezwzględna kobieta, też nosi w sobie swoje motywacje i
cierpienie. Na tle pięknej Islandii, ten potworny smutek jest jeszcze bardziej
widoczny, tym silniej eksponowany. Trudno nie ulec temu kameralnemu
widowisku nasyconemu bólem małych rodzinnych tragedii, zrealizowanemu
z wielką pomysłowością i empatią.
Żeby
jednak nie było tak różowo, mam do „Winnych” parę uwag. Mój sprzeciw budzi brak
spójności wizji. Z jednej strony autor stawia na krótkie dialogi i budowanie
napięcia, z drugiej nie omieszka dopowiedzieć każdej nieścisłości. Chodzi mi tu
na przykład o taki wycinek dialogu „— Musisz być
przy niej, to teraz bardzo ważne. — Irena chciałaby opowiedzieć trochę więcej o
tym, jak ona widzi wyobcowanie siostry, co dzieje się teraz w umyśle stępionym
zolpidemem, chciałaby przełożyć wszystkie odczucia na jakieś rady dla Jacka,
ale czuje, że są tak samo bezradni. A czas nie uleczy tutaj żadnych ran. Należy
tylko dbać o to, by nie było ich jeszcze więcej”. Takich scen jest w książce
zdecydowanie za dużo. Jakby autor chciał czytelnikowi odebrać wolę do własnej
interpretacji, jakby zapomniał, że to na niedopowiedzeniach i pauzach opiera
się wartościowa literatura. Strasznie mnie to przegadanie męczyło, a zamiast
wzniecać moją uwagę, usypiało czujność.
Inną kwestią jest podejście do Islandii. Każdy kto
Jarosława Czechowicza obserwuje wie, że to wielki sympatyk Kraju Lodu. Widać
jak bardzo chciał się swoją fascynacją podzielić. Zamiast jednak zgrabnie
obudowywać tło w liryczne i drobiazgowe opisy (zalążki takich też tu bywają), często
odwołuje się do przewodnikowego języka i ciekawostek, trochę na siłę wpycha w
narrację: „Klasyczne skandynawskie wnętrze, jak by to ktoś określił, choć sama
Anna wspomniała jej wczoraj, że Islandia nie jest żadnym krajem skandynawskim,
lecz nordyckim”, „wie, że może tutaj siedzieć do wieczora i wciąż na nowo
prosić o kolejną filiżankę, bo Húsið — jak sporo islandzkich knajp — każe
płacić tylko za pierwszą porcję tego napoju, potem dolewać sobie można bez
końca”. I tak dalej. Może nie ma w tym nic złego, ale mnie wybijało z toku
opowieści.
W opisywaniu zbliżeń seksualnych bliżej Czechowiczowi
do Murakamiego, niż powiedzmy Henry’ego Millera, czy patrząc na nasz lokalny
rynek Jarosława Kamińskiego z „Rozwiązłej”. Kreacja intymności, przynajmniej w
moim odczuciu, wymaga dużej czujności twórczej. Niezwykle trudno jest tak oddać
erotykę, by ludzie chcieli odnaleźć w teście skrawki siebie i poczuć bliskość, z
przedstawionymi wydarzeniami. W „Winnych” cały opis seksu i związanych z nim
emocji wydaje się odrealniony, zaczerpnięty z innego, mechanicznego świata.
„Seksualne zapomnienie okazało się najbardziej skuteczne. Smak kobiecego ciała
był doskonały. Jej kochanka była bardzo pewna siebie, pewna zdobywania rozkoszy
Anny. To wszystko było niezwykle intensywne, choć dało się zauważyć, że czułość
jest tu reglamentowana, nie wyniknie z tego zbliżenia nic więcej”. W innej
scenie, opartej na wspomnieniu Czechowicz pisze „Anna przypomina sobie, jak
czuła potrafiła być Selma. Jak odkryły wspólnie, że ciało Anny jest bardzo
wrażliwe w dolnym odcinku pleców. Selma umiała zrobić masaż, który rozgrzał i
zachęcił resztę ciała do tego, by zespolić się z drugim. Piersi kochanki miały
słodki ciężar w dłoniach Anny i bardzo szybko obie kobiety znalazły wspólny,
niespieszny rytm podążania ku spełnieniu”. Tu ponownie doświadczamy odejścia od
namiętności, na rzecz tęsknoty i samotności. Erotyka jest wykorzystana tylko
jako narzędzie do podkreślenia określonego stanu ducha. Nie jest ani
fantazyjna, ani demoniczna. Nie nosi znamion lepkości, bliskości czy
podniosłości. Jest czysto informacyjna, a przez to w jakimś sensie niepełna i
techniczna.
Nie sposób ocenić „Winnych” jednoznacznie. Czuć w nich
silnie fascynacje autora mocnymi tematami i odległym klimatem Islandzkiej
wyspy. Chciałoby się jakoś tę historię rozwinąć, na przykład rozciągnąć wątek
związku matki i siostry, albo dorzucić parę scen zmagania się z surowym
klimatem. Chociażby kosztem ograniczenia myśli bohaterów, często zbyt
oczywistych. Jarosław Czechowicz to czytelnik wybitny, co do tego nikt nie ma
wątpliwości, dziwi mnie więc jego literacka strategia oparta na
dopowiedzeniach. Sam uczyłem się recepcji dzieł literackich czytając jego
omówienia i wielokrotnie właśnie tę kwestię słusznie punktował. Dlaczego więc sam
świadomie ją stosuje? Nie omieszkam podpytać przy spotkaniu autorskim. Na pewno
drzemie w „Winnych” olbrzymi potencjał, nie brakuje autorowi wyobraźni i talentu
do budowania napięcia. Czytając ją czułem się pochłonięty, a to chyba najlepszy
wyznacznik tego, że warto po nią sięgnąć, mimo pewnych niedociągnięć. Fani
powieści obyczajowych powinni być zachwyceni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz