Artur
Boratczuk tak mówi o swojej książce „Wskrzesina” powstała przede wszystkim z
pobudek jak najbardziej intymnych. Musiałem określić swój stosunek do Boga”. To
właśnie to jedno zdanie sprawiło, że po książkę musiałem sięgnąć. Nie chodzi
nawet o fakt, że czuję się jakoś w tej przestrzeni zagubiony, ale raczej o chęć
usłyszenia nowego głosu. Poza tym w jakiś sposób poczułem się poruszony – w
czasach, gdy na półkach księgarskich królują kryminały, książki o Auschwitz,
poradniki i powieści obyczajowe (koniecznie dotykające aktualnej tematyki
debaty publicznej: LGBT, edukacji, mediów społecznościowych, polityki
prorodzinnej itd.), znalazł się człowiek, który napisał powieść nie dla
czytelnika, ale dla siebie, aby coś sobie w głowie ułożyć. A wydaje mi się, że
właśnie intymność artystyczna jest jednym z kluczowych elementów stanowiących o
jakości dzieła.
Piszę o tym
wszystkim nie po to, aby usprawiedliwić swój wybór, ale by już na początku
zaznaczyć, czego w książce szukałem. I co ostatecznie znalazłem, choć wcale nie
musiało być to takie oczywiste. „Wskrzesina” jest otwarta na co najmniej dwa
nurty interpretacyjne. Dla jednych będzie to ciekawa historia dziejąca się
gdzieś na prowincji Zachodniej Polski. Są różnorodne charaktery, ich problemy,
narastające konflikty, romanse, emocje. Są motywacje, pożądania, tajemnica,
zdrada i miód. Jest, kolokwialnie mówiąc, sensacyjnie i obyczajowo. Tylko że to
wszystko tylko do czasu. Bo później… później jest już nieco dziwniej i na tym oczywistym
fundamencie trudno będzie pewne wydarzenia wyjaśnić. Właśnie wtedy można zdać
sobie sprawę, że książka Boratczuka jest jednak czymś innym, niż
przypuszczaliśmy. I o tym chciałbym teraz napisać.
Akcję autor
osadził we Fraudencji, wymyślonej mieścinie niedaleko Szczecina. Pomieszkuje w
niej kilku ciekawych ludzi: były sekretarz PZPR, a obecnie wiekowy pszczelarz -
Michał Serpina, hodowca koni i 103-letni
proboszcz w jednym, Niemiec wykupujący polską ziemię, były milicjant,
niezaspokojona seksualnie kobieta i parę innych charakterów. Najważniejszy jest
jednak przybysz. Adam ma czterdziestkę na karku. Przybywa na prowincję do
pracy. Jego biznes komputerowy upadł, więc zatrudnił się jako pomoc
pszczelarza. Trzeba przyznać, dość nieoczywisty wybór, który już na samym
początku powinien wlać w czytelnika nieco wątpliwości. Powinny być one
potęgowane także przez padające tu i ówdzie słowa („Adam spojrzał na szalejące zwierzęta.
– Spokojnie – powiedział, a one uspokoiły się od razu”, „Kiedy tylko ujrzał go
na ganku, miał wrażenie, że to ktoś, kto wszystko o nim wie, zna jego
najtajniejsze myśli i zjawił się, by wydarzenia całego jego życia ułożyły się w
jakiś sensowny obraz, bo gdy czasem spoglądał wstecz, widział tylko chaos”). W
pewnym momencie dociera do nas, że Adam nie jest zwykłym człowiekiem, tylko
Bogiem. Nie jest to jednak ten Bóg, o którym każdego tygodnia słyszymy na
kazaniu. Nie wydaje się on być częścią i przewodnikiem żadnej znanej nam ziemskiej
instytucji religijnej. Tajemniczy gość, bardziej niż nauczycielem, jest witalną
siłą, która pobudza do działania wszystko wokoło. Adam jest więc kreacją
indywidualnej impresji duchowej Boratczuka, a Fraudencja to forma autorskiego
Universum stworzonego po to, by opisać
absolut za pomocą własnej wrażliwości.
Teologiczny
wymiar książki stanowi jej ramę, organizując całą narrację. Stagnacja, brak
celu i chęć znalezienia pomocy, są kanwą dla odwiedzin Adama, którego przybycie
wprowadza barwy do szarej egzystencji miejscowości. Bohater Boratczuka zdradza
dyskretne podobieństwa do Jezusa – opisy jego gestów i mimiki momentami
przywodzą na myśl łagodne spojrzenia Chrystusa, a nienazwana moc daleko wykracza
poza uwodzicielski urok, pozwalając mu wyczuć emocje i intencje innych osób
(„Adam był jakby częścią jej samej. Ilekroć go spotykała, czuła się naładowana
dziwną energią. Niewiele ze sobą rozmawiali, a wydawało jej się, że on wszystko
o niej wie”). Głównym celem obecności gościa jest nadawanie sensu życia
członkom lokalnej społeczności, rozumianego nie tylko jako niesienie pomocy,
ale też uruchomienie nieubłaganego procesu powstawania problemów, porażek i
rozczarowań. Dopiero one mogą dać człowiekowi spełnienie. W tym sensie
uosabiana przez Adama metafizyczna aktywność jest impulsem nadającym znaczenie
ludzkiemu bytowi, dotąd pogrążonemu w apatii.
Z drugiej
strony boski dotyk, którego doświadczyli Justyna i inni, niesie w sobie także
niebezpieczeństwo oszukania i porzucenia. Po jego nieoczekiwanym odejściu
pozostaje bowiem pustka, a wybudzeni z marazmu poczują się w jakimś sensie obnażeni,
osłabieni i niepewni w świecie, który do tej pory był ich strefą komfortu. To
nagłe odejście ma tu sens nie tylko czysto fabularny, lecz stanowi również
nieodłączny elementem doświadczenia religijnego. To nie Stwórca, Ojciec ani
czuwający Duch są we „Wskrzesinie” obecni. Adam jest mistycznym bytem, który
inicjuje ruch. Jego działania wymykają się poznaniu rozumowemu, ale całkiem
dobrze można je odczytać na poziome zmysłów. Dlatego to właśnie Justyna powie o
nim „Wtedy myślałam, że zwariował, bo jeszcze nie wiedziałam, że Adam jest
Bogiem, ale teraz już rozumiem”. Choć spersonifikowany i dostępny, Bóg ma tu charakter
indywidualnej, osobistej emanacji, wpływającej na jednostkową egzystencję, a
nie na panoramę całego świata. Nie sądzę, aby miał on też jakiś szerszy plan. Pozostaje
obojętny na to, co z rozdanymi darami duchowymi zrobią ludzie. Bóg Boratczuka
odchodzi od Biblijnej siły kreacji, przyjmując formę starożytnej materii
uzupełniającej surowy świat barbarzyńskich reguł.
Boratczuk
kończy swoją książkę jasnym sygnałem „Znajdę sposób, żebyś wykiełkowała,
wskrzesino – szepnęła, przyglądając się jej. – Będę ogrzewać cię swoimi
myślami i czekać, aż wzrośniesz, rozkwitniesz i wydasz nowe nasiona. Chcę, żeby
świat był przepojony zapachem twojego niebieskiego nektaru, niewyczuwalnego
dla zmysłów, ale wywołującego w umysłach tęsknotę za tym, co piękne i wieczne”.
Bóg daje szanse na nowe życie. Pełny nadziei finał dopełnia portret religijnej
alegorii. Ciekawej, zgrabnie opowiedzianej, może trochę zbyt dramatycznej i
dosłownej, ale nadal pobudzającej do refleksji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz