Recenzja "Floryda" Lauren Groff

Wydawca: Pauza

Liczba stron: 272

Oprawa: miękka


Premiera: 24 kwietnia 2019 r.

Oto jedno z największych literackich zaskoczeń ostatnich miesięcy. Zbiór średnio przeze mnie cenionej amerykańskiej pisarki Lauren Groff, okazał się lekturą nie tyle trudną czy wymagającą, ale bardzo emocjonalną, przy czym nie ma tu mowy o żadnym moralizatorstwie. Jest to świat małych wielkich dramatów, które ukazują, ile bólu, samotności i nietolerancji potrafi udźwignąć człowiek. Jest to więc w pewnym sensie naturalistycznie napisana pocztówka z ‘pięknego’ miejsca, wystawiona bezpłciowości, w której uważny czytelnik dostrzeże  brawurę codziennego życia.

Bohaterki opowiadań sprawiają wrażenie osób będących nie razem z życiem, lecz wobec życia, poddane apatii i marazmowi dnia codziennego. Dopiero konfrontacja z nieprzyjazną siłą, z żywiołem względem którego jest się bezradnym, wzbudzi w nich inne pokłady energii. To właśnie w tych granicznych momentach poczują one, czym tak naprawdę jest życie. To nietypowe dla amerykańskiego południa spojrzenie bliskie jest w moim odczuciu filozofii Emila Ciorana, dobrze wyłożoną w „O niedogodności narodzin”. Groff jednak nie filozofuje, jej proza jest pełna tłumionych emocji, które znajdują swój wyraz w starciu z naturą. Bo właśnie natura pełni w opowiadaniach Groff rolę katalizatora ludzkich zachowań. W obliczu huraganu, sztormu, ulewnego deszczu czy spotkania z wężami, nasila się determinizm i poczucie absolutnej bezradności. Nawet ci, którzy pierwotnie pełni byli wigoru i wiary we własne siły, muszą zrewidować swoje myślenie, dokonać trzeźwej i czasami wręcz okrutnej oceny sytuacji.

Tak nakreślona perspektywa wymaga pisania bardzo precyzyjnego i właśnie konkret będzie w opowiadaniach amerykańskiej pisarki szalenie ważny. Wyraziście nakreślony świat zewnętrzny, współistnieje z ekspansywnie opisanym światem wewnętrznym, domagającym się nie tylko badania, ale też ujawnienia. Naprzemienne układanie się warstw: pejzażów otoczenia z krajobrazem duszy, stanowi zasadę konstrukcyjną całego tomu. Sprawia to, że ciągle towarzyszy czytelnikowi zarówno rzeczywistość realna, jak i ta metafizyczna, jakby wycięta z koszmarów sennych. Tu nic nie jest jednoznaczne. Nigdy nie wiesz czy postawiony krok był optymalnym rozwiązaniem. Bo tu nie ma dobrych i złych działań. Każde może przerodzić się w zupełnie nieoczekiwaną serię trudnych do wytrzymania okoliczności. Do ekstremalnych doświadczeń, wymagających olbrzymiej chęci do dalszego trwania.

Bohaterowie, czy też w dużej mierze  bohaterki opowiadań Groff, każdorazowo osadzone są w jakimś wyrazistym kontekście, który określa ich charaktery. A to dzieci będą je nękać, a to znowu postanowią porzucić swoje wygodne życie i oddać się wędrówce bez celu i gotówki. Będą też tacy, którzy do końca trzymają się ojcowizny, nawet jeśli pełna jest jaszczurek, węży i aligatorów. Ich samotność i bezradność muszą prędzej czy później zostać zastąpione przez siłę i zaradność, nawet jeśli te są tylko pozorne. Dobrze brzmi w tym kontekście proponowany przez autorkę język – prosty, czasami wręcz potoczny, bez dodatkowych stylistycznych ornamentów. To nie one mają znaczenie, także nie otwarte zakończenia, metafory czy demitologizacja Florydy jako miejsca. Tu najważniejsze są uczucia, ich płomienny i mroczny wymiar. To dzięki nim trudno oderwać się od lektury. A że Groff serwuje nam sporo inspirujących odwołań (a to ze świata muzyki, a to do twórczości Guy de Maupassant), grono potencjalnie zadowolonych czytelników jest naprawdę szerokie. Jedne z lepszych opowiadań jakie wydano w Polsce w tym roku. Wielkie podziękowania dla Wydawnictwa Pauza i Dobromiły Jankowskiej za możliwość czytania tak ważnej literatury!

Ocena:


1 komentarz: