Liczba stron: 208
Oprawa: miękka
Premiera: 8 marca 2019 r.
Spójrzcie na okładkę tej książki. Uśmiechnięta
twarz, duże okulary, błękitne oczy. Do tego wyraziste barwy – jakby nasycone
świeżo wyrabianą farbą. Pomarańcz przechodzi w żółty, by zaraz przemienić się w
niebieski. Ładne to, aż bije po oczach. Ale czy już pobieżna obserwacja nie
zdradza nam, że coś tu jest nie tak? Że ten skupiony wzrok, ten sztuczny
uśmiech, wreszcie ta feeria kolorów nie sugerują nam, że będzie to książka
wyłamująca się tradycyjnemu rozumieniu rzeczywistości? Jakbyśmy musieli coś
spożyć, aby właściwie odczytać jej znaczenie.
No właśnie. „Głosuj na pana Robinsona i lepszy
świat!” jest trochę jak gra w bierki. I nie tylko dlatego, że bierki też są
kolorowe. Chodzi mi bardziej o to, że stanowią one zgrabną metaforę relacji
między bohaterkami powieści – pogrążającymi się w komunikacyjnym i życiowym
chaosie. Jeden niepewny ruch i cały misternie budowany plan może ulec
destrukcji. Narratorem jest Pete Robinson, nauczyciel pochłonięty praktykami
inkwizycji i planami założenia szkoły w piwnicy własnego domu. Pete rozmawia ze
swoją żoną, jej terapeutą, nauczycielami, których pragnie zwerbować do grona
pedagogicznego, dziećmi. Widzimy świat jego oczami, każde wydarzenie
przefiltrowane jest przez jego osobowość. A jest to osobowość wybitnie
niewrażliwa na emocje. Prawdopodobnie dlatego informacja, że w miasteczku
doszło do poćwiartowania burmistrza nie niepokoi. Podobnie budowanie zasieków
wokół domów, rozminowanie parku (przy pomocy słowników i encyklopedii rzucanych
na niewybuchy), czy chowanie stopy nieboszczyka. Wszystko to podane jest jakby
od niechcenia, jakbyśmy słuchali ogłoszeń o promocji na ciasteczka w lokalnym
sklepie. Surrealizm przybiera tu różne odcienie i powraca często w
niespodziewanych momentach. Gdy już akcja nieco spowolni, gdy zanurzymy się w
podziwie dla opisu amerykańskiej prowincji, ni z tego ni z owego wyskoczy taka
myśl „Po drodze przyglądałem się zaroślom i kwietnym grządkom, wyglądając
miejsca nadającego się do pochówku wątroby Jima, która wydawała mi się
odpowiednią następczynią stopy, była bowiem organem, co czyniło ją bogatą w
wielokulturowe właściwości symboliczne zupełnie innego rzędu niż te związane z
dłonią czy stopą (…), a także dlatego, że wątroba była tak duża, jeśli
uwzględni się to, że należała do małego, starego, łysego faceta, a tym samym
łatwa do wykrycia przez Meredith w kryjówce pod komercyjnych rozmiarów workiem
paluszków rybnych, głęboko w lodowym sercu zamrażarki”.
Ktoś powie – nielogiczne dziwactwo. I w sumie ma
trochę racji, jeśli odczytywać tę książkę dosłownie. Ale spójrzmy nieco na
drugie dno. Żona Bena, jak i mieszkańcy miasteczka, poddają się terapii. Wczuwają
się w zwierzęta. Każdy może wybrać dowolne. Mamy małże, tuńczyka, latimerię
(żywe skamieniałości), generalnie zwierzęta wodne. Wyjątkiem jest oczywiście
Pete, przekształcający się w bizona. Siła mięśni, potęga postury, buntowniczość,
pożądanie i agresja – to idealne przymioty człowieka wojującego o władzę. A Pan
Robinson przecież marzy, aby zostać burmistrzem, wciąż idzie pod prąd lokalnej
polityki. Nie stroni tez od seksualnej marzeń i uniesień, co idealnie dopełnia
mroku jego charakteru. Donald Antrim kreśli obraz społeczeństwa odbitego w
krzywym zwierciadle. Budowa przydomowych bunkrów, fos, rakietnic, zasieków i
innych fortyfikacji obnaża absurdalną skłonność Amerykanów do tworzenia
podziemnych schronów. Zebranie mieszkańców, na którym ma zostać przedyskutowana
sprawa owych umocnień, przebiega według dobrze nam znanego schematu –
początkowy zapał fanatyków, szybko przekształca się w ulotne myśli,
zaprzątające głowy obecnych bardziej, niż cel spotkania. Używanie encyklopedii
w roli detonatorów też jest bardzo znamienne – bo czyż książki obecnie nie są
częściej wykorzystywane jako podpórki do mebli, niż do czytania? A zabicie
burmistrza? Czyż nie słyszymy ciągle, że mieszkańcy chcieliby zarządcę wywieść
na taczkach? No i ten obraz edukacji, tak radykalnie przedstawiony… Mógłbym tak
ciągnąć dalej, bo tych obrazoburczych społeczno-kulturowych odniesień jest
naprawdę wiele. Metafora gry w bierki rozciąga się również na relacje z
czytelnikiem, którego zadaniem jest rozebranie konstrukcji na czynniki
pierwsze. Nie chcę Wam jednak psuć zabawy, bo to zdecydowanie najlepsza strona
tego typu literatury.
Ten fabularny
pomysł obsługuje centralną problematykę dzieła: rodzinnego poletka oraz
zewnętrznego dążenia do sukcesu. Autor bez wahania buduje opozycję: z jednej
stron dom – przestrzeń intymności, realizacji chorych fantazji, szczerości, z
drugiej zaś świat – domena społecznej nienawiści, przemocy i wyścigu. Ona jest
zamknięta w domu i marzy jedynie o tym, by przenieść się do innego świata, on
natomiast wychyla się ku zewnętrzu, którym karmi swoją zawodową dumę gdy te dwa
światy połączą się, dojdzie do nieuchronnego wybuchu.
„Głosuj na
pana Robinsona i lepszy świat!” nie wyróżnia się fabułą, która która tworzyłaby
szkielet trzymający w ryzach sekwencję mocno abstrakcyjnych obrazów. To raczej
zanurzona w surrealizmie i absurdzie historia o obrazie pewnej społeczności, historia,
w której nie brakuje metafor i nieustannej transgresji – przede wszystkim
dotyczącej wyobraźni. I nie jest to tylko imaginacja autora, ale też widza,
przez co nie dziwi mnie nieco sceptyczne podejście wielu odbiorców do tej
powieści. Bo to, mimo pozbawionej napięcia atmosfery, nie jest prosta i
przyjemna opowieść gwarantująca egzaltację na polu estetycznym czy
refleksyjnym. To
taka książka, która wymaga absolutnej otwartości umysłu, także
dlatego, żeby zrozumieć, iż pod przykrywką ekstrawaganckich eksperymentów
formalnych, kryje się smutna wizja naszego świata.
Donald
Antrim napisał książkę wyjątkową, składającą się z licznych nieoczekiwanych
połączeń. Opisy miasteczka i zastanej tam tkanki mieszkaniowej, w których
spotyka się pasja dydaktyzmu i sentymentalna wrażliwość, wcale nie wykluczają
pojawienia się zupełnie innych rejestrów – potocznych, a często wręcz
wulgarnych. Nietypowa forma narracji pozwala
ukazać codzienną „zwyczajność” życia w sposób możliwie
wielopłaszczyznowy – zarówno dopuszczając do głosu zwykłych ludzi, jak i
wpisując je w szerszy kontekst problemów społecznych. Cenię tę książkę za jej
karykaturalność i przemyślaną strukturę, ale też przestrzegam, jej lektura
będzie osobliwym doznaniem.
Ocena:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz