Czas trwania: 1 godz. 40 min.
Kraj: Iran
Premiera: 12 maja 2018 r.
W tym roku W Toruniu nagrodę za niepokorność
twórczą dla wybitnego artysty kina europejskiego otrzyma irański reżyser Jafar
Panahi. Twórca nowofalowy od kiedy tylko zainteresował się kinem, zawsze musiał
zmagać się z przeciwnościami losu. Najpierw pod górkę robił mu ojciec,
zabraniający chodzić na filmy, później polityka, a w szczególności islamska
rewolucja i wojna z Irakiem. Apogeum prześladowań nastąpiło w 2010 roku, kiedy
artysta usłyszał wyrok 20 lat zakazu pisania scenariuszy i reżyserowania
filmów, a także opuszczania kraju. Tak właśnie zaczęła się w życiu Panahiego
era nagradzania, najpierw Złotym Niedźwiedziem za najlepszy scenariusz dla
filmu „Parde”, później Złotym Niedźwiedziem za „Taxi-Teheran” i wreszcie Złotą
Palmą za najlepszy scenariusz dla „Trzech twarzy”.
Nie jest też tak, że Panahi otrzymuje wyróżnienia
wyłącznie za sytuację życiową i nakładane nań kary. Wraz z początkiem etapu
zakazów, reżyser zmienił swoją filozofię kręcenia. „To nie jest film”
zapoczątkował u niego okres kręcenia niefilmów, czyli na poły dokumentalnych
utworów, cechujących się wyłącznie zalążkową fabułą, ascetyczną formą,
kręceniem z ukrycia i akcją zamkniętą w małej przestrzeni. Głównym bohaterem i
aktorem jest w nich sam Panahi, otaczający się grupą amatorów, odkrywający
mechanizmy systemowe panujące w ojczystym kraju. Wartość tej konwencji
kręcenia stanowi umiejętne zatarcie granicy dzielącej fikcję i rzeczywistość,
ale także możliwość wyrażenia obaw i złości związanych z odcięciem reżysera od
najważniejszej formy ekspresji.
„Trzy twarze” są filmem drogi, co samo w sobie stanowi krok milowy w
rozwoju estetyki ostatnich filmów Panahiego. Punktem wyjścia opowieści jest filmik otrzymany
przez cenioną aktorkę Benhaz Jafari, na którym nieznana dziewczynka błaga
gwiazdę o pomoc w rozwoju jej aktorskiego talentu, a ostatecznie popełnia
samobójstwo u końca projekcji. Coś tu jednak od początku nie gra, a para
głównych bohaterów (reżyser i aktorka) ruszają w podróż celem wyjaśnienia
istoty tego kroku. Gro akcji zostało więc przeniesione na prowincję, w okolice
Wschodniego Azarbejdżanu, gdzie ryzyko interwencji policji jest minimalne. Jest
jednak jeszcze coś, co pozwala uznać najnowsze dzieło twórcy „Kręgu” za kolejny
etap rozwoju artystycznej wizji reżysera. Wolność której doświadczył wpłynęła
na kształt serwowanej nam palety rozwiązań technicznych. Początkowa wtórność, z
czasem przeradza się w widowiskowe eksperymentowanie. Ujęcia wydłużają się,
kamera staje się coraz bardziej stateczna, aż w pewnym momencie zamiera i do
końca porusza się już w spacerowym tempie. Obcy krajobraz wypełnia tło
antropologicznych rozmyślań, a drugi kadr zyskuje dzięki tej operacji
sugestywności i dodatkowego znaczenia w kontekście badania relacji
człowiek-natura.
Siłą dzieła jest także jej dygresyjny charakter.
Panahi osadzając się na kanwie prowincjonalnych realiów serwuje nam pejzaż
spontanicznych reakcji mieszkańców na przyjazd gwiazd. Nie chodzi tu o
autogloryfikację, a raczej o wyartykułowanie losów tych ludzi, ich ponurej
codzienności i banalnych problemów. Zresztą sam Panahi jest tylko bohaterem
pasywnym, obserwatorem czającym się w samochodzie lub za charyzmą swojej
koleżanki. To w niej osadził całą energię dzieła, skutecznie zresztą
wykorzystaną. Ważne są tu także nitki poszlak prowadzące nas bezbłędnie do
kłębka sensów. Reżyser z powodzeniem
wplata w niby-fabułę inspirujące i humorystyczne wykłady o uroku byczych jąder,
czy baśniowe opisy właściwości napletka. Te małe inscenizacje, uwypuklają
pochodzenie i źródło antagonizmów funkcjonujących na linii centrum-prowincja.
Małe wioski, położone z dala od tętniących życiem skupisk miejskich, są z
jednej strony otwarte i skore do niesienia pochwał, z drugiej toczą je
wewnętrzny fanatyzm religijny i strach przed nowym. To miejsca pełne
tradycyjnych absurdów i niezrozumiałych wierzeń, a także kolebka kultu
współczesności, coraz częściej odcinająca się od kultury dawnej. Bolesne jest
tu zetknięcie się dawnej gwiazdy kina z powszechnym zapomnieniem, przez co
Panahi daje także wyraz smutkowi związanemu z odchodzeniem od dorobku kina jego
poprzedników.
„Trzy twarze” nie są socjologiczną rozprawą na temat łamania praw człowieka
czy kondycji systemu patriarchalnego w Iranie. To raczej historia utrzymana w
napiętej, ale także humorystycznej tonacji sąsiedzkiej pogawędki. Opowieść
utkana z codziennych, pozornie niezainscenizowanych rozmów, gdzie przed szereg
wychodzą kwestie kultury irańskiej, przywar narodowych i dysonansu społecznego. Wszystko to nakręcone w
dobrze nam znanej z poprzednich dzieł stylistyce, tym razem nieco urozmaiconej
i poprowadzonej z większym dystansem. Ciekawy przykład kina autorskiego, które
nie potrzebuje sztucznej głębi i widowiskowości, aby mogło zostać docenione w
świecie.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej książce. Być może kiedyś po nią sięgnę.:)
OdpowiedzUsuń