Czas trwania: 1 godz. 41 min.
Kraj: Szwecja, Dania
Premiera: 10 maja 2018 r.
Miałem mieszane uczucie przed przystąpieniem do
seansu „Granicy”. Gdy za dzieło odwołujące się do skandynawskiej kultury i
estetyki zabiera się twórca irański, można podejrzewać, że zderzenie tych na
wskroś odmiennych optyk i podejść do sztuki, może wydać owoc co najmniej
niespójny, w swojej głębokiej strukturze dysharmonijny. I muszę przyznać, że
intuicja tym razem mnie nie zawiodła. Wyświetlany w Cannes projekt jest w
dużej mierze hybrydą grimmowskiej baśni,
psychodramy, czarnej komedii i thrilleru, która do około połowy zachowuje
odpowiedni balans między tym co zaskakujące, a współczesnym, dokumentalnym
przesłaniem. Później jednak komplementarność konwencji się rozmywa, a mnogość
podejmowanych tematów burzy fabularną układankę.
Kartezjański
dualizm to żyzny fundament dla wszelkiej maści artystów. Charakteryzująca go
dialektyka, jaskrawe przeciwstawianie sobie z pozoru sprzecznych wartości
działa bowiem nie tylko na podłożu filozoficznym, ale może także funkcjonować
jako swoisty kontrapunkt pomiędzy przedstawianymi zdarzeniami. Często pozostaje
on ukryty za właściwą fabułą dzieła i rzadko wychodzi przed szereg toczącej się
na oczach widza akcji. To zastrzeżenie nie dotyczy jednak filmu Abbasiego.
Szybko bowiem można się zorientować, że głównym tematem jest tu metafizyczna
eksploracja motywu tytułowej granicy narodowościowej. Już na starcie prezentuje
szkielet użytej konwencji, która zakłada głównie umowność świata
przedstawionego. Postacie są tu nośnikami konkretnych postaw, metaforami,
których układ ma nas kierować do z góry zaplanowanych wniosków. I na tym
zasadza się wartość tego dzieła.
Abbasi snuje
refleksyjną przypowieść o Tinie, diabelnie zniekształconej celniczce, która
wykorzystuje w pracy swój dar do wywąchiwania różnych nielegalnych szwindli.
Lepiej niż pies potrafi określić kto szmugluje przez granicę alkohol czy skrywaną
na karcie pamięci pornografię dziecięcą. Mało tego, jej specyficzna umiejętność
sprawdza się także w funkcji barometru ludzkich nastrojów i przy przewidywaniu
wychodzących na ulicę saren. Tina żyje w przeświadczeniu, że jest dokładnie
taka sama jak inni, że pojęcie normalności i inności nie dotyczy jej w żaden
sposób. Swoje zniekształcenie tłumaczy przez pryzmat uzyskanych od ojca
wyjaśnień – wada chromosomalna. Cała jej ułożona codzienność zostanie
wystawiona na próbę, gdy podczas jednej z kontroli napotka mężczyznę zagadkowo
podobnego do niej.
Autor „Shelley” trafia ze swoją
historią na podatny grunt aktualnych wydarzeń społeczno-politycznych. Daje
istotny komentarz w dyskusji na temat uchodźców, którzy są tu reprezentowani
przez parę głównych bohaterów. Jego głos jest o tyle ważny, że narracja opowieści odżegnuje się od uproszczeń,
a specyficzna atmosfera bliskości z naturą stanowi punkt odniesienia dla
wszelkich nieporozumień etnicznych. Wszak wszyscy ulepieni jesteśmy z tej samej
gliny, mówimy zbliżonym językiem i podobnie odczuwamy. Asymilacja rządzi się
jednak swoimi prawami, podobnie jak nacjonalizm. Od przyjezdnych wymaga się
całkowitego poddania panującej kulturze i ustroju.
Abbasi stawia w centrum dwójkę trolli, otacza ich jednak zamkniętym na
tolerancję społeczeństwem, któremu oddaje miejsce do komentowania. Dzięki temu
zabiegowi możemy dostrzec rodzące się kontrasty – indywidualną tożsamość i potrzebę
przynależności oraz dobro ogółu, rozumiane jako wystrzeganie się odstępstw od
przyjętych norm. Kluczowe jest tu też
podejście twórców, którzy nie dają gotowych recept, kreują nową rzeczywistość
uwypuklając społeczne problemy, a jednocześnie nie opowiadając się za żadną ze
stron. A wszystko to na tle hermetycznej, skandynawskiej ziemi i jej
mitologicznego przywiązania do natury.
I gdy tak na naszych oczach rozgrywa się ten ciekawy dramat, gdy już
cząstkami naszej duszy zaczynamy akceptować nieuchronny ból, reżyser postanawia
swoje danie nieco urozmaicić. Zaczyna imać
się kolejnych wątków, zadawać szereg dodatkowych pytań: o płciowość, o
rodzicielstwo, o wewnętrzną biegunowość poglądów, o dobro i zło, o system
ochrony. Ławica poruszanych kazusów zaczyna przygniatać, a sytuację komplikuje
fakt formalnego rozpasania. Abbasi stawia bowiem na dziwność, która ma nie
tylko szokować, ale też brzydzić. Cały świat przedstawiony ulega deformacji,
daleko wykraczającej poza umowny, baśniowy ekosystem. Coraz częściej do głosu
dochodzą niesmaczne rozwiązania, a ideowość i rzeczywista materia ustępują
miejsca mało wyszukanej grotesce.
„Granica” to wyrazisty i czytelny w
każdym miejscu Ziemi obraz o nieprzystosowaniu i poszukiwaniu własnego ja.
Ujmujące są tu surowe i jednocześnie sugestywne sceny portretowania lokalnej
przyrody i społeczeństwa. Abbasi tworzy
świat autonomiczny, ale także peryferyjny, z nakreślonymi wyraźną kreską
konturami wewnętrznych emocji. To na pewno nieźle przemyślany, nakręcony i
zagrany film, który broni się przed pułapkami wtórności, stronniczości i szablonowości.
Chociażby dlatego, warto go poznać. Trzeba
jednak pamiętać o tej drugiej, mrocznej stronie dzieła, która zamiast
zachwycać, częściej będzie żenować. I tylko od nas zależy, czy będzie otwarci
na ten nagły przeskok w stronę anomalii i szaleństwa.
Ocena:
Sama nie wiem, czy chcą przeczytać tę książkę. 😊
OdpowiedzUsuń