Recenzja "Przybysz" Shaun Tan

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 128


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Wojciech Góralczyk
 
Premiera: 20 maja 2021

Problematyka odnosząca się do migracji międzynarodowych wydaje się być aktualnie jednym z wiodących tematów nauk humanistycznych i społecznych, a przez to także sztuki. Imigranci nadal bywają postrzegani jako kłopotliwi, irytujący i niechciani. Krążą na ich temat liczne stereotypy, a medialne poszukiwanie sensacji nie ułatwia procesu oswajanie się ze skutkami globalizacji. Budzenie i wzmacnianie wrażliwości na osobę „Innego”— na jego potrzeby, możliwości dwukierunkowego dialogu, realizację wspólnych celów, a przede wszystkim pokojowego współistnienia w zróżnicowanym świecie, staje się możliwe dzięki wykorzystaniu literatury, kina czy innych technik artystycznych.

Edukacja międzykulturowa powinna przybierać atrakcyjną formę, która umożliwia dotarcie do szerokiego grona odbiorców. Brak ukierunkowania na dojrzałego czytelnika (ograniczenie opisów przemocy, wycięcie wulgaryzmów, nie skupianie się na patologicznych wyjątkach imigracji) pozwala przedstawić dzieło także młodszym osobom. W tym aspekcie, literatura staje się narzędziem uwrażliwiającym dzieci i młodzież na istnieją­cą na świecie odmienność, objawiającą się we wszystkich wymiarach funkcjonowania człowieka. W swoich założeniach tego typu dzieła sztuki, powinny oswajać odbiorców z heterogenicznością środowiska społecznego, wzbudzać ciekawość świata i chęć wchodzenia w interakcje z „Innym”.

Literatura podejmująca temat imigracji nakierowana na aspekt dydaktyczny, powinna zawierać w sobie pewne uporządkowane elementy. Jednym z nich jest nakreślona sytuacja problemowa. Aby odbiorca zidentyfikował się z przedstawioną historią warto jest wzbudzić jego ciekawości, poprzez ukazanie konkretnych osób i zdarzeń. Równie ważne są także rezultaty oraz ukryte komunikaty. Chodzi tu między innymi o nakreślenie istoty i kształtu własnego dziedzictwa kulturowego, wykształcenie postawy akceptacji ‘innego’ czy ukazanie osoby imigranta jako człowieka zakorzenionego we własnym regionie i rodzinie.

Wszystkie te elementy zawiera „Przybysz”. Kultura Gniewu po raz kolejny wznawia to niezwykłe dzieło, w którym do przekazania odpowiednich wartości, Shaun Tan nie wykorzystuje słów. To powieść graficzna skierowana do starszych dzieci, która ma w sobie wystarczająco dużo magii i emocji, by podbić serca osób dorosłych. Australijski ilustrator poprzez uniwersalny język obrazów daje głos różnym osobistym opowieściom imigrantów, podejmując temat tożsamości i wielokulturowości z niezwykłą głębią i subtelnością. W warstwie fabularnej poznajemy mężczyznę. Ani on stary, ani młody. Ma rodzinę, dom i swój kapelusz. Zamiast jednak cieszyć się ciepłem swojskości, musi wyruszyć w daleką podróż. Żegna się ze swoją żoną i córką, zabiera walizkę z niewielką zawartością i udaje na statek. Tak dociera do nowej ziemi w poszukiwaniu stabilizacji finansowej dla swoich najbliższych.

Tan zamiast przedstawiania popularnych kadrów skupiających się na okrucieństwie, izolacji i obojętności innych osób, daje wyraz wewnętrznym emocjom przeżywanym przez imigranta. Nowa rzeczywistość budzi lęk, ale bywa także fascynująca. Trudy funkcjonowania zobrazowane są przede wszystkim przez konieczność ułożenia na nowo wszystkiego tego, co już raz udało się Przybyszowi w życiu osiągnąć. Musi znaleźć dach nad głową, pracę, a przede wszystkim zaufane osoby, które pomogą odnaleźć mu się w tym futurystycznym otoczeniu.

Autor nowy świat przedstawia metaforycznie. To zupełnie inna rzeczywistość, pełna wielkich pomników, pokracznych budowli, niepokojących stworzeń. Czytelnik zostaje skonfrontowany z lawiną nieczytelnych języków i oszałamiających obyczajów, tworzących atmosferę zachwytu i zamieszania. Metropolia pełna jest surrealistycznych karykatur. Zwierzęta są wyabstrahowane i obdarzone obcymi cechami, podczas gdy transport przybiera niemożliwe i fantastyczne formy, takie jak poruszające się statki i windy bez systemów krążków linowych. Jednak sceneria Tana jest tylko opakowaniem, pod którym ukrywa się niezwykle celna opowieść o rodzinie, domu, tożsamości i nadziei.

Warstwa wizualna „Przybysza” nawiązuje do XX-wiecznych fotografii i filmów, takich jak arcydzieło Vittorio De Sica z 1948 roku pt. „Złodziej rowerów”. To estetyka, która jest jednocześnie futurystyczna i nostalgiczna, fantastyczna i samodzielna. Ciepłe odcienie sepii pobudzają melancholię, oddają odległe wspomnienia, a mieszanka staromodnych strojów, egzotycznych wynalazków i awangardowej architektury tworzy scenerię, która jest cudownie ponadczasowa. To właśnie dzięki pięknym i wyrazistym obrazom powieść daje poczucie, że każda pojawiająca się postać ma ukrytą historię, która domaga się wysłuchania. Tanowi udało wyjść się poza edukacyjną otoczkę i stworzyć wielką, klasyczną opowieść, która powinna znaleźć się w każdej, szanującej się domowej biblioteczce.

Recenzja "Dom" Paco Roca

 Dom. - Gildia.pl - księgarnia internetowa - komiksy, filmy, książki,  muzyka, rpg

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 136


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Tomasz Pindel
 
Premiera: 21 czerwiec 2021

Prawie dziewięć lat temu, w lutym 2013 roku obejrzałem film ”Dyskretne uroki starości”. Dzisiaj nie pamiętam już w jakich okolicznościach to się stało, ani co spowodowało, że po ten tytuł sięgnąłem (może nominacja Europejskiej Akademii Filmowej?). Sprawa jest o tyle dziwna, że w tamtym czasie animacje omijałem raczej szerokim łukiem. W każdym razie film poznałem i nawet czas nie zmył mi z pamięci kilku kadrów. Dzieło urzekało przede wszystkim subtelnością snucia opowieści o ludziach starszych. O ich codziennych wysiłkach, aby wiek i choroba nie zwyciężyły nad skromnym życiem. Pięknie to było narysowane, w ciepłych barwach zaprezentowane. Zapisałem sobie wtedy w notesie nazwisko reżysera - Ignacio Ferrerasa, którego miałem obserwować w późniejszych latach. Patrzeć jednak nie było na co, bo hiszpański twórca nic więcej już nie nakręcił.

Zamiast niego objawił mi się ktoś inny. Kilka lat temu pewien znajomy (fanatyk komiksów) podszepnął mi nazwisko Paco Roca. Stwierdził, że jego skłonność do czystego i nostalgicznego ukazywania procesu przemijania na pewno przypadnie mi do gustu. Tak się jednak złożyło, że żadne dzieło autora nie było jeszcze w Polsce dostępne. Jego najsłynniejszy projekt – „Arrugas”, został jedynie zekranizowany jako wspomniane wcześniej „Dyskretne uroki starości”. I oto w czerwcu 2021 doczekałem się. „Dom” przez znawców uznawany jest za jeden z najważniejszych hiszpańskich komiksów w historii. Ile w tym prawdy nie wiem, bo nie mam porównania. Natomiast o samym dziele chętnie napiszę Wam kilka zdań.

Rzecz dzieje się nieopodal morza, gdzieś na hiszpańskiej prowincji. To tam stoi domek letniskowy Antonia – wiekowego człowieka, który występuje na kartach opowieści głównie jako wspomnienie. Mówią o nim jego dzieci i sąsiad, a narracja proponowana przez każdą osobę jest różna. Antonio lubił swój domek. Cenił dbanie o ogródek, możliwość ułożenia muru z kamieni, naprawianie przeciekającej spłuczki w łazience. Swoją pasją bezskutecznie próbował zainteresować młodsze pokolenie. Vincente, Carla i José choć są całkowicie różni, do wakacyjnych wyjazdów na prowincje podchodzili zawsze podobnie. Traktowali to jako obóz pracy.

Już po śmierci ojca przywożą swoje partnerki, żony, mężów i dzieci by wspólnie spędzić czas i uporządkować lokum przed sprzedażą. Początkowo cała ich energia skupiała się na pretensjach. Młodzi nie mogli wybaczyć ojcu, że ten w kilka dni po śmierci matki pojechał na działkę. Zniknął z normalnego życia, które wiódł w takiej a nie innej formie, właśnie z uwagi na małżonkę. Czy jednak faktycznie był to wyraz ulgi, czy może jednak ucieczka przed smutkiem? Próba otoczenia się zakątkami, z których biła miłość i przywiązanie?

Z czasem Vincente, Carla i José zaczynają przypominać sobie coraz więcej ujmujących szczegółów z ich dzieciństwa. Piękne są chociażby sceny wspólnego budowania basenu czy oglądania meczu ładowanego samochodowym akumulatorem. Kolejne porządki, malowanie elewacji, stawianie pergoli przybliżają dziś dorosłych już ludzi do tego miejsca. Pomaga im w tym także sąsiad, który z dużą prostotą opowiada o przywiązaniu ojca do pewnego drzewa.

W komiksie Paco Roki opisywana kraina rodzinna ma właściwości magnetyczne. Ten dom mami bohaterów, łudzi ich, szepcze na ucho, nie pozwala o sobie zapomnieć. Razem z postaciami przemierzamy razem przestrzenie przeszłości wypełnione małymi i dużymi sekretami, wzajemnymi relacjami, problemami i radościami. Jest to pejzaż niezwykle intensywny i melancholijny. Pisarz komponuje z małych szczegółów istotę pojęcia rodzicielskości, w ten sposób zachowując w pamięci to, co nieuchronnie musi fizycznie stąd odejść. Warto zwrócić uwagę, że cała maestria tej historii uwidacznia się w sposobie narracji, w opowiadaniu o ojcu bez jego bezpośredniego bycia tu i teraz. We wspomnieniach jest on obecny, ale nie jako główny bohater, dzięki czemu Paco Roka unika pułapki sentymentalizmu i pretensjonalności.

Śledząc kolejne barwne i pomysłowe kadry mamy wrażenie, że jesteśmy widzami osobistej ballady napędzanej spokojem, nostalgią, beznamiętnymi spostrzeżeniami, przytaczaniem niewiele znaczących słów, obracanych w ustach niczym dojrzałe figi. Język, którym hiszpański pisarz nas raczy – opisy miejsc, zdarzeń, drobnych czynności przydają książce czułości. Otulają ją, oświetlają jakąś odrealnioną jasnością, która powoduje, że patrzymy na tę historię z taką samą czułością jak sam autor. Nie raz westchniemy także z zachwytem nad pomysłowością ilustratora, który nie pozwoli, żeby w kadrach doszło do jakiejkolwiek nudy (patrz chociażby drzewo genealogiczne).

„Dom” to komiks bardzo przejmujący, wypełniony słodko-gorzkim kolażem wspomnień. Jest pełną wątpliwości historią o kresie życia, o wartości jakie niosą w sobie przedmioty i jak trudno pogodzić się z pewnymi wydarzeniami. To piękna i poruszająca niewielka opowieść o wielkich sprawach.

Mój znajomy miał rację – absolutnie zakochałem się w stylu hiszpańskiego scenarzysty.

 

Recenzja "Osa" Eric Frank Russell

Wydawca: Rebis

Liczba stron: 224


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Robert J. Szmidt
 
Premiera: 14 września 2021

Już po lekturze, oddając się rozmyślaniom o „Osie” łatwo dojść do wniosku, że to naprawdę osobliwa książka. Terry Pratchett podsumował ją, mówiąc: „Nie potrafię sobie wyobrazić bardziej zabawnego podręcznika dla terrorystów”. I miał w tym wiele racji, bo wydana w 1957 roku powieść odnosi się przecież do wojny. Akcja osadzona została na planecie rządzonej przez Imperium Syrijskie. To tam zostaje wysłany specjalnie przeszkolony ziemski agent, by niczym osa wprowadzać zamęt w codzienne życie mieszkańców. Na jawne wystąpienie wojskowe nie ma szans, bo Ziemia nie dysponuje odpowiednimi zasobami. Spustoszenie i konsternacja musi zatem powstawać innymi ścieżkami, a motyw osy, która dzięki swojej upierdliwości potrafi rozbić samochód, zabić parę osób i wywołać panikę u kilku kolejnych, jest wprost stworzony dla tej misji.

Tę książkę pewnie najlepiej byłoby czytać w wieku kilkunastu lat. Wtedy docenilibyśmy wartkość akcji, zabawny ton wypowiedzi, umielibyśmy kibicować Mowry’emu w jego szaleńczej misji. To na pewno byłaby lektura, przy której spędziłbym całą noc. „Osa” to jednak coś więcej niż zwykły akcyjniak osadzony gdzieś w odległym świecie. Mając odpowiednie doświadczenie życiowe trudno nie zauważyć, że Syrianie wbrew opiniom ich wrogów wcale nie są głupi i nastawieni na walkę. To raczej społeczeństwo takie jak nasze: przeciążone systemem biurokratycznym, represjonowane przez organ rządzący, zagonione w codziennych troskach o lepsze jutro. Jest tu kilka mało przyjemnych charakterów, ale obok nich znajdują się całkiem przeciętne jednostki. One chcą po prostu trwać i zajmuje je tylko mały mikrokosmos prywatnego życia.

Gdyby „Osę” wydano 25 lat temu pewnie zachwyciłbym się dzielnym bohaterem, który wysłany samotnie na obcą planetę, musi stawić czoła zastępom tamtejszych wojskowych i śledczych. Mowry musi wykazać się sprytem, jak MacGyver poruszać się w labiryncie pułapek. Z kilku naklejek, tykających paczek i niewielkich eksplozji, musi wywołać ogólnonarodowy chaos. Na pierwsze polskie wydanie najsłynniejszej książki Russella czkaliśmy jednak bardzo długo. Teraz zamiast bawić się przy wymyślaniu kolejnych forteli i kibicować w ucieczkach przed pościgiem, dostrzegam też drobiazgi. Ot chociażby sposób zwerbowania Mowry’ego i pomoc jaką otrzymał po wtrąceniu do obozu jenieckiego. Protagonista nie jest w moich dorosłych oczach superhero, ale zwykłym wywrotowcem, gangsterem, który z uśmiechem na ustach morduje, wysadza w powietrze niewinnych, prowadzi do dezorganizacji systemu bezpieczeństwa narodowego. Powieść rozpisana jest jako studium kibicowania bohaterowi i potrzeba określonych doświadczeń żeby zauważyć, że to tak naprawdę tylko ironia. Głównym zamierzeniem autora jest uruchomienie myślenia u czytelnika i to mu się naprawdę udaje.

Ksiązka Russella napisana została w innych czasach i to czuć. Role kobiet zostały ograniczone do minimum. Nie pełnią tu żadnych istotnych funkcji, nie mają swojego zdania, nie wpływają w żaden sposób na tok zdarzeń. Dzisiaj takie przedstawienie świata by nie przeszło przez sito krytyki. Niewiele jest też książek, które kładą tak duży nacisk na humor. Znany polskim czytelnikom Brian Aldiss napisał o Russellu, że to sobowtór „licencjonowanego błazna Johna W. Campbella”. Nie do końca zgadzam się z tym stwierdzeniem. Humor autora „Osy” ma rys satyryczny, wymierzony w władzę i biurokrację w różnych jej formach. To generalnie dobra książka, która może trochę za dużo dopowiada, ale jednocześnie skłania do refleksji.