Recenzja „Śmierć w cichym zakątku życia” Oliver Bottini

Wydawca: Książkowe Klimaty

Liczba stron: 480


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Katarzyna Sosnowska
 
Premiera: maj 2021

Oliver Bottini jest jednym z najważniejszych współczesnych niemieckich pisarzy kryminalnych. Od swojego debiutu w 2004 roku regularnie dostarcza zarówno wciągające fabuły, jak i bezwzględne analizy polityczne. „Śmierć w cichym zakątku życia” jest drugą dostępną w Polsce powieścią literata. Ta pierwsza, czyli „Morderstwo w znaku zen”, rynku wydawniczego nie podbiła. Coś mi mówi jednak, że recenzowana pozycja ma dużo większe szanse na przetrwanie w świadomości czytelników.

Napisana w 2017 „Śmierć w cichym zakątku życia” otwiera scena wypadku samochodowego. Nie jest to jednak typowe zderzenie. W drodze na wakacje do Danii burza piaskowa łapie na autostradzie rodzinę Winter. Pozornie niegroźna stłuczka kończy się tragicznie. Kolejne samochody rozbijają się o ustawiony na poboczu pojazd. Ginie dwójka dzieci i ukochana matka. Przeżywa tylko on, który zamiast czekać wraz z rodziną, postanowił tułać się po okolicy, szukając ocalenia.

Tuż po tej scenie, przenosimy się o trzy lata do przodu. Znajdujemy się w zachodniej Rumunii, w pobliżu Timişoary. Jörg Marthen, prywatnie przyjaciel Wintera, uparty mieszkaniec Meklemburgii, mieszka na swojej posiadłości wraz z żoną i córką. Marthen, jak stopniowo dowiadujemy się z rozproszonych relacji, został dawniej oszukany. Po upadku muru berlińskiego duże korporacje z branży rolniczej otrzymały polityczne wsparcie. Dzięki temu w prosty i nielegalny sposób weszły w posiadanie rozległych terenów, które szybko zyskiwały na wartości. Mali rolnicy mogli jedynie patrzeć, jak dorobek ich życie jest systematycznie rozkradany. Marthen miał jednak nieco szczęścia. To typ marzyciela, który pragnie założyć hodowlę koni dla swojej córki Lisy. Z czasem zaczyna jednak coraz lepiej rozumieć, że nie jest to możliwe. Czasy spokoju odeszły już w zapomnienie. Chęć powrotu do swojej miejscowości w Niemczech nie zostaje zaspokojona.

Ten rozdział książki otwiera kontrowersyjny obraz zgwałconej i zamordowanej osiemnastolatki. To Lisa, córka Marthena. Do śledztwa przydzielony zostaje detektyw Cozma, umysł raczej intuicyjny i afektywny niż analityczny. Sprawa wygląda na prostą, wydaje się, że sprawca został już ustalony. W jego kominku znajdują się resztki spalonego ubrania, na których znajdują się ślady krwi zmarłej. Cozma jest jednak doświadczonym detektywem i takie poszlaki są dla niego niewystarczające. Rusza w pościg za prawdziwym mordercą.

Podczas gdy na pierwszym planie obserwujemy kryminalną intrygę, w tle książki dzieją się rzeczy dużo ważniejsze. Cozma śledzi nie tylko mordercę, ale także swoją mroczną przeszłość. Nie inaczej jest z Winterem, który wracając w rodzinne strony, musi na nowo zmierzyć się z dawno uśpionymi w pamięci koszmarami. Historia, zarówno ta indywidualna, jak i wielka, powoli ukazują prawdziwie intencje autora. Oliver Bottini kreśli obraz konkretnego problemu społecznego. Subsydiowanie wielkiego przemysłu doprowadziło do stopniowego wyludnienia obszarów wiejskich. Duże obszary rolnicze należą dziś do firm arabskich, libańskich i niemieckich. Rumuńscy drobni przedsiębiorcy pozostają w tyle, żyją w biedzie i coraz częściej zwracają się ku ruchom prawicowym.

Bottini ożywia abstrakcyjne tematy, takie jak globalizacja i zawłaszczanie ziemi, za pomocą bardzo wiarygodnych postaci. Każdy ma tu swoje motywacje, wątpliwości, popełnia błędy. Pisarz udowadnia, że mrok, krew i zabójcze tempo, wcale nie muszą być jedynymi emblematami dobrze zbudowanej, sensacyjnej fabuły. Jest tu wszystko, co najbardziej fascynuje mnie w kryminałach: rozległe pejzaże, nieznoszący intelektualnego sprzeciwu instynkt, powódź samotności, nacieki z lęku i opary melancholii. Oraz zło, którego pochodzenie i mutacje Bottini bada właściwie w każdej swojej książce. Ono migruje z człowieka w ziemię i z ziemi w człowieka, domykając ciasno obieg, w który jak coś raz wpadło, to zostanie już na zawsze.

Recenzja "Przybysz" Shaun Tan

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 128


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Wojciech Góralczyk
 
Premiera: 20 maja 2021

Problematyka odnosząca się do migracji międzynarodowych wydaje się być aktualnie jednym z wiodących tematów nauk humanistycznych i społecznych, a przez to także sztuki. Imigranci nadal bywają postrzegani jako kłopotliwi, irytujący i niechciani. Krążą na ich temat liczne stereotypy, a medialne poszukiwanie sensacji nie ułatwia procesu oswajanie się ze skutkami globalizacji. Budzenie i wzmacnianie wrażliwości na osobę „Innego”— na jego potrzeby, możliwości dwukierunkowego dialogu, realizację wspólnych celów, a przede wszystkim pokojowego współistnienia w zróżnicowanym świecie, staje się możliwe dzięki wykorzystaniu literatury, kina czy innych technik artystycznych.

Edukacja międzykulturowa powinna przybierać atrakcyjną formę, która umożliwia dotarcie do szerokiego grona odbiorców. Brak ukierunkowania na dojrzałego czytelnika (ograniczenie opisów przemocy, wycięcie wulgaryzmów, nie skupianie się na patologicznych wyjątkach imigracji) pozwala przedstawić dzieło także młodszym osobom. W tym aspekcie, literatura staje się narzędziem uwrażliwiającym dzieci i młodzież na istnieją­cą na świecie odmienność, objawiającą się we wszystkich wymiarach funkcjonowania człowieka. W swoich założeniach tego typu dzieła sztuki, powinny oswajać odbiorców z heterogenicznością środowiska społecznego, wzbudzać ciekawość świata i chęć wchodzenia w interakcje z „Innym”.

Literatura podejmująca temat imigracji nakierowana na aspekt dydaktyczny, powinna zawierać w sobie pewne uporządkowane elementy. Jednym z nich jest nakreślona sytuacja problemowa. Aby odbiorca zidentyfikował się z przedstawioną historią warto jest wzbudzić jego ciekawości, poprzez ukazanie konkretnych osób i zdarzeń. Równie ważne są także rezultaty oraz ukryte komunikaty. Chodzi tu między innymi o nakreślenie istoty i kształtu własnego dziedzictwa kulturowego, wykształcenie postawy akceptacji ‘innego’ czy ukazanie osoby imigranta jako człowieka zakorzenionego we własnym regionie i rodzinie.

Wszystkie te elementy zawiera „Przybysz”. Kultura Gniewu po raz kolejny wznawia to niezwykłe dzieło, w którym do przekazania odpowiednich wartości, Shaun Tan nie wykorzystuje słów. To powieść graficzna skierowana do starszych dzieci, która ma w sobie wystarczająco dużo magii i emocji, by podbić serca osób dorosłych. Australijski ilustrator poprzez uniwersalny język obrazów daje głos różnym osobistym opowieściom imigrantów, podejmując temat tożsamości i wielokulturowości z niezwykłą głębią i subtelnością. W warstwie fabularnej poznajemy mężczyznę. Ani on stary, ani młody. Ma rodzinę, dom i swój kapelusz. Zamiast jednak cieszyć się ciepłem swojskości, musi wyruszyć w daleką podróż. Żegna się ze swoją żoną i córką, zabiera walizkę z niewielką zawartością i udaje na statek. Tak dociera do nowej ziemi w poszukiwaniu stabilizacji finansowej dla swoich najbliższych.

Tan zamiast przedstawiania popularnych kadrów skupiających się na okrucieństwie, izolacji i obojętności innych osób, daje wyraz wewnętrznym emocjom przeżywanym przez imigranta. Nowa rzeczywistość budzi lęk, ale bywa także fascynująca. Trudy funkcjonowania zobrazowane są przede wszystkim przez konieczność ułożenia na nowo wszystkiego tego, co już raz udało się Przybyszowi w życiu osiągnąć. Musi znaleźć dach nad głową, pracę, a przede wszystkim zaufane osoby, które pomogą odnaleźć mu się w tym futurystycznym otoczeniu.

Autor nowy świat przedstawia metaforycznie. To zupełnie inna rzeczywistość, pełna wielkich pomników, pokracznych budowli, niepokojących stworzeń. Czytelnik zostaje skonfrontowany z lawiną nieczytelnych języków i oszałamiających obyczajów, tworzących atmosferę zachwytu i zamieszania. Metropolia pełna jest surrealistycznych karykatur. Zwierzęta są wyabstrahowane i obdarzone obcymi cechami, podczas gdy transport przybiera niemożliwe i fantastyczne formy, takie jak poruszające się statki i windy bez systemów krążków linowych. Jednak sceneria Tana jest tylko opakowaniem, pod którym ukrywa się niezwykle celna opowieść o rodzinie, domu, tożsamości i nadziei.

Warstwa wizualna „Przybysza” nawiązuje do XX-wiecznych fotografii i filmów, takich jak arcydzieło Vittorio De Sica z 1948 roku pt. „Złodziej rowerów”. To estetyka, która jest jednocześnie futurystyczna i nostalgiczna, fantastyczna i samodzielna. Ciepłe odcienie sepii pobudzają melancholię, oddają odległe wspomnienia, a mieszanka staromodnych strojów, egzotycznych wynalazków i awangardowej architektury tworzy scenerię, która jest cudownie ponadczasowa. To właśnie dzięki pięknym i wyrazistym obrazom powieść daje poczucie, że każda pojawiająca się postać ma ukrytą historię, która domaga się wysłuchania. Tanowi udało wyjść się poza edukacyjną otoczkę i stworzyć wielką, klasyczną opowieść, która powinna znaleźć się w każdej, szanującej się domowej biblioteczce.

Recenzja "Dom" Paco Roca

 Dom. - Gildia.pl - księgarnia internetowa - komiksy, filmy, książki,  muzyka, rpg

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 136


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Tomasz Pindel
 
Premiera: 21 czerwiec 2021

Prawie dziewięć lat temu, w lutym 2013 roku obejrzałem film ”Dyskretne uroki starości”. Dzisiaj nie pamiętam już w jakich okolicznościach to się stało, ani co spowodowało, że po ten tytuł sięgnąłem (może nominacja Europejskiej Akademii Filmowej?). Sprawa jest o tyle dziwna, że w tamtym czasie animacje omijałem raczej szerokim łukiem. W każdym razie film poznałem i nawet czas nie zmył mi z pamięci kilku kadrów. Dzieło urzekało przede wszystkim subtelnością snucia opowieści o ludziach starszych. O ich codziennych wysiłkach, aby wiek i choroba nie zwyciężyły nad skromnym życiem. Pięknie to było narysowane, w ciepłych barwach zaprezentowane. Zapisałem sobie wtedy w notesie nazwisko reżysera - Ignacio Ferrerasa, którego miałem obserwować w późniejszych latach. Patrzeć jednak nie było na co, bo hiszpański twórca nic więcej już nie nakręcił.

Zamiast niego objawił mi się ktoś inny. Kilka lat temu pewien znajomy (fanatyk komiksów) podszepnął mi nazwisko Paco Roca. Stwierdził, że jego skłonność do czystego i nostalgicznego ukazywania procesu przemijania na pewno przypadnie mi do gustu. Tak się jednak złożyło, że żadne dzieło autora nie było jeszcze w Polsce dostępne. Jego najsłynniejszy projekt – „Arrugas”, został jedynie zekranizowany jako wspomniane wcześniej „Dyskretne uroki starości”. I oto w czerwcu 2021 doczekałem się. „Dom” przez znawców uznawany jest za jeden z najważniejszych hiszpańskich komiksów w historii. Ile w tym prawdy nie wiem, bo nie mam porównania. Natomiast o samym dziele chętnie napiszę Wam kilka zdań.

Rzecz dzieje się nieopodal morza, gdzieś na hiszpańskiej prowincji. To tam stoi domek letniskowy Antonia – wiekowego człowieka, który występuje na kartach opowieści głównie jako wspomnienie. Mówią o nim jego dzieci i sąsiad, a narracja proponowana przez każdą osobę jest różna. Antonio lubił swój domek. Cenił dbanie o ogródek, możliwość ułożenia muru z kamieni, naprawianie przeciekającej spłuczki w łazience. Swoją pasją bezskutecznie próbował zainteresować młodsze pokolenie. Vincente, Carla i José choć są całkowicie różni, do wakacyjnych wyjazdów na prowincje podchodzili zawsze podobnie. Traktowali to jako obóz pracy.

Już po śmierci ojca przywożą swoje partnerki, żony, mężów i dzieci by wspólnie spędzić czas i uporządkować lokum przed sprzedażą. Początkowo cała ich energia skupiała się na pretensjach. Młodzi nie mogli wybaczyć ojcu, że ten w kilka dni po śmierci matki pojechał na działkę. Zniknął z normalnego życia, które wiódł w takiej a nie innej formie, właśnie z uwagi na małżonkę. Czy jednak faktycznie był to wyraz ulgi, czy może jednak ucieczka przed smutkiem? Próba otoczenia się zakątkami, z których biła miłość i przywiązanie?

Z czasem Vincente, Carla i José zaczynają przypominać sobie coraz więcej ujmujących szczegółów z ich dzieciństwa. Piękne są chociażby sceny wspólnego budowania basenu czy oglądania meczu ładowanego samochodowym akumulatorem. Kolejne porządki, malowanie elewacji, stawianie pergoli przybliżają dziś dorosłych już ludzi do tego miejsca. Pomaga im w tym także sąsiad, który z dużą prostotą opowiada o przywiązaniu ojca do pewnego drzewa.

W komiksie Paco Roki opisywana kraina rodzinna ma właściwości magnetyczne. Ten dom mami bohaterów, łudzi ich, szepcze na ucho, nie pozwala o sobie zapomnieć. Razem z postaciami przemierzamy razem przestrzenie przeszłości wypełnione małymi i dużymi sekretami, wzajemnymi relacjami, problemami i radościami. Jest to pejzaż niezwykle intensywny i melancholijny. Pisarz komponuje z małych szczegółów istotę pojęcia rodzicielskości, w ten sposób zachowując w pamięci to, co nieuchronnie musi fizycznie stąd odejść. Warto zwrócić uwagę, że cała maestria tej historii uwidacznia się w sposobie narracji, w opowiadaniu o ojcu bez jego bezpośredniego bycia tu i teraz. We wspomnieniach jest on obecny, ale nie jako główny bohater, dzięki czemu Paco Roka unika pułapki sentymentalizmu i pretensjonalności.

Śledząc kolejne barwne i pomysłowe kadry mamy wrażenie, że jesteśmy widzami osobistej ballady napędzanej spokojem, nostalgią, beznamiętnymi spostrzeżeniami, przytaczaniem niewiele znaczących słów, obracanych w ustach niczym dojrzałe figi. Język, którym hiszpański pisarz nas raczy – opisy miejsc, zdarzeń, drobnych czynności przydają książce czułości. Otulają ją, oświetlają jakąś odrealnioną jasnością, która powoduje, że patrzymy na tę historię z taką samą czułością jak sam autor. Nie raz westchniemy także z zachwytem nad pomysłowością ilustratora, który nie pozwoli, żeby w kadrach doszło do jakiejkolwiek nudy (patrz chociażby drzewo genealogiczne).

„Dom” to komiks bardzo przejmujący, wypełniony słodko-gorzkim kolażem wspomnień. Jest pełną wątpliwości historią o kresie życia, o wartości jakie niosą w sobie przedmioty i jak trudno pogodzić się z pewnymi wydarzeniami. To piękna i poruszająca niewielka opowieść o wielkich sprawach.

Mój znajomy miał rację – absolutnie zakochałem się w stylu hiszpańskiego scenarzysty.