Wydawca: Drzazgi
Liczba stron: 256
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: 22 kwietnia 2024 rok
Helen Weinzweig żyła długo, bo 95 lat. Napisała jednak niewiele – raptem dwie powieści i zbiór opowiadań. Największe uznanie zyskała książka, która właśnie została przełożona na polski. „Mała czarna i perły” w 1981 roku wygrała Toronto Book Award, nagrodę, którą później otrzymywali też znani i cenieni Michael Ondaatje, Margaret Atwood czy Josef Skvorecky. Co ciekawe autorka ma swoje korzenie w Polsce. W wieku dziewięciu lat wyemigrowała z matką z Radomia do Kanady. Dziś jest uważana za jedną z pierwszych ważnych pisarek feministycznych w Kanadzie.
Przyznam się szczerze, że czuję już trochę przesyt czytania o kwestiach tożsamości, ról płciowych i relacji międzyludzkich z perspektywy kobiet, często kwestionujących tradycyjne normy społeczne. W swojej książce Helen Weinzweig nie ukrywa tego, co chodziło jej po głowie w trakcie pisania. Możemy tu znaleźć chociażby takie zdanie „Po przeczytaniu całej tej męskiej literatury, mówiła w jednym z wywiadów, musiałam dowiedzieć się między innymi tego, co czuję jako kobieta, […] wszystkie formy literackie należały do mężczyzn […]. Musiałam je przetłumaczyć na kobiece”. Więc tak, „Mała czarna i perły” jest powieścią mówiącą o przemocy wobec kobiet i w tym odczytaniu nie stanowi dla mnie żadnego odkrycia. Nie oznacza to jednak, że uznaję tę lekturę za czas stracony.
Helen Weinzweig w swojej książce eksperymentuje z formą, dzięki czemu całość jest niezwykle ciekawa. Przede wszystkim swoją opowieść ubiera w szaty quasi-romansu, pełnego tajemnic i zagadek. To przykuwa uwagę. Główną bohaterką jest Shirley Silverberg, około czterdziestoletnia kobieta mająca zażyłość z tajemniczym szpiegiem. Spotyka się z nim w różnych regionach świata – w Azji, Europie czy Ameryce Północnej. O tym, gdzie ma się udać, decydują zaszyfrowane wiadomości. Zazwyczaj musi wyczytać je gdzieś miedzy stronami numeru „National Geographic”. Bez zastanowienia wsiada wtedy w samolot i rusza w kolejną podróż do obcego miejsca. Co innego jej pozostaje, gdy jej ukochany Coenraad, nie pozostawia po sobie żadnego śladu. Nie pozwala się fotografować czy nagrywać, gdyż każde ich spotkanie musi pozostać tajemnicą.
Shirley, czy też raczej Lola Montez, bo takie nazwisko widnieje na jej dokumentach, przemierza zatem świat, zbiera pocztówki z odwiedzonych miejsc i czeka na niespodziewane spotkanie, podczas którego Coenraad przebrany za bezdomnego, żołnierza czy fryzjera zaprosi ją do hotelu. I tak pewnie jej życie dalej by się toczyło, gdyby pewnego razu wskazówki nie kazały wrócić do Toronto, czyli rodzinnego miasta. To tam zostawiła swojego byłego męża Zbigniewa i dwójkę dzieci.
I to właśnie w tym miejscu zaczyna się dziać najciekawsze – tułaczka. Ta fizyczna, jak i mentalna. Gdy Shirley/Lola udaje się od jednego adresu do innego w poszukiwaniu ukochanego, zaczynamy powoli rozumieć, że najważniejsza wcale nie jest intrygująca fabuła, ile to, co się dzieje w głowie bohaterki. W pewnym momencie jako czytelnicy zaczynamy mieć wątpliwości, co tak naprawdę jest prawdą, a co wewnętrznym urojeniem. Przemierzając realistycznie odmalowane przestrzenie, bohaterka przenosi się w inne czasy i przestrzenie.
Na swojej drodze spotyka różne osoby. Tu porozmawia ze sprzedawczynią, tam jakiś mężczyzna zaprowadzi ją do handlarza tkaninami, jeszcze w innym miejscu doświadczy spektaklu teatralnego. Z lektury czasopisma dowie się o porwanej do burdelu dziewczynie, pozna kelnerkę rozważającą samobójstwo, czy też usłyszy o żonie nazistowskiego zbrodniarza. Weinzweig tworzy szkatułki, historie w historii, które jak w soczewce skupiają w sobie ogrom cierpienia kobiet. To właśnie ta konstrukcja – przemyślana, wypełniona celnymi zdaniami, przenosząca akcję do wnętrza postaci, jest największym walorem książki. Uporządkowany chaos – niby proste, a jednak tak bardzo skomplikowane. Jeśli pisać o dyskryminacji płci, to właśnie w taki sposób.