Wydawca: Drzazgi
Liczba stron: 164
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Alberto Manguel to nietuzinkowa postać. Mający dziś na karku 74 lata pisarz, tłumacz i redaktor najbardziej znany jest ze swojej posługi względem Jorge Luisa Borgesa, któremu w latach 1964-68 czytał książki. Sprowadzenie jego życia do tego jednego faktu byłoby jednak nietaktem. Manguel był profesorem na kilku uniwersytetach, napisał całkiem sporo książek (w tym dobrze znany w Polsce „Słownik miejsc wyobrażonych”, we współpracy z Giannim Guandalupim), pełnił też funkcję dyrektora Argentyńskiej Biblioteki Narodowej. Jakby tego było mało, zwiedził połowę świata – mieszkał w Tel Avivie, Buenos Aires, Paryżu, Mediolanie, Toronto czy na Tahiti. Historia „Pożegnania z biblioteką” zaczyna się jednak w Poitou-Charentes we Francji, gdzie autor kupił i odnowił średniowieczne gospodarstwo, a w przynależącej do nieruchomości stodole, umieścił swoją bibliotekę.
Bibliotka Manguela to nie takie zbiory, jakie dobrze znamy z naszych domowych półek. Argentyńsko-kanadyjski tłumacz przez całe życie uzbierał 35 tysięcy woluminów. Zakładając, że typowa książka ma 3 centymetry szerokości, ułożenie całej biblioteki grzbietami do góry, pozwoliłoby na utworzenie łańcucha o długości przekraczającej kilometr. Robi wrażenie prawda? Co znajdowało się w zasobach? Prawdopodobnie wszystko. Były całe regały wypełnione Kafką (w różnych językach), słowniki, średniowieczne antyki, książki kulinarne i baśnie. Manguel nie odmawiał sobie zakupu pozycji nawet wtedy, gdy wiedział, że danej książki nigdy nie przeczyta (z uwagi na barierę językową). Jego biblioteka była miejscem, o którym każdy z nas czytelników marzy.
Zbieranie książek to olbrzymia frajda, ale rozstawanie się z nimi bywa bardzo trudne. Sami pomyślcie, jakbyście się czuli, gdybyście musieli całą swoją kolekcję porzucić. A właśnie to spotkało Manguela. Zadanie było na tyle trudne, że postanowił napisać o tym książkę. Być może miała ona za zadanie złagodzić ból po stracie (mówi o niej jako o żółwiej skorupie), a może po prostu pozwolić zrozumieć, w czym tkwi siła słowa? W efekcie tej rozmowy ze sobą otrzymaliśmy bardzo ciekawy esej, który jak sam tytuł wskazuje, podzielony został na dziesięć napomknień.
„Pożegnanie z biblioteką” napisane jest poważnie, dociekliwie i erudycyjnie. Manguel porusza trudne, filozoficzne tematy, ale pisze o nich lekko i swobodnie. Dowodzi między innymi, że samotność i cierpienie wcale nie są niezbędnym atrybutem dobrego pisania. Dzieli się ciekawostkami ze świata literatury, jak chociażby wtedy, gdy przytacza historię powstania „Doktora Jekylla i pana Hyde’a” (Stevenson miewał koszmary w brunatnych barwach). Potrafi też zaskoczyć, gdy oznajmia, że Borges na pożegnanie dał mu egzemplarz książki „Stalky i spółka” Kiplinga.
U Manguela
spotkamy starożytnych Greków i wielkich filozofów, ale także zwykłych
czytelników. Autor pisze z mądrością i czułością do książek. Wychodzi także z
założenia, że każdy kto sięgnie po jego niewielkie dzieło, ma w sobie empatię
do dzieł pisarzy i elementarną wiedzę o literaturze. Właśnie dlatego jest poważny
i chętnie dzieli się cytatami, tytułami oraz nazwiskami. A mi bardzo dobrze z
tym, że osoba tak oczytana, zechciała napisać książkę, która pozwala
czytelnikowi parę kwestii uporządkować w sobie. I to nie tylko tych związanych z literaturą, bo czytam "Pożegnanie z biblioteką" także jako metaforę WIELKIEJ UTRATY. Ta ścieżka interpretacji wydaje się bardzo pojemna i niezwykle aktualna.