Wydawca: Znak
Liczba stron: 320
Oprawa: twarda
Premiera: 13 października 2021
Dawid Grosman nie jest żadnym debiutantem czy nowinką na polskim rynku wydawniczym. Regularnie wymieniany wśród kandydatów do Nobla izraelski pisarz, dał się nam poznać jako autor pełen zręczności w niuansowaniu rozlicznych problemów. W jego książkach poszczególne komponenty ujęte są we właściwych proporcjach. Narracja skupiona jest wokół stonowanych rejestrów emocjonalnych, dzięki czemu powieści nie stoją gdzieś obok czytelnika, nie manipulują nim.
W swojej najnowszej książce Dawid Grosman poszedł jednak o krok za daleko. Cała rwana konstrukcja przemawia do mnie, ale nie pozostawia tak wyraźnego śladu jak chociażby „Wchodzi koń do baru” czy „Tam, gdzie kończy się kraj”. Już sam temat – opowieść o skomplikowanych relacjach kobiet w kilku pokoleniach – podano nam do refleksji i przeżycia wielokrotnie. Tym razem w centrum zdarzeń znalazły się Wera, Nina oraz Gili, czyli odpowiednio babka, matka i córka. Ta pierwsza swego czasu pełniła eksponowaną pozycję w komunistycznej partyzantce Tity, przez co trafiła do obozu pracy. Jej córka, Nina, poczuła się porzucona przez matkę. Od wtedy cały czas ucieka: przed odpowiedzialnością, rodziną, obowiązkami. Porzuca też swoją córkę. Trauma ciągnie się więc przez pokolenia i sprawia, że protagonistki nie są w stanie odnaleźć właściwego klucza do miłości i bliskości.
Lekarstwem na wieloletni pat ma być wspólna wyprawa rodziny na wyspę Goli Otok. To tam umieszczono obóz jeniecki, a po II wojnie światowej obóz dla więźniów politycznych. Dwa lata spędziła w nim Wera, co było początkiem powstawania deficytów. Miejsce na seans rodzinno-terapeutyczny jest więc idealne. Grosman stara się zachować dystans do przedstawionych zdarzeń. To jednak nie do końca mu wychodzi. Bardzo wiele w tej książce zdań pełnych uczuć i emfazy. Nadmiar wysokich tonów nie pozwala czytelnikowi utknąć w jakiejkolwiek formie niedopowiedzenia lub wieloznacznej emocji. „Gdyby Nina wiedziała” to opowieść o kobietach samotnych, skrzywdzonych, zagubionych, jednocześnie starających się być niezależnymi, które nie potrzebują mojego współczucia ani empatii. A dopełnienie opowieści przez obecność czytelnika, jest w moim odczuciu szalenie ważne.
Najnowsza książka Dawida Grosmana oparta jest na faktach. Autor niewątpliwie musiał podjąć dużo trudu, aby nie tylko pozyskać odpowiedniej jakości materiał, ale też oryginalnie go ułożyć. Powstała z tego powieść dobrze skomponowana (jak zwykle u Grosmana), nielinearna, wartko opowiedziana. Ma jednak kilka mankamentów i to nie tylko związanych z nadmiernym patosem. Zabrakło mi rozpisania tła historycznego, ot chociażby motywacji i przemiany rewolucjonistów. Trudno nie odnieść też wrażenia, że książka kończy się zbyt łatwo i klarownie, jakby proces przepracowania traum można było streścić na kilkunastu stronach. Wobec tego typu książki czuję się czasami bezradny. To naprawdę kawał poważnej literatury, której należy się szacunek. Jednocześnie odnoszę wrażenie, że ta powieść, mimo swojej jakości, wcale nie była potrzebna. A już na pewno nie w formie kolejnego patetycznego obrazu przenoszonych traum.