Recenzja "To była wojna okopów" Jacques Tardi

Wydawca: Centrala

Liczba stron: 130


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Katarzyna Dargiel

Premiera: 21 maja 2021

Paul Gravett, londyński dziennikarz, kurator i pisarz od lat związany z branżą komiksów, popełnił parę lat temu zestawienie 1001 komiksów, które musisz przeczytać przed śmiercią. Książka nie pojawiła się jeszcze po polsku, ale nic nie stoi na przeszkodzie aby zagłębić się w to zestawienie. Znajdziemy tam takie klasyki jak „Akira”, „Avengers”, Asterix i gladiator”, „Berlin. Miasto kamieni” czy „Black Hole”. Jest tam oczywiście wiele więcej dobra, które w znacznej części nadal czeka na polskie tłumaczenie. Ten problem nie dotyczy już albumu „To była wojna okopów”, który dzięki Centrali doczekał się zasłużonego wznowienia.

Tom zawiera serię anegdotycznych historii osadzonych w okopach I wojny światowej. Wiele z nich Tardi zaczerpnął z opowieści swojego dziadka weterana, inne wyszukał w książkach. Teksty skupiają się na codziennych okropnościach i niesprawiedliwości jakich doświadczali żołnierze. Mamy tu wiele obrazów okaleczenia fizycznego, psychicznego torturowania, całą masę opisów nie stroniących od takich problemów jak gangrena po dotknięciu ludzkich wnętrzności. Tardi stworzył dzieło ambitne, dokumentujące terror i okropieństwa konfliktów zbrojnych. Tematem tym zajmował się zresztą już wcześniej w „Adieu Brindavoine”, opublikowanym w Pilote (1972-1973) i „Le Fleur au Fusil” (1974), ale nie doszedł tam do takiej formalnej perfekcji jak w „To była wojna okopów”.

Trudno wybrać tę jedną narrację, która oddziałuje na psychikę najbardziej. Jedni powiedzą, że może nią być opowieść o kucharzu rozstrzelanym przy misce zupy. Kolejni docenią z pewnością wspomnienia żon, oczekujących przybycia swoich mężów z pola walki. A ja nie mogę zapomnieć o jeszcze innym kadrze. Widać w nim kobiety, którymi żołnierze zakrywają się w natarciu na wroga. Niby nic nowego, podobnych epizodów w historii było wiele. Tardi ma jednak dar do umiejętnego wydobywania głębi emocji z pozornie prostych słów i grafik. Pokazuje świat takim, jakim był naprawdę. I właśnie tym wygrywa.

„To była wojna okopów” narysowano czystą, schludną kreską. W większości kadry są wypełnione szczegółami – drutami kolczastymi, ciałami, ruinami domów, karabinami. Mimika postaci przedstawiona jest zazwyczaj realistycznie – brak tu właściwego dla wielu twórców cartoonowego upraszczania czy przerysowania. Czasami podkreśla efekt brutalności poprzez wykrzywioną twarz czy nadnaturalnie rozpostarte, martwe oczy. Filmowy jest sposób prowadzenia narracji. Jacques Tardi rzadko pozwala sobie na formalne eksperymenty, takie jak retrospekcje z życia poza frontem. Opowieści zamyka w tradycyjnych prostokątnych ramkach narzucających regularny rytm lektury. I to również w najbardziej dramatycznych momentach, gdy życie bohaterów kończy się strzałem w plecy lub gdy są postawieni przed tragicznym wyborem.

Podoba mi się w tym komiksie także rytm snucia opowieści. Nawet jeżeli bohatera za chwilę spotka coś strasznego albo gdy jego wyobrażenie świata właśnie się załamało, tempo narracji pozostaje niezmienne. Czytelnik jest tu przede wszystkim obserwatorem podglądającym niewiarygodne okrucieństwo. Czaszki, śmiertelne rany, agonia zamknięta w beznamiętnych oczach – to wszystko dotyka do głębi i szanuje przy tym bezpieczną granicę, której przekroczenie bardzo często kończy się szantażem emocjonalnym. Tardi jest jednak wyważony, choć wcale nie ma zamiaru nikogo oszczędzać. Jest przede wszystkim prawdziwy.

„To była wojna okopów” można nazwać swego rodzaju studium upadku ludzkości. Autor pokazuje jak wiele okropieństw człowiek jest w stanie znieść, by przetrwać. Zabijanie niewinnych, brak snu czy wykonywanie pozbawionych racjonalności rozkazów, to tylko przykłady działań, które pozbawiają ludzi wiary, nadziei i miłości. A bez nich żaden dzień nie może być udany. Tardi stworzył wartościowe dzieło, które jest uniwersalną przestrogą przed kolejnymi wojnami i ich konsekwencjami dla zwykłego człowieka. Zupełnie nie dziwi mnie umieszczenie tej nowości na liście 1001 komiksów, jakie należy przeczytać przed śmiercią.

Recenzja "Szeryf Babilonu" Tom King

Wydawca: Egmont

Liczba stron: 304


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Jacek Żuławnik

Premiera: 16 czerwca 2021

Toma Kinga sympatykom komiksów bliżej przedstawiać nie trzeba. Współpracował z DC Comics przy „Batmanie” i „Mister Miracle”, a z Marvel Comics nad „Vision”. Wszystkie te propozycje są od paru lat dostępne na polskim rynku i doczekały się miana kultowych. Tom King oprócz tego, że jest wziętym autorem, ma za sobą doświadczenie wojskowe. Stacjonował w Iraku, gdzie udał się po zamachach na World Trade Center. Ukończył także studia historyczne i filozoficzne na Columbia University. Jest człowiekiem wszechstronnym, posiadającym dużą wiedzę i lubiącym mówić o rzeczach, o których inni boją się nawet pomyśleć.

„Szeryf Babilonu” jest owocem wojskowych przeżyć autora. Początkowo pomyślany był jako seria kryminalna w stylu klasycznych tytułów Vertigo takich jak „Kaznodzieja” czy „Skalp”. Ostatecznie wydawnictwo skompilowało materiał do dwóch tomów. Pierwszy numer ukazał się w grudniu 2015 roku i spotkał się z uznaniem krytyków. Recenzenci podkreślali jego „głęboko osobistą” fabułę oraz „intrygujące” i „urzekające” osobowości bohaterów.

Rzecz osadzona została w parnym i zakurzonym Iraku. To tam były amerykański policjant, Chris Henry, pełni służbę szkoleniową. Ma za zadanie kształcić przyszłych irackich stróżów porządku na model zachodni. Wszystko układa się doskonale, aż do feralnego dnia, gdy jeden z rekrutów ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Poczucie misji nakazuje Henry’emu zwrócić się o pomoc w wyjaśnieniu sprawy Alego Al Fahara do wpływowej działaczki społecznej Sofii. To kobieta nie tylko urodziwa, ale także silna i potrafiąca odnaleźć się w muzułmańskim świecie. Spędziła wiele lat w USA, gdzie uciekła po zamachach na jej rodzinę. Sofia splata życiorysy amerykańskiego trenera z policjantem pełniącym służbę dla Saddama – Nasirem. Ten brodaty mężczyzna będzie wytrychem, który posunie akcję na kolejne poziomy wtajemniczenia. W pewnym momencie pojawią się terroryści, służby specjalne, fanatycy religijni i wiele innych społeczności, tak charakterystycznych dla Iraku na początku XXI wieku.

„Szeryf Babilonu” pomyślany został jako kryminał, który ma obrazować brutalne realia życia na Bliskim Wschodzie. King rozpisuje tu kilka wyjątkowo sugestywnych scen. W jednej z nich do stołówki pełnej policjantów wchodzi zakryta młoda dziewczyna wyposażona prawdopodobnie w pas szahida. Nikt nie bada co niesie w dłoni, jakie są jej motywacje. Kilka kul z broni snajperów załatwia sprawę. W innym miejscu Chris stojący na ulicy jest zaczepiany przez młodego Irakijczyka. Ten chce mu sprzedać prasę pornograficzną. Amerykański były policjant nie ma jednak pewności, co młody człowiek wyjmie zza siebie, na wszelki wypadek wymierza więc w niego lufę pistoletu. To właśnie takie małe kadry budują w komiksie atmosferę permanentnego napięcia i strachu. Atutem albumu jest niewątpliwie jego klimat – wiarygodny, bo oparty na własnych doświadczeniach.

Za ilustracje, podobnie jak w „Mister Miracle” i „Batmanie” odpowiadał Mitch Gerads. Charakterystyką jego prac jest wprowadzanie człowieczeństwa i realizmu do tego, co pozornie wydaje się nieludzkie. Jego plansze wypełnione są brudem, kurzem i krwią. Nie boi się malować przed odbiorcami przerażających kadrów podcinania gardła czy dziury ziejącej w głowie. Jego kreska jest wyraźna, a kolorystyka celowo dobrana tak, aby jeszcze bardziej wzmacniać przekaz słów. Ciekawym zabiegiem było na przykład skupienie się na zielonych barwach w sytuacji, gdy bohaterowie znajdowali się w tak zwanej zielonej strefie, czyli przestrzeni międzynarodowej położonej w centrum Bagdadu. A to tylko jeden z wielu zabiegów formalnych stosowanych przez Geradsa.

„Szeryf Babilonu” to na pewno ciekawa pozycja, która jednak nie ustrzegła się pewnych uproszczeń. Jedną z nich jest charakterystyka głównego bohatera – idealisty ocierającego się wręcz o fanatyzm na tle humanizmu i sprawiedliwości. Takich postaci w literaturze i kinie było już bardzo wiele i za każdym razem wyglądają sztucznie – pozbawione wątpliwości, wypełnione poczuciem obowiązku i miłością do drugiego człowieka. Innym problemem jaki mam z tym albumem jest sama fabuła. Nieźle zakręcona, odsłaniająca wiele nieoczywistych stron życia w Iraku, ale jednocześnie trochę zbyt widowiskowa. Wolę jednak mniejsze dramaty skupione na psychologizacji postaci. Zdaję sobie jednak sprawę, że w tym aspekcie będę wyjątkiem, a wplecenie konwencji kryminału do żołnierskiego świata, jest dla wielu czytelników pożądane. Dla nich ten komiks będzie prawdziwym objawieniem.

Recenzja "Opowieści niesamowite z języka polskiego"

Wydawca: PIW

Liczba stron: 640


Oprawa: twarda


Premiera: 25 maja 2021

Państwowy Instytut Wydawniczy zaprezentował kolejną odsłonę cyklu Opowieści Niesamowitych. Po pisarzach z Rosji, Francji, Niemiec, Anglii, Walii, Irlandii i USA, przyszedł czas na autorów polskich. Część z nich znamy i cenimy od lat, choć nie zawsze ich nazwiska kojarzymy z grozą i fantastyką. Franciszek Mirandola czy Stefan Grabiński to absolutni klasycy, których „Ulicę dziwną”, „Dolę”, „Czad” oraz „Błędny pociąg. Legendę kolejową” przypomina się regularnie przy różnych okazjach. Nieco bardziej oczytani w niesamowitości odbiorcy, bez większych problemów poznają także „Rebusa” Antoniego Lange czy „Koniec rodziny Jasnych” Stanisława Balińskiego. Nie mogło zabraknąć na liście „Dziwnej opowieści” Reymonta, „Sanatorium po Klepsydrą” Schulza, „Ze wspomnień Ijona Tichego III” Lema, „Błędnego ognika” Leśmiana czy kilku nowel Józefa Maksymiliana Ossolińskiego oraz Zygmunta Krasińskiego. Do liczącego ponad 600 stron tomu trafiły też dzieła mniej rozpoznawalne, chociaż już parokrotnie zamieszczane w różnego rodzaju antologiach grozy. Mowa tu chociażby o utworach Józefa Korzeniowskiego czy Jana Barszczewskiego. Na „Amulet Ozirisa” Wacława Filochowskiego, „Ostatni taniec na statku „Makaber” Mieczysława Smolarskiego oraz „Przygodę Huberta Pogody” Józefa Relidzyńskiego trafiłem po raz pierwszy w życiu.

Zebrane w tomie opowieści doskonale oddają charakterystykę gatunku grozy, która rozwijała się w Polsce zgodnie ze Słowiańską specyfiką. Inspiracją dla licznych twórców były przede wszystkim ludowe klechdy. To z tego gatunku autorzy czerpali szkielet konstrukcyjny swoich opowiadań, pełen odwołań do legend, podań i wiejskiego klimatu. Na kanwie tych motywów formułowali fantastyczne narracje, pełne dziwnych stworzeń i ponadnaturalnych mocy. Ważnym elementem większości utworów jest także analiza obłędu i granic ludzkich pożądań. Polskie opowieści niesamowite to utwory mroczne, sugestywne, raz odwołujące się do symbolizmu i oniryzmu, by za chwilę skupiać się na emocjach bohaterów, szaleństwie i psychoanalitycznych teoriach Junga.

Można ten zbiór czytać na kilka sposobów. Jednym z pomysłów jest wyrywkowe poznawanie pojedynczych opowiadań. Tom zawiera wiele narracji kilkustronicowych, ale są też nieco dłuższe teksty (np. „Duch Białego Szczytu” czy „Przygoda Huberta Pogody”). Inną opcją jest skupianie się na danych autorach i motywach, które ich pasjonowały. Tę formę polecam szczególnie tym wszystkim czytelnikom, którzy w książkach szukają czegoś więcej niż fabuły. Dokładna analiza biografii pisarza, jego sytuacji życiowej w momencie tworzenia dzieła, poznawanych przez niego lektur – to wszystko daje szanse zaobserwować więcej, niż widać pozornie. Można też czytać „Opowieści niesamowite z języka polskiego” kluczem historycznoliterackim. Zebrane tu teksty są przecież bardzo różne – od prostych gotyckich powiastek z wampirami i czarownicami w roli głównej, przez symboliczną baśń, eksperymenty ze znikaniem, podróże w czasie, aż po elementy psychoanalizy. Wraz z rozwojem wyobraźni i odkryciami naukowymi, polska opowieść grozy ewoluowała tak w sensie fabularnym, jak i formalnym. Fantastyka z czasem przestała służyć już zaledwie przedstawieniu baśniowej atmosfery, a stała się składową refleksji nad egzystencją i poznaniem człowieka. Przyglądanie się temu zjawisku jest doprawdy pasjonujące.

Nie ma w książce miejsca na nudę czy przewidywalność. Lem, Górski, Leśmian, Lange czy Sosnkowski udowadniają, że polskie nowele pełne grozy stoją na światowym poziomie (choć czasami nierównym). O jej sile mogą świadczyć też utwory i nazwiska, które mimo pokaźnych rozmiarów nie zmieściły się do wykazu. „Lekarz magnetyczny” Józefa Dzierzkowskiego, „Biała róża Pinettiego” Aleksandra Groza, „Władca czasu” Józefa Bohdana Dziekońskiego, „Ja gorę” Henryka Rzewuskiego czy „Historia komandora Torelwy” Jana Potockiego to absolutne klasyki, które domagają się wydania kolejnego tomu. I jestem przekonany, że on ponownie liczyłby ponad 600 stron.