Recenzja "Gorączka. Wybór opowiadań kurdyjskich" Mehmet Dicle

Wydawca: Dialog

Liczba stron: 358


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Joanna Bocheńska

Premiera: 15 lipca 2020 rok

Wiele książek wydaje się w Polsce. O jednych jest głośno, bo na przykład poruszają modne tematy, albo alternatywnie polecił je jakiś celebryta, o innych z kolei nie mówi się praktycznie nic. A jak pokazuje przykład „Gorączki”, są w tym gronie tomy zadziwiająco dobre i aktualne. Waga zbioru opowiadań Mehmeta Dicle nie wynika tylko i wyłącznie z poruszanych przez niego tematów. Liczy się też kontekst powstania całej książki, która stanowi jeden z nielicznych przykładów kurdyjskiej twórczości wydanej po polsku. Do tej pory ukazały się tylko „Opowieści dengbeżów. Baśnie i bajki kurdyjskie” (wydawnictwo Namas) oraz „Opowieści kurdyjskie” (Księgarnia Akademicka). Sytuacja ta jest o tyle ciekawa, że o kwestii Kurdów mówi się całkiem sporo w przestrzeni publicznej. Zazwyczaj dotyczy to jednak analiz politycznych, narastających konfliktów czy starć z przedstawicielami innych nacji – nigdy zaś kultury. Tę dziurę stara się wypełnić właśnie „Gorączka”, przetłumaczona i przygotowana przez Dr Joannę Bocheńską. Warto od razu podkreślić, że na książkę składa się nie tylko treść utworu, ale także obszerny wstęp (prawie siedemdziesiąt stron), wywiad z autorem, słowniczek, wybrane powiedzenia i wyrażenia idiomatyczne oraz bibliografia. Utwór łączy w sobie beletrystykę, z opracowaniem popularnonaukowym.

Kim tak naprawdę są Kurdowie? Być może część osób nawet nie wie, że Kurdowie są jednym z największych narodów na świecie nieposiadającym własnego państwa. Ich populacja liczy około 30-40 mln osób, podzielonych na terytorium czterech krajów: Turcji, Iranu, Iraku i Syrii. Najliczniejsza grupa mieszka w Turcji, najmniej reprezentowana jest zaś w Syrii. Kurdystan liczy około 550 tysięcy km2, jest więc większy nić Niemcy czy Hiszpania, a nieznacznie mniejszy od Ukrainy. W każdej z części Kurdystanu sytuacja społeczno-polityczna kształtuje się odmiennie, wspólne są jednak dążenia gospodarzy do represjonowania Kurdów. Dziś szeroko znane są ludobójstwa dokonywane na przedstawicielach tej nacji między innymi w Turcji i Iraku. W wielu więzieniach nadal przebywają więźniowie polityczni, w tym byli deputowani do tureckiego parlamentu, których – odebrawszy im uprzednio mandaty i immunitet – skazano za działalność na rzecz legalizacji kurdyjskiej kultury i języka.  Kurdowie nadal nie wszędzie mogą posługiwać się swoim językiem (język kurdyjski z licznymi dialektami), ani wyznawać swoje poglądy religijne (dominuje tu islam sunnicki, ale posiadają też mniejszości jak np. jezydów czy chrześcijan). Szczególną rolę w pielęgnowaniu wartości narodowych pełni kultura. Stała się ona piśmienna na szeroką skalę dopiero w drugiej połowie XX wieku. Wcześniej przybierała formę przekazu ustnego.  Z tego też tytułu pierwsze kurdyjskie opowiadanie ukazało się w 1913 roku na łamach czasopisma „Kurdyjski dzień” (wydawanego w Stambule), zaś za pierwszą powieść uznaje się „Kurdyjskiego pasterza” z 1927 roku.

Mehmet Dicle reprezentuje młode pokolenie kurdyjskich pisarzy w Turcji. Urodził się w 1977 roku we wsi Colaxa, a dorastał w miasteczku Hezro. Od 1990 roku mieszkał w Stambule, gdzie ukończył geografię i został nauczycielem. Podczas okresu studiów odkrył literaturę, szczególnie tę latynoamerykańską. Za swoich mistrzów uznaje między innymi: Jorge Luisa Borgesa, Gabriela Garcia Marqueza, Jorge Amado i Williama Faulknera. To od nich czerpie inspirację, np. dotyczącą sposobu budowania przestrzeni w swojej książce (słynne Macondo i Yoknapatawpha). Dicle wydał do tej pory trzy zbiory opowiadań „Asus”, „Nara” i „Gorączka”. W tomie przygotowanym przed Wydawnictwo Akademickie Dialog znalazły się dwadzieścia dwa wybrane opowiadania, odpowiednio 7 z „Asusa”, 4 z „Nary” i 11 z „Gorączki”. Dzięki temu możemy poznać większą część jego twórczości, a także zrozumieć jak zmieniał się jego warsztat i fascynacje na przełomie kilku lat.

Proza kurdyjskiego pisarza co może zadziwiać, niewiele ma wspólnego z walką o wyzwolenie czy politycznymi przepychankami. Akcję umiejscawia w przestrzeniach na ogół anonimowych, a to już wspomnianym Asusie, a to większych miastach, których nie da się zidentyfikować po opisie. Dzięki temu unika prostych łatek takich jak: proza zaangażowana społecznie czy literatura narodowa. Zamiast tego Dicle robi coś w mojej opinii dużo ważniejszego, a przy tym trudniejszego – zakorzenia swoje opowieści w dziedzictwie kulturowy Kurdów. Inspiruje się dawnymi pieśniami, opowieściami, przysłowiami oraz anegdotami, które nadają jego opowiadaniom folklorystyczny wymiar. Z tego też powodu w książce znajdziemy specyficzny rodzaj poetyki, oparty między innymi na powtórzeniach, rozbudowanych porównaniach i rytmiczności. Niektóre frazy nabierają kolorytu dopiero przy odpowiedniej intonacji. Suchy zapis nie jest w stanie oddać złożoności treści. Ciekawym motywem jest też znikanie i ponowne pojawianie się przedmiotów. Barwna tkanina z „Nary”, gdzie pełni rolę zasłony, pojawia się także w „Sprzedawcy obwarzanków”, tym razem jako nakrycie na wózek. Podobnie rzecz się ma z pękającymi na piecu pestkami, które dostrzec możemy i w „Narze” i w „Gnieździe sroki”. Poszukiwanie tych powiązań jest ciekawym zadaniem, a jednocześnie pokazuje, jak bardzo opisane zdarzenia nachodzą na siebie, tworząc w efekcie jedną wielką przypowieść o narodzie.

Dickle pisze o wielu rzeczach: miłości do nauczycielki („Róże Salego”), stosunku do religii i ojca („Ulica Chrześcijan”), samotności („Sprzedawca obwarzanków”), chorobie („Lepsi od nas”) czy potędze baśni („Srebro i złoto”). Jego utwory są raz dramatyczne, by za chwilę przybrać kostium przygodowy bądź brutalny. Dwa tematy wydają się jednak wiodące. Jednym z nich jest honor, rozumiany inaczej dla mężczyzn i kobiet. U pierwszej grupy honor oznacza odwagę, czy inaczej mówiąc gotowość na śmierć. Dla kobiet pojęcie to nierozerwalnie związane było z czystością seksualną. Te twarde zasady Dicle stara się na nowo interpretować i staje po stronie konieczności zmian. Mówi o tym chociażby w doskonałej „Hańbie mężczyzny” czy „Rannej Żmii”. Innym istotnym elementem jest pamięć o tragicznej przeszłości. Kilka z zaprezentowanych tu utworów dotyka tematu, który przez lata stanowił w Turcji tabu. W latach 1915-1918 z polecenia młodotureckiego rządu dokonano ludobójstwa na ludności ormiańskiej, a Kurdowie byli jednymi z wykonawców tego planu. Ta zbrodnia nigdy nie została rozliczona, tym bardziej cieszy pamięć o niej i ukazanie jej z różnych punktów widzenia i bez zbędnego patosu („Ulica Chrześcijan”, „Maria”).

„Gorączki” nie nazwałbym literacko wybitną książką. Dickle to nie O’Connor, Carver czy Johnson, którzy potrafią jednym zdaniem rozłożyć czytelnika na czynniki pierwsze. Jego proza ma do zaoferowania jednak coś innego: smak orientu, żywą historię przekazywaną z pokolenia na pokolenie i pamięć o ludziach, których większość chciałaby wymazać z map. Nie jest to też tylko ciekawostka, bo zebrane tu opowiada czyta się naprawdę dobrze i z zaciekawieniem. Wszystko to sprawia, że o wydaniu „Gorączki” należy rozmawiać w kontekście jednego z ważniejszych literackich wydarzeń w Polsce w 2020 roku.

Recenzja "Historie z ojczyzny" Ayfer Tunç

Wydawca: Książkowe Klimaty

Liczba stron: 404


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Agnieszka Erdoğan

Premiera: listopad 2020 rok

W opowiadaniu „Żal” obserwujemy scenkę z życia młodej Meric. Jej nauczyciel tureckiego proponuje uczniom wykonanie specjalnego zadania. Mają przeczytać i przygotować streszczenie dowolnej książki. Zastrzega jednak, że nie może to być powieść, na podstawie której powstał znany serial. Meric decyduje się na lekturę dość specyficzną. Są to „Historie z ojczyzny” autorstwa Refika Halita Karaya. Ten turecki pisarz w młodym wieku został wygnany i na łamach swojej książki opisywał obserwacje czynione w Synopie, Çorum, Ankarze i Bilecik. Przedstawiał w nich Anatolię: jej życie społeczne, mieszkańców, architekturę i biurokrację. Praca składa się w sumie z osiemnastu historii spisanych w typowo gawędziarskim stylu. Nihad Sâmi Banarlı opisał tę książkę jako „pierwsze autentyczne opowieści o Anatolii w literaturze tureckiej”. Jest ona też pewnym wzorem, do którego Ayfer Tunç stara się zbliżyć i waśnie dlatego pojawia się w dłoniach Meric. Nic tu nie jest przypadkowe.

Kim jest Ayfer Tunç? Ukończyła Wydział Nauk Politycznych Uniwersytetu Stambulskiego. Podczas studiów napisała wiele artykułów do różnych czasopism o tematyce literackiej, kulturalnej i artystycznej. W 1989 roku wzięła udział w konkursie opowiadań Yunusa Nadi, organizowanym przez dziennik Cumhuriyet i zdobyła tam pierwszą nagrodę. Tak rozpoczęła się jej przygoda z literaturą, której owocem były różne wyróżnienia, w tym między innymi Międzynarodowa Nagroda Bałkanów, współorganizowana przez siedem krajów bałkańskich. „Historie z ojczyzny” są pierwszym przekładem jej książki na język polski.

Książka została podzielona na trzy części. W pierwszej, zatytułowanej „Eseje o ojczyźnie” widzimy kilka opracowań dotykających między innymi takich kwestii jak: naród, Stambuł, ojczyzna, język, prowincja. Najciekawszym jest chyba wątek miasta. W „Odzie do miasta” czytamy między innymi: „Miasto to coś zajmującego dużo miejsca w bagażu wspomnień wszystkich ludzi” lub „Myślę, że miasto jest – oprócz tego wszystkiego – miłością”. W kolejnym – „Lament na cześć Stambułu” - autorka odwołuje się do momentów burzenia zabytkowych meczetów, zamykania klasycznych kin, tworzenia bulwarów w miejscu cennych przyrodniczo terenów. To bardzo nostalgiczna podróż w przeszłość i refleksja na temat tego, dokąd zmierza ludzkość. Podobną tematykę podejmuje druga część książki („Fotografie opowiadają”). To relacja z życia Biçakçi Gümüşa Ahmeta, czyli w tłumaczeniu na polski Nożownika Srebrnego Ahmeta. Opowieść rozpoczyna się od zdjęcia prezentującego pochód i biorących w nim udział ludności cywilnej i żołnierzy. Z czasem na fotografiach zaczną pojawiać się między innymi przemarsze orkiestry podczas świąt; młody mężczyzna z klarnetem w ręku; nowa, prywatna, złożona za duże pieniądze orkiestra  Biçakçi Gümüşa Ahmeta; a wreszcie zdjęcie zrobione na krytym targu Arasta, gdzie już starszy Ahmet patrzy w dal i analizuje historię własną i całej ojczyzny. Opowiedziana relacja pokazuje, podobnie jak wcześniejsze eseje o Stambule, że nie wystarczy nowy osprzęt, ładne stroje i zmiany architektoniczne, by społeczeństwo stało się z dnia na dzień bardziej nowoczesne i demokratyczne.

Ostatnia część książki to zbiór opowiadań, a właściwie trzydziestu miniatur, niezwykle zatłoczonych i dynamicznych. Spotykamy tu setki postaci nie pozostających w centrum uwagi w sposób, który czyni z nich rozpoznawalnego, pełnokrwistego człowieka. Nazwałbym ich raczej bohaterem danej chwili. Pozwalają nam być świadkami niezliczonych doświadczeń i wydarzeń, z których niektóre trafiają do zapisów historycznych, podczas gdy inne istnieją gdzieś z boku, w przyziemnej i czasem dziwacznej normalności. Wydarzenia historyczne, takie jak zamachy stanu i wojny światowe, różne kwestie społeczno-polityczne, produkty kulturowe i gwiazdy estradowe lub filmowe, są wtapiane w narrację w umiejętny sposób. To dzięki nim rozpoznajemy czasy, w jakich dana historia się dzieje (np. występ ABBY na Eurowizji). Historie  Ayfer Tunç traktują o różnych kwestiach: pamięci, migracji, wysiedleniu, miłości, wojnie, małżeństwie, starzeniu się, szaleństwie, gwałcie, okaleczeniu, zdradzie czy szaleństwie. Chociaż ta mieszanka funkcjonuje jako zwierciadło prezentujące wycinek życia, nie stroni od ironii i krytyczności.

Specyficzne poczucie humoru tureckiej pisarki możemy dostrzec na przykład w opowiadaniu „Tajemnica klozetu”. Wstęp jest tu typowo publicystyczny. Oto około dwustronicowa relacja z rynku nieruchomości. Słyszymy tu dobrze nam znane z Polski argumenty, w tym ten najważniejszy: tanio zapłacisz, będziesz miał twór wątpliwej jakości. Później zaczyna się właściwa narracja. Małżeństwo kupuje sobie domek letniskowy, do którego zaprasza gości. Problemem, początkowo utajonym jest wierzba rosnąca nieopodal. Sprawa nabiera rumieńców, gdy jej korzeń wdziera się do sedesu i stopniowo niszczy orurowanie całego domku. „Tajemnica klozetu” ma w sobie coś z przypowieści – nadnaturalną moc, tradycyjną strukturę i morał. Ale „Historie z ojczyzny bywają też inne. W  „Ból w sercu spowodowany poznaniem znaku krzyżyka” przenosimy się do zimowego Londynu, gdzie podczas paraliżu miasta wywołanego niewielkimi opadami śniegu poznają się Turcy. Rozmawiają, wspominają, analizują przynależność narodową. Pojawiają się liczne wspomnienia, między innymi te z dyskryminacją na tle religijnym. O stereotypach narodowych opowiada także „Piekło dwojga ludzi jest gorętsze”. To ciepła opowieść o mieszkańcach trzech domów, dobrych, wierzących i serdecznych, skorych do wzajemnej pomocy. Wspólnie piorą i wieszają pranie, odmawiają modlitwy, dyskutują. A w dyskusjach pojawiają się ważne tematy, dotyczące między innymi różnych nacji: nerwowi Lazowie, leniwi Abchazi, uparci Albańczycy, brudni i bezbożni Cyganie. Pojawia się również wątek roku 1915 i ludobójstwa Ormian.

Podoba mi się u Ayfer Tunç jej szacunek do tradycji (między innymi przywołanie w pamięci umarłego Święta Intencji), ale też krytyczne podejście do relacji między różnymi mniejszościami narodowymi (najlepiej ukazane chyba w „W tym narodzie kwestia pochodzenia jest zawsze skomplikowana”). Autorka dba o to, żeby było różnorodnie, lokalnie, z kolorytem. Na kartkach książki powracają ważne dla kultury tureckiej figury: muzyka („It’s now or never”), szkoła („Trencz”) czy kuchnia („Ojczyzna jest słodkim cukierkiem”). Nad wszystkim stoi jednak historia, ojczyzna i naród, czyli pojęcia kluczowe, które autorka próbuje po swojemu zdefiniować. Dzięki temu książkę czyta się bardzo szybko i ma się wrażenie obcowania z czymś ważnym, niezależnie czy o Turcji wie się sporo, czy wręcz przeciwnie.   

Recenzja „Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawa

Wydawca: Tajfuny

Liczba stron: 192


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Anna Karpiuk

Premiera: 20 listopada 2020 rok

„Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawy to druga po „Ukochanym równaniu profesora” książka japońskiej autorki wydana przez Tajfuny. Patrząc na tę kwestię chronologicznie, to właśnie „Grobowa cisza…” powstała wcześniej – o całe pięć lat, w 1998 roku. I nie jest to bynajmniej jakiś debiut. Dziś blisko sześćdziesięcioletnia pisarka swoje pierwsze literackie prace oddawała pod koniec lat 80. Można więc założyć, że recenzowana pozycja wyszła spod pióra autora dojrzałego, dobrze rozumiejącego co chce napisać i jak ma to zrobić.

Historie zamieszczone w tomie nie są typowymi opowieściami grozy, jak może sugerować opis wydawniczy. Te kilkanaście powiązanych ze sobą opowieści to kwintesencja pojęcia  mroku, ponieważ dotyczą przede wszystkim tych dylematów, które tradycyjnie są trzymane z dala od blasku: żalu, cierpienia, tragedii, pragnienia krzywdzenia innych, śmierci, choroby psychicznej, tęsknoty, wyobcowania, obłędu, porażki, straty. Ogawa wyciąga te niepokojące tematy na światło dzienne, wchodząc w najbardziej prywatne lęki i pragnienia jej bohaterów. Zamieszczone tu relacje są wciągające, momentami subtelne i niespieszne, by po chwili zamienić się w nieprzewidywalne i osobliwe kształty. Autorka dobrze dobiera do tego język narracji - szybki, prosty, pozbawiony ornamentów.

Pierwsze opowiadanie zbioru „Popołudnie w cukierni” rozpoczyna się następująco: „Była wyjątkowo piękna niedziela. Niebo bez jednej chmurki i suchy wiatr w koronach drzew. Jak okiem sięgnąć, wszystko lśniło blaskiem: dach stoiska z lodami, oczy bezpańskiego kota, kran z wodą pitną, a nawet oblepiona gołębimi odchodami podstawa wieży zegarowej”. Ogawa ma w zwyczaju odkrywać niewidoczne gołym okiem niedoskonałości naszej rzeczywistości. Zwraca uwagę na brakujące szczegóły, ukazujące deficyty, ukryty smutek i przemoc, które czają się w zakamarkach codziennego bytu. Matka mimo upływu lat od śmierci synka (udusił się w lodówce) nadal kupuje mu truskawkowy tort w dniu jego urodzin. Starsi pasjonaci dziwności budują muzeum, w którym można zobaczyć używane narzędzia tortur. Mężczyzna zawodowo szyjący torby, nie może pogodzić się z rezygnacją klientki z zakupu torby na jej serce. Kobieta, która odkryła romans swojego męża z sekretarką, przypadkowo natrafia na umierającego tygrysa bengalskiego i czuje uniesienie, głaszcząc jego futro podczas ostatniego oddechu. Te, jak i wiele innych dziwności, zyskują u japońskiej pisarki wymiar nadnaturalny, wysuwają się ponad to co zwykłe i oczywiste.

„Grobowa cisza, żałobny zgiełk” to zbiór, który zapada w pamięć. „Fastryga na serce”, „Piaskowy dziadek” czy „Witamy w Muzeum Tortur” to takie opowieści, które pozostają z czytelnikiem na dłużej. Najbardziej podobały mi się jednak dwa inne. O „Popołudniu w cukierni” już pisałem. To w nim doznałem pierwszego olśnienia i szoku: „- Kupię dla syna. Dziś są jego urodziny. – Naprawdę? No to wszystkiego najlepszego. Ile lat kończy? – Sześć. Zawsze sześć. Mój syn nie żyje”. Innym ciekawym opowiadaniem jest „Stara J.”. To relacja z życia starej pisarki, która buduje więź ze swoją gospodynią. Niedawno zmarł jej mąż. Całą swoją energię poświęca na rozwój ogrodu. To tam dochodzi do dziwnych rzeczy. Marchewki, do tej pory spokojnie dorastające i przybierające klasyczny kształt, pewnego dnia zaczynają przypominać dłonie. Bohaterowie robią nawet sałatkę ziemniaczaną z dodatkiem  małego i wskazującego palca. Sygnałów, że dzieje się tu coś naprawdę złego jest cała masa. Mroczny jest chociażby sad: „Zwłaszcza owoce kiwi aż się uginały na gałęziach. W wietrzne księżycowe noce przypominały chmary ciemnozielonych nietoperzy, które trzęsły całym pagórkiem”. Później pojawia się także opuszczony budynek u podnóża pagórka, w którym dawniej mieściła się poczta. Sceneria jak z prawdziwego gotyckiego horroru nie jest tu tylko atrapą, bo zakończenie choć spodziewane, niejednego czytelnika wyprowadzi z równowagi.

W nowości Ogawy zwraca uwagę łączenie wątków między poszczególnymi opowiadaniami. Narratorka  „Witamy w muzeum tortur” znajduje martwego chomika, który należał do kaletnika z „Fastrygi na serce”. Nastolatka borykająca się z chorobą matki w „Soku” odkrywa opuszczoną pocztę pełną kiwi, którą zgromadziła złowroga gospodyni ze „Starej J.”. Ta sama postać, choć w nieco starszym wieku, odgrywa znaczącą rolę w pierwszej opowieści, gdzie wciela się w rolę płaczącej przez telefon sprzedawczyni cukierni. Kilkukrotnie pojawiają się autocytaty, jak chociażby w „Trujących roślinach”, gdzie powraca wątek marchewek. Tych odwołań jest zresztą dużo więcej, a śledzenie skomplikowanej sieci przecinających się punktów jest niezwykle interesujące i nadaje całej książce wymiar szkatułkowości.

Tym co najlepsze u Ogawy wydają się małe, ostre jak brzytwa zdania. Gdy bohaterka pyta oprowadzającego po wystawie narzędzi tortur, czy nie miałby ochoty czasami wypróbować tych eksponatów, ten mówi wprost „Oczywiście że tak (…) Nie wystawiam rzeczy, które tak na mnie nie działają”. Fascynują także życiorysy bohaterów, prawie za każdym razem w jakiś sposób zranione śmiercią, rozstaniem, samotności czy chorobą. Do budowania atmosfery niesamowitości pisarka używa figur zwierząt (kotów, labradorów, delfinów, chomików, tygrysów) oraz roślin (marchew, kiwi, pomidory, kwiatów). „Grobowa cisza, żałobny zgiełk” może przypominać nieco wcześniejsze prace Edgara Allana Poe, Harukiego Murakamiego czy Shirley Jackson, trudno jednak nie odnieść wrażenia, że narracja ma tu swój własny, unikatowy rys. Przypomina to nieco magię mrocznych snów, które opisują nasz rzeczywisty świat w wyostrzonych barwach. To zupełnie inna Ogawa niż ta znana nam z „Ukochanego równania profesora”. Moim zdaniem dużo lepsza.