Wydawca: Ossolineum
Liczba stron: 344
Tłumaczenie: Małgorzata Łukasiewicz
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
O takich książkach
jak „Austerlitz” nie sposób pisać krótko. Kategoria literatury pamięci i
zagłady, do jakiej powieść Sebalda jest od lat przypisywana, ma w swoich
zakamarkach tytuły bardzo różne. Tragiczna historia XX wieku, poza tym że
upamiętniona została w pamiętnikach i wspomnieniach, coraz częściej jest
trywializowana, stanowi jedynie tło kolejnych banalnych melodramatów. U Sebalda
tonu moralizatorskiego nie ma, podobnie jak przygód czy wtórnych uczuć. Jest
natomiast sporo rzeczy osobnych, które bez gruntownej analizy, mogą zostać źle
odczytane. Zmieszczenie tych wszystkich wrażeń (często ulotnych!), refleksji i
faktów w jednej recenzji, przekracza społeczne zapotrzebowanie na tak zwane ‘omówienie
lektury’. Omiatanie tekstu wzrokiem, przeskakiwanie z pierwszego akapitu do
ostatniego, wreszcie odmienna wrażliwość sztuki – to wszystko są elementy
sprawiające, że skupię się tylko na najważniejszych determinantach, które w
mojej ocenie sprawiają, że „Austerlitz” nie jest kolejnym czytadłem, ale
powieścią wybitną.
Swoją książkę Sebald wydał w 2001 roku, czyli już w
obecnym stuleciu. Koniec drugiej dekady, był dla wielu czasopism branżowych
oraz portali literackich dobrym momentem do dokonania podsumowań. Większość z
nich o rzeczonej książce nie wspomina, co budzi nie tylko zdziwienie, ale też
solidne rozczarowanie. Tym bardziej, że ujmowane tam książki można z czystym
sumieniem uznać za tylko dobre, w żadnym razie przełomowe czy oryginalne. Trywialnym
byłoby w tym miejscu powiedzieć, że Sebald pisze tak, jak już dzisiaj nie pisze
prawie nikt: niespiesznie, z dbałością o szczegół, szkatułkowo. Ale może o jego
metodzie trochę później, bo totalne w „Austerlitzu” jest praktycznie wszystko.
Czytając jego powieść, można odnieść początkowe
wrażenie, że mamy tu do czynienia z dziełem non-fiction. Narrator, nienazwany w
żadnym momencie konkretnym imieniem, ma przecież wiele wspólnego z postacią
autora: zgadzają się chociażby daty wyjazdów Sebalda i jego protagonisty do
Niemiec, silnie czuć tu także fascynację architekturą i sztuką, a wreszcie
Zagładą, ukazaną nie w konkrecie, lecz w retrospekcji (co wskazuje na to, że
obie postacie – Sebald i narrator – znają wojnę jedynie z podań, nie doświadczyli
jej osobiście). Wrażenie prawdziwości zdarzeń mają potwierdzać także
drobiazgowe opisy oraz zdjęcia. Tu już jednak pojawiają się pewne wątpliwości.
Autor „Pierścieni Saturna” opisuje miejsca nietypowe, brudne, ciemne i mroczne,
nieuczęszczane przez turystów. Pałac Sprawiedliwości w Brukseli czy Twierdza
Breendonk, kojarzą się głównie z architektonicznymi niewypałami i skazami na
mapie kraju. Podobnie zamiłowanie do ukazywania bohaterów w podróży, podczas
jazdy pociągiem bądź spotkania na dworcu, od początku wydaje się tu bardziej
symboliczne, niż realne. Podejrzenia budzi też seryjność przypadkowych spotkań
narratora i Austerlitza. Wędrowcy natykają się na siebie w halach rozsianych
po całej Europie i w zapomnianych przez świat kafejkach. Najczęściej jest to
dziełem totalnego przypadku, jednocześnie zawsze pozostaje bez śladu zdziwienia.
Austerlitz dosiada się do stolika narratora, lub odwrotnie, to narrator
podchodzi do Austerlitza, a ten snuje dalszy ciąg swojej opowieści, tak
jakby jej przebiegu nie przerwały zmieniające się lokalizacje, upływające lata
czy nabyte doświadczenia.
Jeszcze większe wątpliwości budzą zdjęcia, wykonane
aparatem niskiej jakości. Widzimy na nich nie tylko budowle, ale także ludzi,
szczątki, mapy, biblioteki czy schody. Zostały one wkomponowane w opowieść z
taką dbałością, że zasadnym wydaje się pytanie, co było pierwsze: tekst czy
fotografia. Z pomocą przychodzi sam autor, który lubił dzielić się tajnikami
swojego warsztatu. Zdjęcia w jego mniemaniu „to inna postać potwierdzania niż
ta, która zapewnia tekst. Są dla czytelnika oznaką, że opowiadana historia
opiera się na prawdzie i nie jest czystym wymysłem – w końcu jesteśmy łatwowierni
i fotografiom wierzymy bardziej, niż innego rodzaju dowodom. Co oczywiście
oznacza, że jeśli spojrzeć na problem z drugiej strony, zdjęciami można się
posłużyć do oszustwa”. Sebald przyznawał, że niektóre fotografie prowokowały go
do snucia opowieści. Tak było na przykład ze znalezionym zdjęciem, przedstawiającym
dwójkę ludzi w zimowych okryciach, stojących na scenie na tle wyobrażonej panoramy
Alp. W tych anonimowych postaciach pisarz z Niemiec widzi impresaria z żoną lub
dwójkę aktorów, a samo ujęcie budzi w nim niepokój, domagający się
rozładowania. Tak też się dzieje. Fotografia pojawia się na stronie 274, jako obiekt
przedstawiający Agatę i Maximiliana, rodziców Austerlitza. A co z resztą
zamieszczonych dokumentów? Większość stanowią wycinki fotografii zawartych w
albumie „Picturesque great Britain”, lub zlecone przez Sebalda, a wykonane
przez jego kolegę, zdjęcia konkretnych miejsc, pasujących do jego zamysłu
twórczego.
„Austerlitz” nie jest zatem powieścią non-fiction. Wymienianie
szczegółów otoczenia, drobiazgowe opisywanie ukrytych haków, nierozpoznawalnych
dla zwykłego śmiertelnika rodzajów chwastów czy wyobrażeń tego, co może znaleźć
się za zamkniętymi drzwiami, ma tu inny cel. Podobnie jak wykorzystanie
fotografii, które ostatecznie zamiast dowodu, pełnią rolę dopełniającą
przestrzeń w obrębie testu, w którym porażka literackości jest wielokrotnie
dokonywana. „Austerlitz” to opowieść zmyślona. Historia człowieka, który pod
wpływem przypadkowych spotkań i poczucia obowiązku postanowił powrócić do
swoich korzeni, leżących gdzieś w odległej Pradze.
Opierając się na niekompletnych podaniach, materiale wideo i fotografiach, próbuje odtworzyć
obraz swego dzieciństwa i rodziców, a w szczególności matki, którą dobrze
pamięta jej przyjaciółka z lat młodości. Wkraczając w strumień czasu i
gorączkowo przerzucając fakty, Austerlitz czuje coraz większe zagubienie, które
w pewnym momencie urasta do miary mitu. Pustka, zapomnienie i kreacja
postapamięci – tu nie chodzi o jednostkowy los. Brak wyraźnie zaznaczonych
konturów historii, tak silnie kontrastujących z drobiazgowo opisanym otoczeniem,
wskazuje że nie chodzi tu o Austerlitza i jego rodziców. Cała misternie
skonstruowana relacja bohatera i narratora nie ma właściwie większego
znaczenia. Tym, co Sebald chciał tu ukazać, jest pamięć zbiorowa, która
wytwarza w jednostkach fałszywe
wspomnienia i pojęcia, ale także – za sprawą kontekstów kultury – podsuwa im różnorodne czynniki wymuszające
refleksję nad utraconym czasem. W ten sposób traumatyczna pustka zostaje
przetransformowana w estetyczną pełnię współodczuwania. „Austerlitz” staje się tym
samym wyznacznikiem melancholiczności w literaturze, formą celebracji żalu.
Wszystkie zastosowane przez niego chwyty: czarno-białe, przetarte fotografie,
puste ulice i wystawy, gdzie tylko szczegół przykuwa uwagę, przypadkowe powroty
i spotkania, jazda pociągiem – one razem definiują czas, który można poczuć
jedynie poprzez okrężną, dygresyjną strukturę egzystencji.
Jak wspomniałem na początku „Austerlitz” to nie tylko
kompozycyjny majstersztyk, ale też stylistyczna brawura. Sebald pisze z
niezwykłym kunsztem, przypominającym największych mistrzów pióra. On nie musi
stawiać kropki. Niejednokrotnie stosowane, kilkustronicowe zdania, są tak
pięknie ułożone i przemyślane, że czytelnik płynie razem z nimi, zupełnie nie
oczekując jakiegoś nowego wątku czy nagłej pauzy. Zwraca też uwagę szkatułkowa
narracja. W relację bohatera niepostrzeżenie wplata się opowieść Austerlitza,
który później w jej ramach zaczyna przytaczać kolejne historie dawnych
znajomych. Tak ustanowiona, piramidalna konstrukcja współgra nie tylko ze spoglądaniem z wysoka, ale nade wszystko
portretuje retrospektywną rzeczywistość, która od aktualnego szczegółu,
przechodzi do historycznego zatarcia granic. Można więc powiedzieć, że już w
warstwie językowej Sebald tworzy sobie podłoże do snucia opowieści widmowej,
nostalgicznej, wymykającej się szablonowemu ujęciu fabularnemu.
„Austerlitz” to przykład pisarstwa totalnego,
prawdziwego dzieła sztuki, do którego chce się wracać, ale które nie stanowi
jednocześnie jakiegoś gotowego konspektu do dyskusji. O wielu książkach zwykło
się mawiać, że są ważne. „Austerlitz” do nich nie należy. To powieść do
współodczuwania, do indywidualnego przeżywania pamięci zbiorowej, do afirmacji bycia
na granicy istnienia i unicestwienia. Żadne tam problemy społeczne, ironie czy
głęboka symbolika. Żadna rozrywka czy dydaktyka. Śmierć i melancholia,
pamięć i utarta, ale również dialog z samym sobą. Stawka jest więc najwyższa,
bo dotyka człowieka w najczulszym miejscu.