Liczba stron: 592
Oprawa: twarda
Premiera: 19 września 2018 r.
Jennifer Egan to ten typ pisarza, w którym powieść długo dojrzewa, a poprzedzające je prace przygotowawcze są żmudne i wnikliwe. Tak było także z „Manhattan Beach”, której genezy można doszukiwać się w zapoczątkowanych w 2004 roku badaniach. Autorka inspirację do opowiedzenia tej historii znalazła początkowo w starych fotografiach Nowego Jorku, a w 2009 roku, podczas zjazdu emerytowanych nurków wojskowych usłyszała opowieść, która pozwoliła dobrać najważniejszy pierwiastek projektu – bohatera.
Anna
Kerrigan, główna aktorka książki Egan, jest pierwszą kobietą wykonującą zawód
nurka w okolicach Staten Island. Dojście do tej pozycji nie było łatwe, a jej
walka z dyskryminacją będzie stanowić zasadniczą część dzieła. Anna zazwyczaj
schodzi pod wodę, aby naprawić zniszczone statki. Pewnego razu odkryje w sobie
inny cel. Łącząc fakty z przeszłości i bieżące znajomości dochodzi do wniosku, że
w zatoce może znajdować się ciało jej ojca. Tak właśnie rozpocznie się ostatni
akt tego dramatu, poszukiwania zwieńczone odnalezieniem tego, co tak trudno
będzie zaakceptować.
„Manhattan Beach” to książka zbyt wielu wątków, aby można ją uznać za udaną. Nagrodzona Pulitzerem autorka stara się poruszać na co najmniej kilku płaszczyznach – czasowych, tematycznych, międzyludzkich, kreując je całkiem przekonująco, jeśli patrzeć na te czynniki oddzielnie. Ich synteza nie prowadzi jednak do osiągnięcia efektu synergii, korelacje się rozmywają, tworząc mozaiki ze zbyt dużymi fugami. Na pierwszym planie toczą się losy Anny, jej kontakty z bliskimi, romans, codzienne trudności. Egan stawia na miłość i bliskość, ukazaną w różnych aspektach. Niezależnie czy będzie to relacja o przywiązaniu do dziecka, rodzica, partnera czy wykonywanego zawodu, będzie to przedstawione w sposób harmonijny, jednak nie pogłębiony. Będziemy odnosić wrażenie chodzenia po powierzchni, bez rozpoznania zakamarków ludzkiej duszy. Podobnie wyglądać tu będą inne elementy – dotyczące techniki nurkowania, krajobrazu Nowego Jorku, odwzorowania historycznej epoki, a nawet nakreślenia kryminalnego światka. Wszystko to zostało wykonane poprawnie, jednak bez duszy i klimatu. Pisarka na traumie okresu II wojny światowej starała się zbić duży literacki kapitał, wykorzystując przy tym modną ostatnio formę opowieści o ludziach z ich słabościami, nie zaś bohaterach i ich heroizmie. Utrata bliskiej osoby została tu jednak przedstawiona w formie gry na emocjach, co samo w sobie odbiera wszelką niezwykłość historii.
„Manhattan Beach” to książka zbyt wielu wątków, aby można ją uznać za udaną. Nagrodzona Pulitzerem autorka stara się poruszać na co najmniej kilku płaszczyznach – czasowych, tematycznych, międzyludzkich, kreując je całkiem przekonująco, jeśli patrzeć na te czynniki oddzielnie. Ich synteza nie prowadzi jednak do osiągnięcia efektu synergii, korelacje się rozmywają, tworząc mozaiki ze zbyt dużymi fugami. Na pierwszym planie toczą się losy Anny, jej kontakty z bliskimi, romans, codzienne trudności. Egan stawia na miłość i bliskość, ukazaną w różnych aspektach. Niezależnie czy będzie to relacja o przywiązaniu do dziecka, rodzica, partnera czy wykonywanego zawodu, będzie to przedstawione w sposób harmonijny, jednak nie pogłębiony. Będziemy odnosić wrażenie chodzenia po powierzchni, bez rozpoznania zakamarków ludzkiej duszy. Podobnie wyglądać tu będą inne elementy – dotyczące techniki nurkowania, krajobrazu Nowego Jorku, odwzorowania historycznej epoki, a nawet nakreślenia kryminalnego światka. Wszystko to zostało wykonane poprawnie, jednak bez duszy i klimatu. Pisarka na traumie okresu II wojny światowej starała się zbić duży literacki kapitał, wykorzystując przy tym modną ostatnio formę opowieści o ludziach z ich słabościami, nie zaś bohaterach i ich heroizmie. Utrata bliskiej osoby została tu jednak przedstawiona w formie gry na emocjach, co samo w sobie odbiera wszelką niezwykłość historii.
Trudno pisać o książce, która jedyne co ma do
zaoferowania to historia. Autorka „Zanim dopadnie nas czas” buduje misterną
konstrukcję ze scen przepełnionych emocjami. Swoich bohaterów stawia co chwilę w
sytuacjach granicznych, nie zostawiają czytelnikowi przestrzeni na samodzielne
myślenie. Naszą rolą jest się wzruszać wszędzie tam, gdzie pojawia się czynnik
ludzki. Nie ma tu różnych odcieni szarości, żadnej dwuznaczności, momentu
godnego zapamiętania. Ta książka narzuca tezy i sugeruje oczywiste rozwiązania,
posługuje się środkami wyrazu, które każą nam iść wytyczoną przez autorkę
ścieżką.
Egan pisze
rozwlekle, tworzy długie zdania, w których używa wielu zbędnych słów. Częste
powtórzenia niczemu nie służą, nie wzmacniają wymowy i nie współgrają z
gęstością frazy. To zwykłe gadulstwo. Podobnie irytują przeskoki stylistyczne.
Raz czytamy akademicki wywód na temat okresu wojennego, później specjalistyczną
instrukcję użytkowania sprzętu, następnie wspomnienia uczestnika dawnych
wydarzeń i wreszcie fabularną historię o Annie. Autorce zabrakło wyobraźni, aby
te wszystkie elementy połączyć w jedną stylistykę, co potwierdzają też te
fragmenty, gdzie na siłę stara się dorzucać tematy aktualne dzisiaj – kwestie płciowości
czy homoseksualizmu. „Manhattan Beach” jest książką nierówną i przegadaną,
książką która niweczy potencjał naprawdę ciekawej historii, wreszcie książką,
którą bazując na emocjach, nie pozwala nam poczuć rzeczywistego bólu i
zagubienia. Ot literacki chaos z dobrze zbudowaną bohaterką i kilkoma wartymi
uwagi zabiegami prozatorskimi.