Liczba stron: 208
Oprawa: miękka
Premiera:
18 kwietnia 2018 r.
Hillary Jordan, akcję swojej debiutanckiej powieści osadziła w Delcie Missisipi
w latach 40. XX wieku. Ta pachnąca bawełną i parującą wilgocią kraina, do
dzisiaj uznawana jest za jeden z najbardziej rasistowskich stanów w USA. Tuż po
wojnie, na jedną z farm przyjeżdża małżeństwo - Henry i Laura McAllan wraz z
dwoma córkami i starzejącym się ojcem. Henry, przy pomocy rodziny Jacksonów,
czarnoskórych dzierżawców, prowadzi plantację bawełny, podczas gdy Laura walczy
z przytłaczającą codziennością wychowywania potomstwa w rozpadającym domu
pozbawionym prądu, wody, kanalizacji i okien. Podział zadań nie jest jedyną
kwestią, która dzieli małżeństwo. On w farmie widzi nadzieję na lepszą
przyszłość i nieubłagany powrót do korzeni, z kolei ona dostrzega w niej tylko
zniewolenie, brud i wszechobecne błoto. Kiedy McAllanowie zmagają się z
nawarstwiającymi problemami, z wojennego frontu powracają do domu brat
Henry’ego Jamie i najstarszy syn Jacksonów, Ronsel. Ich wspólne doświadczenia
innego świata, bez podziału na czarnych i białych, pozwalają im się
zaprzyjaźnić. Te relacje szybko zostaną skonfrontowane z południowymi realiami.
Codzienność opisywana przez autorkę to świat wiecznych fragmentacji. Tu nie chodzi nawet o to, kto jest Panem, a kto poddanym. W Missisipi tamtych lat, czarni i biali żyli w dwóch różnych przestrzeniach – jedli osobno posiłki, zajmowali w samochodach inne miejsca, wychodzili przez różne drzwi. Ten podział porządkował rzeczywistość, każdy wiedział, gdzie jest jego miejsce, kim zostanie w przyszłości, na co musi się godzić, a czego unikać. Choć Jamie będzie próbował walczyć z tym zakorzenionym w ludziach złem, zderzy się z niechęcią jednych, biernością drugich i agresją tych najbardziej pochłoniętych stereotypami.
„Błoto” jest powieścią symboliczną. Hillary Jordan wykorzystując swoich bohaterów, zderza ze sobą różne strony konfliktu. Ojciec Henrego, to człowiek utożsamiający stare Południe, wyznający zasady segregacji rasowej, Ku Klux Klanu, niewolnictwa i konserwatywnego podejścia do jakichkolwiek zmian. Jego starszy syn, personifikuje stracone pokolenie walczących na froncie I Wojny Światowej, ludzi, którym udało się przetrwać katorgę i poukładać swój los według utrwalonego w rodzinie schematu. Laura i Florence Jackson ucieleśniają kobiece poświęcenie, oddanie i macierzyńską miłość. Wreszcie Jamie i Ronsel reprezentują nowe pokolenie, wracających z okopów wojny bohaterów, którzy teraz muszą skonfrontować się z rywalem jeszcze silniejszym. Symbolem jest także samo miejsce rozwoju wydarzeń. Ta szczelnie wykreowana kraina, pełna bólu i zatwardziałości, wysysająca życiodajne soki z każdego człowieka, jest błotem. Tutaj nie ma zaufania rozumianego jako katharsis, nie ma odkupienia i radości. Wszystko oblepione jest błotem, które pojawia się po każdej ulewie, a którego nie da się pozbyć, tak jak nie można zamieść pod dywan konsekwencji własnych wyborów. To także opowieść z antywojennym wątkiem w tle. Taka fraza, która stawia znak zapytania nad pojęciem patriotyzmu i celowością poświęcenia się dla dobra ojczyzny.
„Błoto” nie jest jednak tylko historią o deficycie nadziei. Rozpisana została jako polifoniczna relacja o miłości, która unosi się ponad codzienny brud i trudy. Uczucia mają wielowymiarowy charakter. Obok emocji rodzicielskich, są też sympatie damsko-męskie, poszukiwanie właściwego miejsca w sercu, odkrywanie swojej tożsamości. A wszystko to podane w ciekawej, choć mało innowacyjnej formie. Autorka oddaje głos różnym stronom. Narratorów jest więc sześciu, każdy ma swoją chwilę na opisanie własnej interpretacji zdarzeń. Każdy ma tu inny punkt widzenia, inną melodią języka się posługuje. Inna sprawa, że ten często stosowany chwyt, został wykorzystany w sposób niewystarczający. Hilary Jordan goni akcję, co chwile zmienia fabułę, zaskakuje rozwiązaniami, zapominając jednak przy tym o drobiazgowości opisu i psychologii postaci. Trudno nie odnieść wrażenia, że pisarka wpadła w pułapkę polaryzacji charakterów. W „Błocie” mało jest wieloznaczności, ludzie są albo diabelnie źli, albo anielsko dobrzy, a rzadko kiedy możemy poczuć uniwersalność ważną także dla nas samych.
„Błoto” to poruszająca opowieść o konsekwencji grzechów naszych ojców, swoiste memento na temat rasizmu. To też historia ludzi żyjących w mentalnym bagnie, piekle negatywnych emocji wywołanych burzą stereotypów i uprzedzeń. Silne znaczenie ma tu przestrzeń, jej odrębność i bezkompromisowość. To Ameryka, którą nadal toczą wewnętrzne podziały i bestialstwa, miejsce, gdzie na okrąglo tworzone są nowe formy wojny. To taka książka, która pragnie stanowić pomost między literaturą ambitną, a rozrywkową. Dzięki swojej szybkiej przyswajalności i klasycznej stylistyce, idealnie pasuje na prezent dla mało zaprawionego czytelnika. Z drugiej strony bardziej wnikliwi adresaci nie znajdą w niej nic nowego, oryginalnego czy głębokiego. Mimo że „Błoto” stara się przestrzegać przed schematami, samo w nie wpada. Hilary Jordan popełnia grzech literackiej wtórności, bazuje na dobrze sprzedających się formach. Dba o to aby każdy rozdział kończył się mocnym akcentem, nie stroni od kolokwializmów, wykorzystuje utarte cytaty z Biblii. Nie te tony, nie ta wrażliwość.
Codzienność opisywana przez autorkę to świat wiecznych fragmentacji. Tu nie chodzi nawet o to, kto jest Panem, a kto poddanym. W Missisipi tamtych lat, czarni i biali żyli w dwóch różnych przestrzeniach – jedli osobno posiłki, zajmowali w samochodach inne miejsca, wychodzili przez różne drzwi. Ten podział porządkował rzeczywistość, każdy wiedział, gdzie jest jego miejsce, kim zostanie w przyszłości, na co musi się godzić, a czego unikać. Choć Jamie będzie próbował walczyć z tym zakorzenionym w ludziach złem, zderzy się z niechęcią jednych, biernością drugich i agresją tych najbardziej pochłoniętych stereotypami.
„Błoto” jest powieścią symboliczną. Hillary Jordan wykorzystując swoich bohaterów, zderza ze sobą różne strony konfliktu. Ojciec Henrego, to człowiek utożsamiający stare Południe, wyznający zasady segregacji rasowej, Ku Klux Klanu, niewolnictwa i konserwatywnego podejścia do jakichkolwiek zmian. Jego starszy syn, personifikuje stracone pokolenie walczących na froncie I Wojny Światowej, ludzi, którym udało się przetrwać katorgę i poukładać swój los według utrwalonego w rodzinie schematu. Laura i Florence Jackson ucieleśniają kobiece poświęcenie, oddanie i macierzyńską miłość. Wreszcie Jamie i Ronsel reprezentują nowe pokolenie, wracających z okopów wojny bohaterów, którzy teraz muszą skonfrontować się z rywalem jeszcze silniejszym. Symbolem jest także samo miejsce rozwoju wydarzeń. Ta szczelnie wykreowana kraina, pełna bólu i zatwardziałości, wysysająca życiodajne soki z każdego człowieka, jest błotem. Tutaj nie ma zaufania rozumianego jako katharsis, nie ma odkupienia i radości. Wszystko oblepione jest błotem, które pojawia się po każdej ulewie, a którego nie da się pozbyć, tak jak nie można zamieść pod dywan konsekwencji własnych wyborów. To także opowieść z antywojennym wątkiem w tle. Taka fraza, która stawia znak zapytania nad pojęciem patriotyzmu i celowością poświęcenia się dla dobra ojczyzny.
„Błoto” nie jest jednak tylko historią o deficycie nadziei. Rozpisana została jako polifoniczna relacja o miłości, która unosi się ponad codzienny brud i trudy. Uczucia mają wielowymiarowy charakter. Obok emocji rodzicielskich, są też sympatie damsko-męskie, poszukiwanie właściwego miejsca w sercu, odkrywanie swojej tożsamości. A wszystko to podane w ciekawej, choć mało innowacyjnej formie. Autorka oddaje głos różnym stronom. Narratorów jest więc sześciu, każdy ma swoją chwilę na opisanie własnej interpretacji zdarzeń. Każdy ma tu inny punkt widzenia, inną melodią języka się posługuje. Inna sprawa, że ten często stosowany chwyt, został wykorzystany w sposób niewystarczający. Hilary Jordan goni akcję, co chwile zmienia fabułę, zaskakuje rozwiązaniami, zapominając jednak przy tym o drobiazgowości opisu i psychologii postaci. Trudno nie odnieść wrażenia, że pisarka wpadła w pułapkę polaryzacji charakterów. W „Błocie” mało jest wieloznaczności, ludzie są albo diabelnie źli, albo anielsko dobrzy, a rzadko kiedy możemy poczuć uniwersalność ważną także dla nas samych.
„Błoto” to poruszająca opowieść o konsekwencji grzechów naszych ojców, swoiste memento na temat rasizmu. To też historia ludzi żyjących w mentalnym bagnie, piekle negatywnych emocji wywołanych burzą stereotypów i uprzedzeń. Silne znaczenie ma tu przestrzeń, jej odrębność i bezkompromisowość. To Ameryka, którą nadal toczą wewnętrzne podziały i bestialstwa, miejsce, gdzie na okrąglo tworzone są nowe formy wojny. To taka książka, która pragnie stanowić pomost między literaturą ambitną, a rozrywkową. Dzięki swojej szybkiej przyswajalności i klasycznej stylistyce, idealnie pasuje na prezent dla mało zaprawionego czytelnika. Z drugiej strony bardziej wnikliwi adresaci nie znajdą w niej nic nowego, oryginalnego czy głębokiego. Mimo że „Błoto” stara się przestrzegać przed schematami, samo w nie wpada. Hilary Jordan popełnia grzech literackiej wtórności, bazuje na dobrze sprzedających się formach. Dba o to aby każdy rozdział kończył się mocnym akcentem, nie stroni od kolokwializmów, wykorzystuje utarte cytaty z Biblii. Nie te tony, nie ta wrażliwość.
Ocena: