Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
Premiera: 9 maja 2018 r.
Masłowska znów zachwyca, przynajmniej większość tych,
którzy po jej najnowszą książkę już sięgnęli. A jestem pewien, że to będzie
jedna z najchętniej czytanych pozycji w tym roku w Polsce. I to wcale nie ze
względu na jej niewielką objętość czy wyjątkowe wydanie, ale właśnie z uwagi na
renomę pisarski, jako matki badań, nad dzisiejszą polszczyzną, a także symbolu
sztuki współczesnej, o której przecież mówić należy, nawet jak z lektury
zrozumiało się setną tego, co autorka chciała nam przekazać.
„Inni ludzie” to zapis trzech dni z życia Kamila - niedoszłego rapera, który do
muzyki ma tyle talentu, co Ryan Gosling do stepowania. Szwenda się po
Warszawie, a to gdzieś wypije i zapomina o świecie, a to czasem sprzeda jakieś
dropsy, żeby mieć fundusze na kolejne dni bezsensownej tułaczki. Rodzina go
irytuje, więc wybiera samotność. Dni mijają mu bezcelowo, a jedynymi jego
kompanami są przypadkowi ludzie. W tym świecie biedy i szarości spotyka Iwonę,
mieszkankę ogrodzonego osiedla, otoczoną nowoczesnymi meblami, wygodą i
przepychem. Ona ma wszystko co materialne, ale to nie daje jej szczęścia. W
miłość, przyjaźń czy uczciwość nie wierzy, takie uczucia już dawno zostały
zastąpione w jej słowniku korporacyjnymi definicjami. Chciałaby jednak poczuć
się choć chwilę pożądaną i za tę namiastkę bliskości jest w stanie zapłacić
napotkanemu w Rossmanie Kamilowi sowite zadośćuczynienie.
I tak to
właśnie Masłowska snuje swoją opowieść, serwując nam ni to poemat, ni rytmiczną
prozę. Bawi się konwencją, majstruje leksykalnie, fonetycznie i gramatycznie.
Zestawia ze sobą dwa odmienne światy, wyznaczone przez różne mgławice pojęć.
Dieta pudełkowa miesza się z bitami, a asapy z browarami. Nie jest jednak tak,
że każdy z bohaterów mówi zupełnie inaczej. Mają oni wspólny mianownik w postaci
zdegradowanej, współczesnej polszczyzny znanej z mediów i reklamy – pełnej
błędów i wulgarności, ale też słów, których prawdziwego sensu nawet się nie
domyślają.
„Inni
ludzie” są narracją o zagubieniu w smogu języka, ale także oryginalną frazą o
dojmującej samotności. Mijani na ulicy ludzie powtarzają od lat te same banały,
tworząc nieznośną kakofonię, jazgot nie prowadzący do niczego. Ten pospolity
chór, złożony z pracowników budowlanych, meneli, biurokratów, emerytów,
polityków i innych warstw społecznych, wbija nam do głowy własne
przyzwyczajenia i terminy. W tych słowach ukrywamy swoją mentalność, lęki,
obawy, codzienność. Masłowska nie boi się ironizować i kpić z otoczenia.
Niszczy wiele dogmatów, ale przy tym nie wychodzi ponad to, co w życiu zdążyła
już obśmiać. Jeśli nawet miały wybrzmiewać tu refleksyjne tony, utonęły one w
morzu jej wcześniejszego dorobku. Trudno nie odnieść wrażenia, że „Inni ludzie”
są kalką tego, o czym pisało już wielu. Banalne problemy społeczne, nawet jeśli
wiecznie żywe, nie smakują już tak samo po kolejnym podaniu. I mało mnie interesuje w tym wypadku forma. Bo
ten dramat piosenka czy hiphopowa hybryda jak pięknie się ją określa, to w
mojej opinii nic innego, jak ciąg niezrozumiałych słów, łączonych pewnie
nieprzypadkowo, ale też bez polotu i jakości. Krzyżowe rymy i rytm gubią się co
kawałek, podobnie jak dynamika. Raz jest intensywnie i z werwą, by zaraz
zwolnić i zagubić się gdzieś między meandrami pospolitości.
Daleki jestem od zachwytów nad tym tworem. Uderzanie w
banalną rzeczywistość dawno przestało mnie poruszać. Masłowska zmiksowała
blokowy rap, publiczny gwar i „Trudne sprawy”, czyli trzy elementy życia, od
których ja stronię. Być może dlatego nie potrafię docenić jej kunsztu i
zamysłu. Nawet jeśli z tej powieści wypływa jakaś życiowa beznadzieja, ja jej
nie poczułem, bo zirytowany pseudointelektualnymi frazesami, zamknąłem się na
współodczuwanie z bohaterami. Nie mam dla tej pozycji empatii, jest ona jak ta
wystawa z filmu „Square”, na której widzimy kupki pisaku. Są ludzie, którzy
szukają w tym sztuki i kolejnego dna, ale dla mnie to pozostaną kupki piasku.
Cenię Masłowską za jej poprzednie dzieła, tym razem jednak jej prozy nie
kupuję. To nie moja zabawa.