Recenzja "Ultradźwięki" Conor Stechschulte

Wejdź w labirynt ludzkiej psychiki – „Ultradźwięki” Conora Stechschulte’a to komiks, który przekracza granice thrillera psychologicznego, zadając pytania o manipulację, etykę i iluzje pamięci
Wydawca: Mandioca

Liczba stron: 384


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Agata Ostrowska

Premiera: listopad 2024 rok

Wyobraź sobie labirynt. Taki, z którego wyjście wydaje się być tuż za rogiem, ale im dalej idziesz, tym bardziej wszystko wokół zaczyna falować, zmieniać się i ostatecznie przypominać sen – albo koszmar. To właśnie doświadczenie, które oferuje komiks „Ultradźwięki” Conora Stechschulte’a. Labitynt w głowie czytelnika.

Komiks został wydany w Polsce przez Mandiokę. To coś więcej niż tylko thriller psychologiczny. To intryga, która podstępnie zagląda w najciemniejsze zakamarki ludzkiej psychiki, rzucając wyzwanie zmysłom i intuicji. Stechschulte bawi się konwencją, łącząc motywy manipulacji, etyki w nauce, paranoi i... intymności. Tak, to wszystko razem tworzy zadziwiająco spójną całość.

Historia zaczyna się niewinnie. Oto Glen, protagonista, opowiada koledze w barze, jak wpadł w niecodzienną sytuację po awarii samochodu. Noc, deszcz, odludzie i dom, w którym czeka na niego dziwaczne małżeństwo – Art i Cyndi. Gościnność? Raczej psychologiczna pułapka. Ale to dopiero początek. Jak u Alfreda Hitchcocka albo Johna Hustona.

Z każdą stroną „Ultradźwięki” wciągają głębiej w świat, gdzie wspomnienia mieszają się z rzeczywistością, a granice tego, co prawdziwe, stają się coraz bardziej płynne. Każdy zwrot akcji to kolejne pytanie: co jest kłamstwem? Kto pociąga za sznurki? A może to wszystko tylko wytwór popękanego umysłu?

Stechschulte nie tylko opowiada – on pokazuje. Jego kreska, na pozór prosta i nieco surowa, w rzeczywistości jest pełna ukrytych niuansów. Kadry zmieniają ton i perspektywę, kiedy fabuła wchodzi na nowe tory. Monochromatyczne rysunki momentami zdają się pulsować – jak echo wspomnień czy zakłócenia w percepcji.

Kolory? Stosowane oszczędnie, ale z chirurgiczną precyzją. Barwy symbolizują tu czas, miejsce, a nawet stany emocjonalne bohaterów. Przenikanie warstw, nakładanie się scen – to wizualna reprezentacja tego, jak działa nasz umysł, próbujący złożyć sens z fragmentów.

„Ultradźwięki” to dzieło, które wymaga od czytelnika zaangażowania. To nie jest komiks, który „przeczytasz na raz”. Musisz wracać, analizować, pytać siebie – co naprawdę tu się wydarzyło? Momentami ten chaos bywa przytłaczający, ale to celowy zabieg, symulacja poczucia zagubienia, które odczuwają bohaterowie poddani eksperymentom i manipulacjom.

Rzecz jasna można czytać „Ultradźwięki” na nieco innym poziomie. Stechschulte nie tylko rozpisuje świetną historię, on zadaje też ważne pytania o naszą wolną wolę, kontrolę nad życiem i etykę władzy. Jak łatwo można nas zmanipulować? Czy pojawiające się wspomnienia są naprawdę nasze? W świecie, gdzie granica między rzeczywistością a iluzją staje się coraz cieńsza, „Ultradźwięki” uderzają mocniej, niż można by się spodziewać po komiksie.

Jeśli szukasz historii, która wciągnie cię bez reszty i zostawi z uczuciem niepokoju, „Ultradźwięki” są dla ciebie. To nie tylko lektura, ale doświadczenie – intensywne, złożone i co najważniejsze niezapomniane. Conor Stechschulte udowadnia, że komiks może być nie tylko sztuką, ale też prowokującą refleksję grą z odbiorcą. Porównania z „Incepcją” czy dziełami Lyncha nie są wyssane z palca.

Na podstawie komiksu powstał film. Dodam, że film był wyświetlany w polskiej TV i przy odrobinie cierpliwości da się go znaleźć w sieci. Czy warto go obejrzeć? Można, ale nie trzeba. To zdecydowanie nie ta klasa, co powieść graficzna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz