Recenzja "Sztandar Czarnej Gwiazdy" Yves Sente, Steve Cuzor

„Sztandaru Czarnej Gwiazdy”, bo to godnie wydana, świetna historia z realistycznymi ilustracjami i monochromatyczną paletą barw
Wydawca: Mandioca

Liczba stron:160


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Paweł Łapiński

Premiera: 6 listopada 2023 rok

W sieci można znaleźć informację, że za reżyserię adaptacji „Sztandaru Czarnej Gwiazdy” odpowiadać będzie Reginald Houdlin. Nie jest to moim zdaniem dobra wiadomość, bo mimo ponad 60 lat na karku, amerykański reżyser nie wygrał do tej pory żadnej znaczącej nagrody. Ba, jego dzieła nigdy nie biły się o Oscara, Złote Globy czy BAFTA. I co w tym wszystkim najgorszego – to wszystko nie było dziełem przypadku. Jego filmy i seriale są po prostu przeciętne. Obawiam się, że ten sam los może spotkać fenomenalną historię rozpisaną przez Yvesa Sente i rozrysowaną ręką Steve’a Cuzora.

Nie często zdarza się, że do moich rąk trafia komiks kompletny. Nie mam tu na myśli ‘absolutny’, ‘wybitny’ czy ‘kanoniczny’, ale właśnie kompletny. W kontekście dzieła sztuki charakteryzuję to słowo jako formę, do której jako czytelnik nic bym nie dołożył, ani niczego z niej nie odejmował. Sama przedstawiona historia jest niezwykle wciągająca. Akcja płynie wartko, akcenty przypisane obu zaprezentowanym perspektywom czasowym rozłożone są naturalnie, bohaterowie są wiarygodni i indywidualni. Idealnie współgra z tym szata graficzna – niestroniąca od szerokiego planu i szczegółów. To, co wykreował Steve Cuzor, z czystym sumieniem mogę nazwać maestrią. Wygląda trochę tak, jakby artysta postanowił podumać nad kadrami „Szeregowca Ryana” czy „Kompanii braci”, rozłożyć je na czynniki pierwsze, udoskonalić o nostalgiczny/symboliczny/psychologiczny drugi plan i nakreślić w sposób, którego nie powstydziłby się Manu Larcenet. Wielkie WOW.

„Sztandar Czarnej Gwiazdy” to epicka opowieść o czarnoskórych żołnierzach, którzy wyruszają w podróż po Francji podczas II wojny światowej w poszukiwaniu tajnego artefaktu walki o niepodległość. Można ją czytać w kilku planach. Mnie najbardziej przekonuje ten ludzki. Mamy tu rodzeństwo. Ona jest studentką wynajmującą pokój w akademiku, on ochotnikiem stacjonującym w bazach na terenie Stanów Zjednoczonych. Ona próbuje się rozwijać i martwi się o brata, on ma już dość bezczynności i chętnie ruszyłby na front. Później do tego grona dochodzą też inni bohaterowie: koledzy z wojska, przełożeni, niemieccy oprawcy, profesor akademicki, zapomniana ciotka i kilku kolejnych. Każdy z nich jest ‘jakiś’, a próba odkrycia skąd się biorą ich przywary, motywacje i wady, wcale nie jest oczywista. Yves Sente nie gubi wątków, ale nie chce też mówić wszystkiego wprost. Dzięki temu myśli nie ulatują (do rodziny, pracy czy co tam macie akurat na wokandzie), emocje buzują, chcemy poznawać te postaci i ich losy.

W komiksie raz jest spokojnie, w innym momencie czujemy narastający obłęd. Nie brak tu humoru, ale jeszcze więcej wątków wzbudza nostalgię. „Sztandar Czarnej Gwiazdy” to świetny dramat, w którym tragizm nie jest ani przesadzony, ani blady. A po lekturze nadal tlą się w głowie pytania – czemu ludzi ciągnie do zagłady? Czy miłość powinna kierować się ku spełnianiu niebezpiecznych planów brata? Jak znaleźć harmonię między aktywizmem a prywatnością?

Znajdziemy tu też szereg innych wątków. Komiks można czytać jako antywojenny manifest. Jest tu przecież całkiem sporo brutalności. Wystarczy, że przywołam moment egzekucji żołnierzy, ciał przyczepionych do czołgu czy efektów pracy snajperów. Także finałowa scena z frontu doskonale ukazuje, jak bezsensowne bywają działania podejmowane przez wojska. „Sztandar Czarnej Gwiazdy” to również obraz katastrofalnych postaw obserwowanych u żołnierzy. W miejscu, gdzie współpraca wydaje się najważniejsza, tak trudno osiągnąć stan równości. Nadal pokutuje przekonanie, że jedni są lepsi od innych. Wreszcie dzieło duetu Yves Sante i Steve Cuzor to narracja o rasizmie. Tym obserwowanym w mikroskali (np. w działaniach policji czy przełożonych), ale też globalnie. I trochę się o ten wątek boję w kontekście filmowej ekranizacji, bo tu łatwo przeciągnąć szalę i stworzyć kolejny fanatyczny film z melodramatem w tle. Autorzy komiksu uniknęli tego banału, stworzyli opowieść uniwersalną, która dobrze gra także w aktualnych polskich realiach. Jeśli udałoby się zachować te proporcje, moglibyśmy otrzymać następcę „Zniewolonego” czy „Moonlight”. Bo to jest ten poziom napięcia. Możecie mi w to uwierzyć, albo przekonać się sami. Jako, że nie znamy się za dobrze, polecam wybrać tę drugą opcję. Polecam lekturę „Sztandaru Czarnej Gwiazdy”, bo to godnie wydana, świetna historia z realistycznymi ilustracjami i monochromatyczną paletą barw (Mephee Versaevel).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz