Recenzja "Western" Jean Van Hamme

Wydawca: Egmont

Liczba stron:  80

Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Ksenia Chamerska

Premiera:  26 lutego 2020 r.

Amerykański western jako gatunek, właściwie od samego początku został obdarzony etykietą typowego produktu kultury masowej, a ograniczenie miejsca i czasu akcji sprawiało, iż był odżegnywany od świata artystycznego ze względu na swoją szablonowość. John Ford, Howard Hawks, John Sturges, Delmer Daves czy Anthony Mann – oni wszyscy uchodzili za ikony świata popkultury, nie kina artystycznego. Dopiero wraz z upływem lat i odejściem starych czasów w niepamięć, pojęcie westernu zaczęło nabierać nowego, nostalgicznego wymiaru. Nawet jeśli historii, którą opowiadał daleko było do oryginalności dzieł Leone. Na fundamencie tej sztucznej wtórności, do której dzisiaj z takim upodobaniem tęsknimy, powstała cała masa dzieł wykorzystujących inne medium. Jednym z nich był komiks autorstwa belgijskiego scenarzysty Jeana Van Hamme’a i polskiego rysownika Grzegorza Rosińskiego, wydany w oryginale w 2001 roku. Dla twórców „Western” nie był żadnym punktem zwrotnym w karierze czy bramą do lepszego świata. Van Hamme’a kojarzymy dzisiaj przede wszystkim z „Thorgalem”, serią „XIII”, „Szninkielem” czy „Largo Winch”, zaś Rosińskiego z „Yans”, czy „Skargą utraconych ziem”.  Nie przez przypadek jednak Egmont zdecydował się na reedycję albumu, umieszczając go w serii Mistrzowie komiksu.

Akcja przenosi nas w samo centrum Dzikiego Zachodu do roku 1868. Był to okres, gdy na świat przychodził Maksim Gorki, Dostojewski wydawał „Idiotę”, a w listopadzie, około setki Czejenów zostało zmasakrowanych przez wojska amerykańskie nad Washita River. Świat nie znał jeszcze metalowych wiatraków, drutów kolczastych, telefonów, silników spalinowych, żarówek, długopisów, turbin parowych ani papieru toaletowego. Amundsen nie zdobył bieguna południowego, a David Livingstone zaginął w wiosce tubylców Udżidżi nad jeziorem Tanganika. To był inny świat, o czym warto pamiętać, podczas lektury „Westernu”. Te różnice w spojrzeniu na świat uwidaczniają się w postawach bohaterów, a elementarne braki wiedzy i nietolerancja postaw, dobrze wplatane są w kadry zakurzonych traktów, skrzypiących, drewnianych budynków oraz emitujących niebagatelną ilość dymu, nadjeżdżających lokomotyw.

Fani klasycznych westernów spod znaku Johna Wayne’a czy Roberta Mitchuma nie będą ani zaskoczeni, ani rozczarowani. Postaci pojawiające się na kartach powieści graficznej są ze wszech miar klasyczne, podobnie jak wydarzenia, które ich spotykają. Czytelnicy ujrzą więc efektowną strzelaninę, szalony pościg, napad na bank czy kradzież bydła. Nie zabraknie nieustępliwych rewolwerowców, uczciwych ranczerów, brutalnych bandytów, a także rodziny, która osadzona w centrum, będzie starała się wieść spokojny żywot. Linia fabularna dzieła może więc uchodzić za kanoniczną dla swojego gatunku, co jednak wcale nie męczy, za to dostarcza całkiem sporo czytelniczej satysfakcji. Tym bardziej, że rozwojowi zdarzeń towarzyszy udana warstwa graficzna albumu. Dobrze znany, realistyczny styl Rosińskiego, został uzupełniony o elementy malarstwa i szkicu, dzięki czemu z jeszcze większą mocą czytelnik odczuwa panujący upał, zaduch i atmosferę strachu. Zastosowana kolorystyka sepii, zółcieni i szarości idealnie komponuje się z wyobrażeniami o tamtych ciężkich czasach.

„Western” nie obiecuje więc niczego nowego, żadnego punktu zwrotnego, oryginalności czy świeżości. I całe szczęście. Dziki Zachód kochamy dokładnie za to, co otrzymujemy w niniejszym albumie. Jest z nim trochę jak z wielokrotnie słuchanym utworem – im lepiej poznajemy dobrze nam znane linie melodyczne, tym bardziej nam się podobają. W tym kontekście dzieło Van Hamme’a i Rosińskiego jest gwarantem rozrywki, której oczekuję od tego typu publikacji.

1 komentarz: