Liczba stron: 304
Oprawa: całopapierowa
Tłumacz: Krzysztof Sokołowski
Premiera: 23 kwietnia 2019 r.
Gdy słyszymy, że jakieś wydawnictwo wychodząc
naprzeciw potrzebom fanów fantastyki, planuje wprowadzić nową serię książek
science-fiction, uruchamiają nam się gotowe scenariusze na wydarzenia i postaci
tam przedstawione: konflikt między ludzkością a innymi nacjami wszechświata,
roboty strzelające do przypadkowych przechodniów, próby stworzenia potężnej
broni zasilanej energią międzyplanetarną. W te wszystkie koncepcje wpisana jest
konkluzja znana chociażby z historii Adama i Ewy, Arki Noego, Fausta
czy Metropolis: nie przekraczaj granic poznania, bo zostaniesz za to srogo
ukarany. I choć sama koncepcja idealnie komponuje się także z książką Keyesa,
to już ramy fabularne mogą nieco szokować.
Algernon jest myszą. Zwierzęcym odpowiednikiem
Charliego Gordona, głównego bohatera powieści. Na małej białej myszce
przeprowadzono eksperymentalną terapię, dzięki której zyskała ona nadnaturalną
inteligencję. Proces nauczania polega w dużej mierze na wpuszczaniu ją w coraz
bardziej wymyślne labirynty. Od bezbronnego zwierzęcia polegającego wyłącznie
na metodzie prób i błędów, Algernon staje się maszyną, doskonale wyłapującą
wszelkie pułapki. Dochodzi nawet do tego, że w jednej ze scen wypuszczona wcale
nieprzypadkowo mysz, trafia do toalety, gdzie przygląda się sobie w lustrze.
Jest to bardzo znamienna scena, moment przełomowy w życiu tego nowego,
pseudonaukowego tworu, w którym sam pacjent zaczyna dostrzegać, kim tak
naprawdę jest. Tego, co dalej stało się z Algernonem już wam nie zdradzę, nie
chcę psuć zabawy. Tym bardziej, że dzieje Algernona toczą się gdzieś obok
głównej osi wydarzeń i pozbawione są wewnętrznej świadomości postaci.
Nieco inaczej jest z Charlim. On jest narratorem
powieści, jako czytelnicy mamy możliwość zrozumienia jego uczuć. Keyes z zachłanną
empatią zapuszcza sondę w świadomość swojej postaci, opisując całą paletę
stanów dystymicznych, nerwicowych i lękowych. Czerpie przy tym,
niewątpliwie, z własnych doświadczeń, bo tak przenikliwych obserwacji, nie
da się po prostu zmyślić. Charlie jest przede wszystkim zagubiony. Proces
odkrywania swojej tożsamości jest tu rozpisany w formie diarystycznej. Początkowy
brak składni, błędy ortograficzne i poszarpane myśli, z czasem zmieniają się w
dogłębne studium opuszczenia i samotności, a wreszcie w swoistą elegię o
odchodzeniu. Labirynt Algernona, jest tu swoistą parabolą życia Charliego,
który z nieświadomego debila, staje się geniuszem matematycznym, muzycznym i
lingwistycznym w jednym. Powoli przypomina sobie także rodzinę, dochodząc w ten
sposób do źródła swoich wewnętrznych cierpień.
Charlie przechodzi w przyspieszonym
tempie proces dojrzewania, tak dobrze znany nam z autopsji. Szczególnie dużo
uwagi Keyes poświęca sprawom damsko-męskim. Jego bohater kocha zaangażowaną w
projekt rozwoju inteligencji Alice, jednocześnie boi się do niej zbliżyć. Tego
problemu nie ma z kolei w kontaktach ze zwariowaną i oderwaną od rzeczywistości
sąsiadką. Chociaż i tu trzeba przyznać, że proces inicjacji został bardzo
przerysowany. Karykaturalny strach bohatera przed poznaniem tajemnicy kobiecego
ciała, jest jedną z niewielu rys na doskonałym dziele wykreowanym przez
amerykańskiego pisarza. Ten element jest
tym bardziej niesmaczny, że Keyes wplątuje w niego obraz ‘drugiego’ Charliego,
przyglądającego się z boku poczynaniom swojego następcy. Dualizm osobowości
można pokazać na wiele sposobów, ten wybrany w „Kwiatach dla Algernona”
zwyczajnie mnie nie kupił.
Książkę
można odczytywać na wiele sposobów. Mi najbardziej podoba się ten metaforyczny
– jako alegorię dążenia ludzkości do samozagłady. Bo nie zawsze to co większe,
lepsze, mądrzejsze i piękniejsze, musi być dobre. Trudno nie docenić także
pomysłu i realizacji w zakresie stylistycznym i lingwistycznym – tak
precyzyjnego języka dawno już nie czytałem. Ma on tu swoje specjalne znaczenie
– nie tylko jako forma przekazania treści, lecz także metoda uwierzytelniania
samego bohatera. Cenię „Kwiaty dla Algernona” też z wielu innych powodów –
chociażby dlatego, że tak bezceremonialnie zrywają z atrybutami przyporządkowanymi
fantastyce. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to nawet bardziej powieść
psychologiczna, niż science-fiction. Książka, która w mojej opinii powinna
wejść na listę lektur obowiązkowych nie tylko w liceum, ale w każdym domu. Dla
mnie jest to prawdziwe literackie odkrycie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz