Recenzja "Kryptonim Frankenstein" Przemyslaw Semczuk


Wydawca: W.A.B.
 
Liczba stron: 384

Oprawa: miękka ze skrzydełkami


Premiera: 13 września 2017 r.

Mark Twain pisał, że „Każdy człowiek jest jak Księżyc. Ma swoją drugą stronę, której nie pokazuje nikomu”. Joachim Knychała, seryjny morderca ze Śląska, też miał swoje drugie oblicze. Z pozoru był człowiekiem spokojnym i ułożonym. Można powiedzieć, że nawet rodzinnym, bo mimo trudnej przeszłości (w młodości był regularnie katowany przez babkę, która nazywała go „polskim bękartem), udało mu się znaleźć swoje małe miejsce na ziemi. Zanim jednak znalazł żonę i wydał na świat potomków, Joachim miał marzenia – chciał wstąpić do szkoły żeglugi śródlądowej. Ostatecznie skończył jako górnik, co biorąc pod uwagę czasy i miejsce zamieszkania, nie może dziwić. Jego zawód, choć dobrze płatny, umożliwiał mu także ukrywanie innej natury jego pożądań. Możliwość powrotów do domu o różnych porach, okazała się ostatecznie pokusą, z którą Knychała nie potrafił sobie poradzić. 

Przemysław Semczuk postanowił przedstawić losy jednego z najbardziej rozpoznawalnych seksualnych dewiantów w zbeletryzowanej formie. I trudno nie odnieść wrażenia, że był to strzał w dziesiątkę. Uwaga autora ogniskuje się nie tyle na wydarzeniach, ile na zranionej psychice bohatera. Co ważne, nie jest to literatura z postawioną tezą. Owszem, gdzieś w pewnym momencie pisarz wspomina o dualnej naturze swojego bohatera, nie narzuca nam jednak tego zdania. Stara się nakreślić pejzaż jego emocji takim, jakim był, biorąc pod uwagę dostępny materiał dowodowy. A ten był szalenie różnorodny: od akt procesowych, przez wywiady z osobami, które sprawą się zajmowały, aż po stare mapy czy artykuły w czasopismach. Widać że Przemysław Semczuk zawód reportera traktuje bardzo serio – w jego książce wszystko jest pewne i wiarygodne. Każdy budynek, ulica i autobus jest tu przedstawiony z punktu widzenia historycznego. To nie są anonimowe obiekty, czytelnik dowiaduje się kiedy powstały, jakie były ich losy, dlaczego nazywały się tak a nie inaczej, a nawet o której porze panował największy ruch na linii. Ba, pisarz zwraca uwagę na takie małe elementy otoczenia jak błędnie zamontowana klamka w drzwiach piwnicy, która w tym konkretnym momencie historii miała dla Knychały wielkie znaczenie. To co ma śmierdzieć – śmierdzi, co ma być przykryte warstwą kurzu – właśnie takie jest. Dbałość o szczegóły jest u Semczuka wręcz pedantyczna, dzięki temu nakreślony świat jest tak bardzo namacalny i plastyczny.

Szalenie trudno jest napisać wciągającą książkę, gdzie każdy zna finał historii. Tego karkołomnego zadania podjął się kiedyś Hampton Sides w „Ogarze piekielnym”. Wyszło mu to bardzo dobrze. Nie gorzej jest z książką „Kryptonim Frankenstein”. Przedstawienie nieznanych faktów, pominiętych w gazetach informacji, wreszcie ukazanie wątpliwości i ambicji samego bohatera, sprawia, że ten reportaż czyta się jak rasowy thriller. I to thriller nie epatujący przemocą, a skupiający się na człowieku. Bez cenzury, laurek i własnych interpretacji. Przemysław Semczuk nie boi się także wchodzić na grząski grunt społeczny – problem relacji człowieka ze światem i drugim człowiekiem wydaje się jednym z kluczowych, podjętych w książce. Dociekania o izolacji, ukrywania się „pod folią” ludzkiej opinii jest tu próbą ochrony ludzkiej istoty. Ta strategia przed cierpieniem jest jednak bardzo zdradliwa, a metoda budowania człowieczeństwa oparta na niej, ostatecznie nie zdaje egzaminu. 

Sięgając po „Kryptonim Frankenstein”, z jednego warto sobie zdawać sprawę – że opowieść o mordercy opowieści o mordercy jest nierówna. Niewiele rzeczy ciekawych znajdą w tej książce miłośnicy mrocznych, cynicznych opowieści w stylu Raymonda Chandlera, ani Ci, którzy oczekują sensacyjnej, krwawej jatki detektywistycznej, ani nawet zwolennicy rozbudowanych opisów wątku zbrodni w stylu Agathy Christie. Dzieło Przemysława Semczuka to powieść (czy też reportaż) realistyczna: ukazuje ona zbrodnię, bohaterów oraz sam przebieg poszukiwań jak klasyczna powieść psychologiczna, skupiając się przy tym na detalach z codziennego życia. Nie jest jednak tak, że to obyczajowo-historyczne tło przyćmiewa w jakiś sposób emocje towarzyszące procesowi ujawniania natury zbrodni. Wręcz przeciwnie, obie przestrzenie nakładają się na siebie, tworząc spójną, dynamicznie zmieniającą się całość. W tym wypadku doskonały pomysł na książkę, współgra z doskonałą jego realizacją. To powieść, która przywraca mi nadzieję w polski kryminał. Chapeau bas!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz