Liczba stron:288
Oprawa: twarda
Premiera: 8 marca 2019 r.
Krajobraz kulturowy Japonii jest
dla Polaków, a pewnie i także pozostałej części mieszkańców Europu, zaskakujący
i niezrozumiały, co rzecz jasna tych bardziej dociekliwych, prowokuje do
poszukiwania wyjaśnień. Powodów zainteresowania może być wiele: od piękna
krajobrazu rozpoczynając, na miłości do filmów Kurosawy kończąc. Zewnętrzne
przejawy odmienności łatwo zauważyć – inna estetyka, symbolika, podejście do
spraw życiowych - ale, gdy próbujemy sięgnąć głębiej, aby dociec sens tych
różnic, zamiast na klarowne odpowiedzi, trafiamy do kolejnych pytań. A te
rozgałęziają się na kolejne wątpliwości, aspekty, dziedziny. Okazuje się, że
aby dostrzec istotę teatru no, kabuki, czy bunraku, należy poznać historię
Japonii (i to rozpoczynając od okresu Heian), historię Chin (wszak obie silnie
na siebie oddziaływały), dzieje buddyzmu i shinto, kaligrafię i morze innych
czynników determinujących odbiór konkretnej sztuki. A kolejne próby nie
zamykają, lecz właśnie otwierają nowe pola rozważań. Czy więc jest jakaś
możliwość, aby dojść do sedna japońskości? Czy być może jedyną metodą jest
zastosowanie japońskiego filtra percepcyjnego?
Z pomocną ręką wychodzą nam
wydawcy. Niedawno na naszym rynku ukazały się dwie książki o Japonii, pisane
przez autorów zachodnich, którzy w kulturę kraju Kwitnącej Wiśni wniknęli
bardzo głęboko. Donald Richie mieszkał w Tokio przez kilkadziesiąt lat, zaś
Alex Kerr to nie tylko japonista i sinolog, lecz także wieloletni mieszkaniec Jokohamy,
doliny Iya i Kameoki. Obie książki problem japońskości próbują ugryźć z
perspektywy historycznej. Lata 60.-90. XX wieku to czas miniony, okres który
odszedł już w zapomnienie, ale także moment, w którym można uchwycić wszystko
to, co autorzy rozumieją przez Japonię utraconą. Amerykańscy pisarze z bardzo
rozległej problematyki odmienności kulturowej, starają się wydobyć własne
zagadnienia dotyczące sacrum Japonii. I tak dla Donalda Richie kluczem do
zrozumienia przemijania jest podróż, ta w dosłownym znaczeniu, śladami wysp
Morza Wewnętrznego, i ta metaforyczna – od kultu natury i rodziny, do nimbu
wzrostu gospodarczego. Z kolei Alex Kerr dokonuje wiwisekcji na kilku filarach
– kaligrafii, teatrze kabuki, malarstwie, architekturze, kulturze Chin,
wspomnieniach z czasów studiów, pierwszych kroków w dolinie Iyo, odwiedzin
Kioto czy Nary. Jest więc bardziej panoramiczny, ale czy przez to lepszy?
Już przy recenzowaniu „Morza
Wewnętrznego” pisałem, że w odpowiednim odbiorze dzieła przeszkadza przede
wszystkim osoba autora. Podobnie jest z „Japonią utraconą”, choć tutaj owy
zarzut przybiera nieco inną formę. Kerr kreśli nam obraz świata takiego, za jakim
on tęskni i jaki on ukochał. Oburza się na liczne zmiany, które są naturalną
koleją rozwoju każdej ucywilizowanej gospodarki. Z punktu widzenia romantyka,
stawianie linii wysokiego napięcia w obszarach barwnego krajobrazu może
martwić, jednak każda twardo stąpająca po ziemi osoba rozumie, że
elektryfikacja kraju jest niezbędna, a w miejscu ogarniętym aktywnością
sejsmiczną linie napowietrzne są najlepszym rozwiązaniem. Podobnie z budową
dróg na górach – niezwykle skomplikowane byłoby chronienie gór przed
możliwością ich zasiedlania i zwiedzania przez ludność kraju, ogarniętego
permanentnym przyrostem naturalnym. Kolejny postulat dotyczył betonowania
miast, zmieniania ich w urbanistyczną klatkę. Brzmi to szczególnie dziwnie w
momencie, gdy dotrzemy do rozdziału, w którym autor przyznaje, że pracował dla
światowego potentata w dziedzinie nieruchomości. I mógłbym tak dalej wyliczać,
bo lista kontrowersyjnych w moim odczuciu zarzutów, jest naprawdę długa. Skupię
się jednak na innych bolączkach książki.
Bez dwóch zdań Alex Kerr posiada
olbrzymią wiedzę o Japonii. W jego książce można znaleźć całą chmarę ciekawych
anegdot i ciekawostek o dawnych zwyczajach, charakterystyce ubioru, istocie
gestów aktorów i wielu innych. Kerr zwraca uwagę między innymi na kwestię
oświetlenia w Japonii. Białe, rozproszone światło jarzeniówek praktycznie
pozbawia krajobraz cienia i sprawia, że kolory są bledsze, co znacznie odbija
się na języku kinematografii. To właśnie dla takich informacji warto tę książkę
poznać, bo one faktycznie reprezentują jakiś jednorodny pejzaż epoki, której
już nie ma, ale też pewnego procesu, który doprowadził Japonię do obecnie nam
znanej perspektywy. Po co nam jednak dokładny przepis na ułożeniu dachu ze
strzechy? Albo wiadomość, że autor nie lubi historycznego kabuki, za to wprost
uwielbia klasyczną kaligrafię. Gdyby chociaż jakoś tę awersję wyjaśniał,
odnosił się do sedna danego problemu, nakreślał tło i podawał historyczne
fakty, mógłbym na to przymknąć oko. Kerr woli jednak krytykować wszystko, co nie
zgadza się z jego wizją. Jest zatwardziałym malkontentem, który nie stroni od
generalizowania („Miłośnicy Chin są myślicielami; miłośnicy Japonii poddają się
zmysłom”) i kreowania z Japonii roli męczennika. Nie zauważa, że te tendencje
dotyczą całego świata, że na tym polega postęp technologiczny, na który jako
konsumenci dajemy nieme przyzwolenie.
Rozumiem Kerra, jego wewnętrzny żal o zachodzące w
świecie zmiany. Nie mogę jednak zgodzić się z mitologizowaniem Japonii i
robieniem z tego kraju pierwszego przegranego XX wieku. Patrzę na zdjęcia, na
wspomnienia, na inne książki i nadal widzę olśniewający kraj. Inny niż dawniej,
odchodzący od tradycji, ale nadal wyjątkowy. Japonia Kerra jest nie tylko
utracona, ale też tandetna i brzydka. Liczne wyolbrzymienia sprawiają, że
czytelnik nie chce poznawać tego miejsca, a przecież zamierzenie było zgoła
odwrotne. I tu wracam do „Morza Wewnętrznego”, które chociaż bardziej
syntetyczne w tematyce, moim zdaniem nieco lepiej oddaję istotę Japońskiej
mentalności. Kraj Richiego jest orientalny, prowincjonalny, posiada pewne
usystematyzowane wartości. Kraj Kerra to z kolei potęga historyczna, która
przekształca się w potwora. Trzeba przyznać, że te opowieści wzajemnie się
dopełniają. Tam gdzie jedna odchodzi za bardzo w stronę autora, tam druga
śpieszy z wartościową pomocą. Żadna jednak nie stanowi skończonego obrazu
kraju, o którym tyle słyszeliśmy i który nadal podziwiamy w książkach Kobo, Mishimy,
Tanizakiego i Kawabaty, oraz w filmach Kurosawy, Ozu, Naruse czy Mizoguchiego.
Ale „Japonia utracona” ma też jedną wielką zaletę –
wydanie. Doprawdy piękne, opatrzone wspaniałymi zdjęciami. Chciałoby się więcej
tak drukowanych książek na rynku.
Ocena:
Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń