Liczba stron: 590
Oprawa: miękka
Premiera: 24 kwietnia 2019 r.
Będę dzisiaj chwalił „Bladego Króla”. Chwalił nie
ze względu na fabularną głębię (choć to trochę też), czy ciekawe postaci, ale z
uwagi na formę książki. David Foster Wallace stworzył i do perfekcji
udoskonalił coś, co od wielu lat w literaturze funkcjonuje jako styl wallace’owy
(lub wallace’owy postmodernizm). Czym on się charakteryzuje? Przede wszystkim
elegancją stylu, wyrafinowaniem słownictwa oraz składniową konsekwencją,
połączoną z gawędziarskim tokiem przemowy. Ale to nie wszystko. W „Bladym Królu”
pełno jest gier językowych, semantycznych kalamburów, szczegółów, na które nikt
poza autorem nie zwraca uwagi.
Decydując się na lekturę „Bladego Króla”, musicie przygotować się na długie, bądź bardzo długie zdania. Ich rozmach osiąga średnią oscylującą wokół połowy strony, nierzadko trafiają się także dwustronicowe perełki. Co ważne, autorskie rozpasanie idzie tu w parze z klarownością przekazu. Nie oznacza to wcale, że niedokończona powieść Wallace’a będzie też banalna. Trzeba jednak trochę pomyśleć, aby nie zgubić się w tym labiryncie słów i znaczeń. Zasadniczą trudnością tej książki będzie też brak narracyjnego komentarza, gdyż nie ma tu żadnego literackiego autorytetu, który trzyma w ręku nici fabuły i celowo decyduje o takim czy odmiennym rozwoju wypadków. Nie ma więc żadnego nadświadomego bohatera, który daje pierwszeństwo tej czy innej postaci, przyznaje rację jednemu czy drugiemu osobnikowi. W „Bladym królu” obowiązuje nadrzędna zasada pierwszeństwa słowa, a w szczególności stwarzanego przez nie obrazu, zresztą bardzo sugestywnego.
Świat stworzony
przez Wallace’a to przestrzeń zastana. Autor nie wyjaśnia nam co i dlaczego.
Nie ma tu procesu kreacji, wręcz przeciwnie: wszystko co nas otacza działa
według z góry określonych i nienaruszalnych zasad. Aby jakoś połapać się w
morzu zawiłości, autor proponuje nam podróż w głąb szarej codzienności.
Przedziera się przez popularne i właśnie często dlatego niezauważane przez nas
przedmioty, rośliny, paragrafy, zwyczaje. W tym wszystkim bogactwo jego intelektu
i wyobraźni mierzy się z tematem szalenie nieciekawym – z działalnością urzędu
skarbowego. Bohaterami jego książki są pracownicy Izby Rozliczeń Skarbowych, amerykańskiej
agendy federalnej odpowiedzialnej za ściąganie i rozliczanie zobowiązań podatkowych
mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Wallace pisze o szczegółowych wytycznych
księgowania środków trwałych, o rachunkowych metodach ujmowania wartości
niematerialnych i prawnych, o życiu w obrębie przepisów i wszechogarniającym
marazmie. Co znamienne, nawet najbardziej eksponowani bohaterowie przedstawieni
są tu chłodno, apatycznie, bez emocji. I to mimo prezentowania szczegółowych
komponentów ich życia (z silnym naciskiem na niektórych bohaterów). Jakby byli
tylko maskami, za którymi nie kryje się nic innego, niż obowiązek, a wraz z nim
samotność. Heidegger pisał man ist, czyli „jest się”, oznaczając w ten sposób absurdalny
i beznadziejny charakter istnienia współczesnego człowieka. Podobną strategię uprawia
Wallace: dzieje się, egzystuje się, obserwuje się, notuje się - bez wskazania
na realny i bliski podmiot, który tego wszystkiego empirycznie doświadcza. Rozumiem
to jako wyraz takiego pojmowania świata, który jest coraz bardziej
niepoznawalny, mimo faktycznego przyrostu wiedzy, mnożenia prawnych regulacji. Jest
też mniej uporządkowany i jednoznaczny, mniej przyjemny do życia.
Wywodzący się z rodziny akademików pisarz,
wyróżniający się student nagradzany za prace z logiki, nauczyciel pisania
kreatywnego i wykładowca literatury, właściwie od początku kariery obrał
drogę pisania pod prąd. Nie uznaje twórczych kompromisów i wysoko stawia poprzeczkę
tak sobie, jak i czytelnikom. Z premedytacją obiera wyjątkowo mało
atrakcyjne tematy, by jego odbiorcy mogli z jeszcze większym zainteresowaniem
skupić się na wszystkim tym, co jego zdaniem w literaturze jest kluczowe: na
szczegółach otoczenia, technice pisania, filozofii życia. W „Bladym Królu”
celowo tak analizuje społeczeństwo swojego kraju, aby czytelnik skupiał się nie
na tym, co będzie dalej, ale na tym, co tu jest opisane. Na życiu, które często
jest dla nas tylko jedną wielką księgą rachunkową, z zyskami i stratami, nie
zaś pełną uroku studnią, z której można czerpać nektar prawdziwych wartości.
„Blady Król”
nie ma struktury typowej powieści. Wynika to w dużej mierze z tego, że sam
autor nigdy pracy nad nią nie ukończył, a jej obecny kształt jest wynikiem
uporządkowania luźnych zapisków pisarza, już po jego śmierci, przez redaktora. Decydując się na lekturę tej książki, musicie
wiedzieć że będzie to zbiór rozdziałów często zupełnie ze sobą niepowiązanych,
stanowiących refleksje wielkiego umysłu, na temat bezczynności, zniechęcenia,
młodości, ale też trochę rynków finansowych. Będzie tu sporo faktów z matematyki,
rachunkowości, logiki, finansów, socjologii, podatków i innych dziedzin, które
kojarzą nam się bardziej z uniwersytetem, niż jakościową beletrystyką. A
jednak, „Blady Król” broni się czystością swojego języka, autoironią,
inteligencją, szkatułkową konstrukcją. Wallace udowodnił mi, że nawet pisząc
swoisty traktat o nudzie, można stworzyć dzieło wybitne. Może nie tyle w
warstwie fabularnej, co formalnej, chociaż i treści daleko do powszedniości
rynku wydawniczego. Powiem więcej, Wallace pokazał mi także, że nawet kodeks
podatkowy, gdy się już go pozna, jak autor podczas specjalistycznego szkolenia,
może okazać się esencją ludzkiego życia i towarzyszących mu uczuć. Jestem
zachwycony epickim rozmachem i drobiazgowością. Konstrukcją piętrowych zdań i
szalonym zamysłem, który nie mógł się powieść, a jednak się udał. „Blady Król”
to książka dla szaleńców, dla ludzi z wyostrzonym zmysłem obserwacji i
permanentną potrzebą poznawania świata. Potwornie nudna, ale jednocześnie
bardzo ciekawa. W jakimś sensie także magiczna.
Ocena:
Podziwiam ludzi, którzy mają siłę czytać "potwornie" nudne książki. Ja niestety odpadam po pierwszych stronach
OdpowiedzUsuńCzytanka na dobranoc