Wydawca: Wydawnictwo MG
Liczba stron: 240
Oprawa: twarda
Premiera: 14 listopada 2018 r.
Nastała era technologiczna. Chociaż, jak sugeruje
IBM w „Next 5 in 5”, lada moment możemy doświadczyć kolejnego przełomu. Epoka
systemów poznawczych, charakteryzować ma się przede wszystkim położeniem
podwalin pod następną epokę przetwarzania komputerowego. Powstałą w wyniku tej
ewolucji nowa generacja maszyn będzie doświadczać świata, uczyć się
i przystosowywać na bazie swoich własnych doświadczeń. Tym samym maszyny
będą nie tylko za nas myśleć i wykonywać nasze polecenia, ale także uwrażliwiać
człowieka, potęgować jego zmysły i emocje. Twórcy opracowania obiecują, że
maszyny „pozwolą nam dostrzec prostotę w złożoności i powtarzalne
wzorce w chaosie, dotrzymać kroku przyrostowi informacji, podejmować
lepsze decyzje, wzbogacić życie i znieść ograniczające nas bariery”. Brzmi
pięknie? Dlaczego zatem większość, jeśli nie całość futurystycznych wizji
rozwoju ludzkości jest tak przygnębiająca?
Świat się nieustannie zmienia, brnie do przodu
nie oglądając się za siebie. Być może właśnie dlatego, współczesnemu pokoleniu
coraz trudniej posiąść wiedzę o życiu w Polsce Ludowej. Coraz mniej osób może
pochwalić się relacjami z tamtych czasów zasłyszanymi od starszych lub z
książek. Wolą włączyć smartfon, uruchomić aplikację z muzyką i zanurzyć się w
swoim wirtualnym życiu. Dla takich właśnie osób, kulisy działalności Leopolda
Tyrmanda będą totalnie nieczytelne. Bo też obecnie, nie jest problemem
propagowanie czegokolwiek, nawet jeśli neguje to wartości religijne czy zrywa z
utrwalanym przez stulecia tabu. W tamtych jednak czasach zwykłe słuchanie
muzyki albo taniec było godnym odnotowania aktem odwagi. Zorganizowanie skromnej
prywatki mogło zakończyć się milicyjnym nalotem. Tak właśnie było z jazzem na
początku lat 50-tych (pierwsze wydanie „U brzegów jazzu” datuje się na 1957
rok), była to muzyka zabroniona przez socjalistyczną propagandę.
Wszystkich tych, którzy jej słuchali,
grali lub w jakiś inny sposób wyrażali swoją sympatię, spotykały rozmaite,
często bardzo dotkliwe nieprzyjemności. Komunizm odrzucił jazz nie tylko jako
muzykę, ale także jako styl życia – sposób ubioru, otwartość, improwizację.
Jerzy Pilch w „Mieście utrapienia” napisał, że
„ludzie musieli wtedy śnić z dnia na dzień”. I śnili, przez całe
dziesięciolecia, chociaż nie wszyscy. Aktywiście podejmowali się różnych form
walki i propagowania odmiennych poglądów. Jednym z nich niewątpliwie był
Leopold Tyrmand. To człowiek płynący permanentnie pod prąd swoich czasów. Nawet
zakładając kolorowe skarpetki, choć dziś może wydawać się to nieprawdopodobne,
demonstrował swój sprzeciw wobec narzuconych z góry wzorców zachowania.
Podobnie było ze spychanym na margines jazzem, którego autor „Zapisków
dyletanta” stał się animatorem. Omawiana publikacja przybiera formę eseju o
tym, czym był jazz, ale też w szerszej perspektywie o jego trzech
płaszczyznach: zjawiska dźwiękowego, stylu muzycznego podlegającego ewolucji
oraz zjawiska społeczno-socjologicznego.
Pięknie na tym tle maluje nam Tyrmand bajeczną anegdotę z okresu wojennego, gdy
to pewnej wiosennej niedzieli, leżąc w bujnych łęgach portu rzecznego w
Moguncji nad Renem, usłyszał „pierwsze dźwięki klarnetowego ataku i już za
chwilę Benny Goodman rozwijał swą błyskotliwą orację w 'Ain't Misbehavin'”.
Porażony niecodziennością tego zdarzenia wszczął rozmowę z przepływającym
kajakiem niemieckim żołnierzem, który rozsiewał te anielskie dźwięki po całej
okolicy. Tak właśnie przedstawiciele różnych frontów, wspólnie dyskutowali i
cieszyli się muzyką tworzoną przez amerykańskiego Żyda, amerykańskiego Murzyna i
zamerykanizowanego Polaka. Czysty humanizm w dobie katorżniczych zdarzeń.
„U brzegów jazzu” jest zbiorem intelektualnie
bogatych impresji historycznych śladami rozwoju jazzu. Od pierwotnych zalążków
rodzimych pieśni Afrykańczyków, którzy w niewolniczych statkach przenieśli
swoją muzyczną duszę na plantacje południowej Ameryki, aż do nowoorleańskich
buntowników, traktujących grę jako sposób wyrażenia swoich uczuć we
wszechogarniającej społeczeństwo dyskryminacji. Tyrmandowi udaje się
odpowiednio ująć i wyrazić głębię jazzu, nie tylko jako stylu muzycznego, ale
przede wszystkim jako odpowiedzi na społeczne skrępowanie. Słusznie zauważa
także, że najlepszymi artystami byli zazwyczaj ludzie niepełnosprawni,
niezdatni do pracy niewolnicy, którzy z braku innych perspektyw chwytali za amatorskie
instrumenty i kreowali nowe linie melodyczne. Tymi, często nieokiełznanymi
dźwiękami opisywali swój trudny żywot: straconą przyjaźń, zaniechaną ambicję,
niedolę, ból po stracie. ,,Czyż trąbka nowoorleańskiego Murzyna nie byłaby
przed Sądem Ostatecznym najlepszym rzecznikiem ludzkiej niedoli?'' – to jeden z
piękniejszych cytatów, na jakie natknąłem się w książce, wyrażający sedno tego,
co Tyrmand Chciał nam przekazać.
Nie wiem dla kogo ta książka będzie
odpowiednia. Może dla starszego pokolenia, które w słowach pisarza odnajdzie
wspomnienia i zrozumienie dla własnego postępowania. Może dla młodych, którzy
buntując się na wszechogarniającą nijakość, zechcą poznać źródła języka jazzu w
kontekście historycznym. Może też „ U brzegów jazzu” spodobać się wszystkim
tym, którzy cenią sobie mądrość artystyczną i jasny umysł twórcy. Wiele
niepewnych i tylko jedna wiadoma – to nie jest leksykon wiedzy o fenomenie
muzyki. To zbiór bardzo osobistych przemyśleń, które domagają się permanentnego
przypominania i akceptacji, szczególnie w tych szalonych, zrobotyzowanych
czasach, gdzie pęd za technologią przysłonił istotę estetyzacji życia.
Ocena:
Dla miłośników tematyki, może być to, naprawdę ciekawa pozycja. 😊
OdpowiedzUsuń