Liczba stron: 304
Oprawa: twarda
Premiera: 21 stycznia 2019 r.
Anna Cieplak poruszyła temat bardzo dobrze mi
znany. I być może z tego właśnie powodu wynika mój problem z tą książką. Bo też
sfera samorządowa, szczególnie w tych mniej znanych, często zapomnianych
gminach, gdzie gmachy urzędowe straszą swoją przestarzałą infrastrukturą, a
pracownicy więcej czasu spędzają na rozwijaniu swoich relacji wirtualnych, niż
na rzeczywistym wkładzie w rozwój jednostki, jest dużo bardziej kolorowa i
anegdotyczna, niż prezentuje to autorka „Ma być czysto”. Ot chociażby sytuacja
pewnej gminy spod Częstochowy, w której dokumentach strategicznych uwzględniono
przepływający przez miasto Dunajec. Albo inna, z miejscowości położonej jeszcze
bardziej na południe, gdzie nie złożono kluczowego wniosku o dofinansowanie
przedszkola, ponieważ pracownik spóźnił się z wysyłką wniosku o 84 sekundy.
Mógłbym wspominać też kuriozalne zamknięcie pracownika w urzędowej piwnicy w
dniu, w którym miał on złożyć istotne wyjaśnienia w Urzędzie Marszałkowskim,
panią, która w naglącym momencie uciekła z pracy, ponieważ bała obsłużyć się
drukarkę, tudzież wpis w strategii rozwoju turystyki niedużego miasta,
informujący że newralgiczną ofertą przykuwającą uwagę przyjezdnych jest…krycie
koniem arabskim. No właśnie, jest tego dużo, bywa mrocznie, zabawnie,
uwłaczająco…przede wszystkim specyficznie. A to tylko sfera samorządowa,
zaręczam, że sektor NGO trapi jeszcze większy wirus niecodzienności.
Nie będzie nowością, że akcję swojej nowej książki
Anna Cieplak umieszcza w Cieszynie. Polska prowincja, to wbrew pozorom scena
wielu literackich i kulturalnych ustawek. Dość wymienić książki Olgi
Tokarczuk, Macieja Płazy, Andrzeja Muszyńskiego, Andrzeja Stasiuka, Jakuba
Małeckiego czy Jakuba Żulczyka. Mamy więc całe woluminy zapisanych słów w
różnych barwach, stylach i gatunkach, większość jednak sprowadza świat
prowincji do jednej współczesnej prawdy – opozycji wobec przestrzeni
wielkomiejskiej i wiążącym się z tym brakiem perspektyw. A brak perspektyw, czy
też jak mawiają niektórzy, potencjału rozwojowego, współgra w tych miejscach z
innymi problemami – patologią, wykluczeniem, uzależnieniem od mediów, ubóstwem,
ograniczonym światopoglądem i wszystkim tym, co Anna Cieplak zamyka w
sformułowaniu Beneficjent. Nie będzie
więc w tym tematycznym względzie autorka „Lekkiego bagażu” oryginalna, chociaż
myliłby się też ten, który z góry założy, że jej nowa książka jest wyłącznie kalką
tego, co już Polacy wcześniej czytywali.
Autorka osadza swoją opowieść na trzech
pierwszorzędnych i dwóch drugoplanowych ludzkich filarach. Olkowy jest
nauczycielem języka polskiego, który wbrew łatkom przypisywanym tej profesji,
potrafi dogadać się z młodzieżą. Jego współlokatorka, Weronika, pracuje w
trzecim sektorze. Z uzyskanych grantów stara się zbudować lepszy świat. Jest
też Baśka, która swoją karierę reporterską rozpoczęła dzięki posiadaniu
profesjonalnego aparatu fotograficznego (bynajmniej nie z uwagi na talent). W
swojej pracy zawodowej realizuje się głównie dzięki możliwości uwieczniania
nikogo nie interesujących konkursów muzyki dziecięcej, zawodów sportowych czy
spotkań w lokalnej bibliotece. Oprócz nich są jeszcze Dagmara – niespełna
dwudziestoletnia barmanka z Kurczaka, zapalona kucharka amatorka, zakochana po
uszy w programie Magdy Gessler, oraz Darek – chłopak, któremu mimo trudnego
początku, systematycznie udaje się wychodzić na prostą, dzięki pomocy
społecznej. Za każdą z tych postaci ciągnie się echo życiowej decyzji, która
warunkuje ich istnienie w tej społeczności. To ludzie z peryferii, którzy mimo
dróg ucieczki, ciągle uparcie trzymają się swojego miasta. Wierzę, że ich
historie mogłyby być szalenie interesujące, gdyby zostały inaczej podane. Ale
niestety mam wrażenie, że to nie bohaterowie i ich pogmatwane życiorysy są tu
kluczem do odczytania dzieła.
Czytając „Lekki
bagaż”, miałem wrażenie, że brnę przez 300 stron ekspozycji w oczekiwaniu,
że coś wreszcie zacznie się dziać. Nie mam tu bynajmniej na myśli fajerwerków
przerysowanej akcji. Nie liczyłem też na relację z poszukiwania własnej,
zachwianej licznymi deficytami tożsamości. Chciałem jednak w tej homogenicznej
papce małomiasteczkowej polityki i biedy znaleźć cokolwiek, jakiś wyróżniający kąsek
dla myśli. Tymczasem po zakończeniu lektury wiedziałam tyle, ile przed jej
rozpoczęciem, a wszystko to, co mogło stanowić wartość dodaną, zostało umyślnie
stonowane. Powiedzmy sobie szczerze: czy nie wiedzieliśmy przed lekturą „Lekkiego
bagażu”, że każde miasto ma swoje Manhattany i Broadwaye, a kolorowym
pocztówkom zdarzają się brudne rewersy? Czy oszałamia nas informacja, że działacze
społeczni prędzej czy później napotykają na swojej drodze zapatrzonych w siebie
urzędników? I że ogólnopolskie media potrafią naplątać w społeczeństwie
bardziej, niż bezpośrednie przyznanie się do winy? Albo że ostracyzm nadal się
zdarza? Że już nie wspomnę o molestowaniu, mobbingu, depresji czy przemocy na
osobach starszych.
I taki właśnie mam zarzut do Pani Cieplak. Bo ona pisać potrafi, posługuje się naprawdę ciekawym, rytmicznym językiem, całkiem zgrabnie oddającym wieloznaczność stanów emocjonalnych swoich bohaterów. Nie boi się odwołać do kultury, użyć mocnego zdania, a nawet ułożyć zgrabny neologizm. Jej powieść jest jednak, tu użyję mało wykwintnego, matematycznego porównania, jak linia prosta, która w idealnie odmierzonej skali prowadzi od znanego nam dobrze punktu A, do jeszcze lepiej wyeksponowanego punktu B. Wszelka ironia, niezwykłość i dygresyjność ustąpiła miejsca małym gierkom, które polscy czytelnicy całkiem dobrze już znają. Autorka jest na pewno autentyczna w tym co pisze, czuć tu także doskonałą znajomość tematu i zaangażowanie w walkę z krótkowzrocznością polskiej polityki samorządowej. Wyczuwam między wierszami, że pisarka zna urzędowe absurdy, wie też że korupcja i pożądanie władzy, bardzo rzadko przybiera aż tak uproszczoną formę, jak w jej książce. Tym bardziej chciałbym jej powiedzieć, że napisała niezłą książkę, która domaga się wyjścia poza ten powielany w mediach schemat, że ma potencjał do stworzenia czegoś niebanalnego, że komizm rzeczywistości, jest czasami lepszy niż ukryty pod warstwą metaforyki sarkazm. Że tu nie chodzi o kreowanie poradnika dla mas. A przede wszystkim, że powieść zawsze przede wszystkim będzie książką o ludziach, których domagają się palmy pierwszeństwa nad reporterską chęcią ukazania tego, co autorkę mocno boli.
Ocena:
A ja niestety nie jestem jakoś przekonana co do tej książki. Odpuszczę sobie tym razem.
OdpowiedzUsuń