Recenzja "Skoro ptaki czynią słońce" Alistair MacLeod

Wydawca: Wiatr od Morza

Liczba stron: 264
 
Oprawa: miękka


Premiera: 14 listopada 2018 r.

John le Carré stwierdził kiedyś, że służby specjalne pokazują najprawdziwsze oblicze każdego narodu. Chcę wierzyć, że proza Alistaira MacLeoda jest wizytówką Kanady. Może nie tyle całego narodu, tak przecież różnorodnego, ale chociaż tego małego jego fragmentu, jakim jest Nowa Szkocja. U autora „Utraconego daru…” przestrzeń odgrywa niezwykle ważną rolę. Tło jest tu elementem spajającym każde opowiadanie, z niego wyrastają poszczególne historie i to one wyjaśniają zachowania postaci. Nie da się ich interpretować w oderwaniu od tradycji i skali izolacji tego miejsca. Cape Breton rozumiany jest bowiem nie tylko jako wymiar terytorialny, ale także jako stan świadomości mieszkańców. 

Kanadyjski pisarz zestawia ze sobą bezwzględny obraz przyrody z ciepłem ogniska domowego. Z jednej strony mamy więc trudne warunki bytowania – niska gęstość zaludnienia, otoczenie otwartych przestrzeni i dzikich lasów, wzburzone wody oceanu, brud wydobywający się z czeluści kopalni, smród wyławianych całymi ławicami ryb. Z drugiej są też bohaterowie, z ich czysto ludzkimi przywarami. Są to osobowości zaprawione, nieuległe i zawzięte. Ponury klimat wykreował z nich jednostki nieokrzesane, ale jednocześnie pełne wewnętrznego uroku. To osoby z innej epoki, potrzebujące bliskości i ponad wszystko stawiające dobro rodziny. Ich pokora względem sił przyrody ujmuje, zaś surowość frazy przywodzi na myśl dokonania skandynawskich naturalistów. Nie jest jednak tak, że teksty zgromadzone w tym zbiorze są oziębłe, wręcz odwrotnie, tchnie od nich wyczuwalną subtelnością. Pochodzi ona wprost od człowieka, wiecznie harmonijna natura wokół nie nosi w sobie żadnych emocji i potrzeb.

MacLeod w centrum swoich zainteresowań stawia także oddziaływanie współczesności na relacje międzyludzkie. Jednym z piękniejszych tekstów jakie mogłem przeczytać w zbiorze było opowiadanie „Dostrajanie ideału”. To historia starszego człowieka, drwala, jednego z ostatnich ludzi potrafiących śpiewać po gaelicku. To człowiek z innych czasów – czerpiący swoje umiejętności z korzeni. Śpiew był wpisany w jego życiorys, podobnie jak przywiązanie do siekiery. Gdy pewnego dnia łowca talentów zaproponuje jego rodzinie uczestnictwo w telewizyjnym show, atmosfera wyraźnie się zagęści, a sama opowieść zyska wymiar społecznej diagnozy. Jak bowiem pogodzić umiłowanie do tradycji i ducha przekazu z wymaganiami pożądającej sensacji publiczności? Skrócenie i spłycenie utworów stanowić będzie granicę, której przekroczenie będzie wyrzeknięciem się sedna swojej tożsamości. 

Innym opowiadaniem podejmującym tę tematykę jest „Następnej wiosny”. To historia próby utworzenia „klubu cielęcego”, czyli miejsca rozrostu zwierząt dobrej i sprawdzonej rasy, która w przyszłości mogłaby zostać sprzedana z zyskiem. Młody mieszkaniec Cape Breton zostaje namówiony przez przedstawiciela do spraw agrokultury, aby poniechał swoich pierwotnych planów i zajął się jego ideą na zarabianie. Mimo nieprzychylności rodziny, prowadzi on swoją krowę do byka rozpłodowego, a sama przygoda zakończy się dla niego tak, jak zakończyć się musiała. W tym hermetycznym świecie, pierwszeństwo od zawsze miały wartości, nie zaś zysk i chwała. 

„Skoro ptaki czynią słońce” to hołd złożony epoce, której już nie ma. Ludziom ceniącym sobie honor i kurczowo trzymającym się wypracowanym przez pokolenia tradycjom. To też napisana przezroczystym językiem wielowymiarowa opowieść o ciężarze przeznaczenia, o świecie bez wyścigów i miłości do natury. Prostota stylistyczna idzie tu w parze z codzienną prozą życia. To opowiadania bez wielkich wydarzeń i nagłych zmian tempa. MacLeod nie rezygnuje ze swojego elegijnego tonu, minimalistycznej poetyki i jednostajności stylistycznej. To minimalistyczna fraza uwieńczona wspaniałym literackim językiem, wywodzącym się z kolebki najlepszych psychologicznych pisarzy świata. Olga Tokarczuk pisała kilka lat temu w jednym z felietonów, że „Powieść służy wprowadzeniu w trans, opowiadanie – oświeceniu”. Jeśli wierzyć tym słowom to zdaje się, że żyjemy w stanie nieustającego transu, natomiast krótkie chwile olśnienia zdarzają się nam bardzo rzadko. Alistair MacLeod jest w tym znaczeniu jak iluminacja, drogowskaz prowadzący do jaśniejszej strony życia. To książka, która zmienia naszą perspektywę, porusza i zadziwia jednocześnie. Bardzo intensywna podróż w głąb historii, w głąb naszych korzeni, w głąb siebie samych.

Ocena: 


1 komentarz: