Liczba stron: 544
Oprawa: twarda
Premiera: 16 stycznia 2019 r.
Gdzieś u końca
książki Elia Barcelo pisze taką oto definicję dobrej sztuki: „Sztuka nie musi
się podobać. Ma poruszać, wstrząsać, niepokoić. Napawać lękiem, albo budzić
dreszcz, albo tęsknotę za tym, co stracone. Człowiek ma się czuć tak, jakby
dostał pięścią w brzuch. Albo przynajmniej, jakby go gdzieś w głowie kopnął
prąd. Dzieło musi stawiać pytania, łamać schematy, sprawiać, że widz będzie
miał ochotę odwrócić wzrok albo będzie się zastanawiał, jak jest możliwe to, co
widzi”. To całkiem trafne określenie, mógłbym się nawet pod nim podpisać, ba,
mógłby je upowszechnić jako motto identyfikujące moją amatorską działalność
opiniującą. Trudno mi jednak tak postąpić mając wiedzę, że sama autorka tych
słów, nijak się do nich nie stosuje, a tworząc dzieło tak bardzo osadzone we
wszystkim tym, co konwencjonalne, niejako sama spycha je na margines
artystycznego świata.
„Kolor
milczenia” otwiera scena terapii metodą Berta Hellfingera. Główna bohaterka
powieści – hiszpańska malarka Helena Guerrero – cierpi z powodu utraty siostry.
Całe wydarzenie miało miejsce ponad dwadzieścia lat temu, dokładnie 21 lipca
1969 roku, w dniu pierwszego namacalnego kontaktu człowieka z Księżycem. To wtedy Alicja, żona Jeana Paula i
jednocześnie potajemna kochanka Heleny, wyszła z domu i w tajemniczych
okolicznościach została zgwałcona i zamordowana. Wspomnienie tych chwil i
wiążąca się z nią trauma, po dziś dzień maluje życie Heleny w czarnych barwach.
Stąd pomysł na ustawienie rodzinne, czyli metodę psychoterapeutyczną,
polegającą na odgrywaniu swego wewnętrznego świata na scenie wobec innych, przy
asyście tzw. reprezentantów, którzy zastępują członków rodziny klienta. Jak
podpowiada słownik psychologiczny „celem metody ustawień rodzinnych jest
ujawnienie oraz transformacja nieświadomych sił panujących w systemie rodzinnym
klienta, które – zdaniem terapeutów ustawiających - powodują problemy życiowe
oraz dolegliwości psychiczne i fizyczne”. Odczytując te słowa literalnie,
terapia Heleny przebiega wręcz wzorcowo. Początkowe obawy co do trafności
obranej drogi, szybko zostają rozwiane przez reprezentanta, który postanowił
wejść w rolę cienia, cienia, który, jak później się dowiemy, dręczy Helenę od
pamiętnego wypadku. Pojawia się na każdym jej obrazie, nie pozwala dobrze
sypiać i zakłóca tak zasłużony dla znamienitej artystki relaks. To właśnie ten
moment stanie się zalążkiem właściwej fabuły książki, która zamiast skupiać się
na indywidualnym cierpieniu, podąży śladem bestsellerowych kryminałów.
Przepis na
retro kryminał pozornie jest prosty. Trzeba umiejscowić swoją akcję w
przeszłości mniej lub bardziej odległej, najlepiej wybierając międzywojnie.
Istotnym elementem łączącym czas miniony ze współczesnością będzie tu pojęcie
retrospektywności, pisanie na kilku płaszczyznach czasowych. Jako przestrzeń akcji warto wybrać miasto,
najlepiej multikulturowe, które jednocześnie będzie poruszało w czytelniku
wrażliwe struny. Bohater retro kryminału powinien być wyrazisty i niepokorny,
idący pod prąd nie tylko otoczeniu, ale też szeroko pojętemu społeczeństwu. Towarzyszyć
powinno mu w tym całe grono ciekawych postaci, wśród których nie może zabraknąć
byłego kochanka, wojskowego, głosu rodziców z przeszłości, Watsona i jakichś
przedstawicieli młodego, głodnego sukcesu pokolenia. I oczywiście interesująca
zagadka, koniecznie mroczna, z morderstwem i polityką w tle, ale także
podważająca mit o starych dobrych czasach. Ów motyw czasu i melancholii
jest kluczowy dla nurtu, bo sam termin retro jest tyleż wygodny, co niesprecyzowany.
Kryminały
retro to ciekawa forma odnajdywania „małej ojczyzny” i opowiadania o niej w
atrakcyjny sposób. Żeby wyszło jednak wiarygodnie, należy właściwie zbudować otoczenie.
Niezbędne jest posłużenie się topografią lat minionych, wsparcie się na
tytułach prasowych, przywołanie dawnych legend, wplecenie w fabułę popularnych kiedyś
filmów, sztuk teatralnych i piosenek. Ten autorski trud najbardziej docenią
oczywiście mieszkańcy tych miejsc, ale nawet dla niewtajemniczonego czytelnika
obudowanie otoczenia namacalnymi artefaktami będzie smakowitym kąskiem. Tym
bardziej, jeśli wykreowany świat będzie wyrazisty i stylowy. I tu chciałbym
użyć porównania, w którym drugim członem miałby być Madryt i Rabat stworzony
przez Elię Barcelo. Niestety jednak, tak jak schodząc nieco na nasze swojskie
podwórko, Wejherowo Schmandta jest odmalowane w kolorze sepii, tak jak Lublin
Wrońskiego skrzy się żywymi kolorami, tak miasta Barcello są nijakie.
Ograniczają się właściwie do wewnętrznych przestrzeni mieszkań i pustych opisów
bujających się na wietrze drzew. Blade to i bezduszne, mimo że egzotyczny
potencjał kipi całymi rozdziałami płomiennych opisów. Właściwie ów Rabat, jest
w opisach autorki równie atrakcyjny i tajemniczy, jak powiedzmy Kurzętnik,
opisany w Wikipedii.
Skoro zatem
nie udało się z nostalgią, przyjrzyjmy się bohaterom. Układ serwowanych pionków
na szachownicy książki jest precyzyjnie dobrany i przemyślany. Szwankuje za to
psychologia. Trudno w przypadku „Koloru milczenia” mówić o szczególnej
odkrywczości, a nawet prawidłowym wykorzystaniu tego, co już w literaturze
osiągnięto. Helena to zakompleksiona dojrzała malarka, znajdująca się w
niesformalizowanym związku z symbolem wszelkich cnót – pracowitym Carlosem. To
on zajmuje się załatwianiem jej spraw, on pieczołowicie przeszukuje wszelkie
poszlaki zbrodni, wreszcie on chodzi na spotkania, na które jego partnerka nie
ma zwyczajnie sił, po wielogodzinnym myśleniu o przeszłości. Helena jest egocentryczką,
wyparła ze swojej codzienności nie tylko rodzinę, ale także miejsca kultu
młodzieńczych lat. Sztampowość tej postaci najbardziej uwidacznia się jednak w
kodzie językowym, którym jako widzowie jej tragedii, jesteśmy suto karmieni. U
Elii Barcello każda postać mówi tym samym, przegadanym językiem. Niestety
autorka chce cały czas mieć kontrolę nad emocjami czytelnika, dlatego też
operuje słownikiem oczywistości. Widać to chociażby w tym zdaniu: : „Helena
miała wrażenie , że Carlos coś kombinuje”. To wrażenie, Helena ma na każdej
stronie książki. Rzecz jasna zmienia się sceneria i bohaterowie, jednak to nie
czytelnik zostaje zmuszony do myślenia o zdarzeniach. Wszystko jest tu gotowe i
podawane z uporem godnym lepszej sprawy. Dochodzi nawet, i to wcale nie rzadko,
do tak kuriozalnych sformułowań jak na przykład w tym wersie: „„Przygotowując herbatę,
Helena zastanawiała się, czy to możliwe, aby jej siostra miała kochanka i nikt
o tym nie wiedział. Oczywiście, że możliwe”. I tak jak w książce cała fraza
kipi oczywistościami, tak oczywiści są tej jej bohaterowie. To chodzące
schematy – czarne, lub białe, różnorodne (w warstwie biograficznej), ale
jednocześnie niczym nie odstające od gotowych masek. Barcello wykorzystuje jako
budulca ciężkich popkulturowych prefabrykatów, które w założeniu miały nadać
intrydze wyrazistości. Nie udaje się, jest wtórnie i trzecioligowo.
Na koniec
jeszcze parę słów o samej historii, która przecież winna w kryminale grać
pierwsze skrzypce. Serwowana intryga, jest jakby żywcem wyjęta z dreszczowców
Hitchcocka. Cechuje ją zatem swoista prostota, która smakuje dopiero w
połączeniu z umiejętnym dozowaniem napięcia. „Kolor milczenia” nie jest jednak
typem książki, którą połyka się w jeden wieczór. O gęstości emocji „Urzeczonej”
czy „Zawrotu głowy” nie ma nawet co wspominać. Winę za to ponosi także dobór
środków przekazu. Właściwie Barcello ograniczyła się tylko do dwóch form –
retrospekcji i listów. Najbardziej męczące są właśnie te listy, które pojawiają
się w każdym niedwuznacznym momencie tylko po to, żeby zabić napięcie w momencie
jego powstawania. Raz list przyniesie ktoś z rodziny, kto przez poprzednie
dwadzieścia lat nie miał odwagi go ujawnić, innym razem zostanie on znaleziony
w skrzynce, która podobnie jak wyżej nie została wcześniej podana właściwej
osobie, będzie też scena, w której to sama bohaterka przypomni sobie o ukrytej
skrytce, którą wcześniej wyparła ze swojej świadomości. Trafią się też maile od
Jeana Paula, który u schyłku swego życia, dokona rozliczenia z przeszłością. Te
zabiegi miały z pewnością śrubować suspens, mimo że rozwiązanie zagadki jest aż
nazbyt oczywiste. Zamiast jednak budować, niszczą one wszelką wielowymiarowość
i tajemniczość. Ponadto puszczone w ruch wątki często nabierają komicznego
rozmachu – jak chociażby w scenie odkrywania drugiej tożsamości ojca i informacji,
że był on odpowiedzialnym za jeden z największych zamachów w początkowej fazie
panowania generała Franco.
Chciałbym w
tym miejscu napisać, że „Kolor milczenia” ma swoje atuty. Ale niestety sumienie
mi na to nie pozwala. Szalę goryczy przeważyły koniunkturalne przemyślenia
autorki, które wplata w słowa swoich postaci. A to padnie coś o ETA, a to
skomentuje w groteskowy sposób komunistyczny reżim, a to znowu doczepi się
homoseksualistów („Po co? Przecież teraz tylko geje biorą śluby”, „Wiesz w co
zamieniło się wojsko? W zgraję wypindrzonych pedałów”). I tak czytając te ponad
pięćset stron, wracam wzrokiem to definicji dobrej sztuki, sformułowanej przez
autorkę „Dzieło musi stawiać pytania, łamać schematy…”. I mam ochotę zadać
pytanie Elii Barcello: „Dlaczego w takim razie tworzy Pani cegiełkę, która jest
marnej jakości kalką znanych nie od dziś motywów i form literackich?
Muszę przyznać, że nigdy nie czytałam retro kryminału i bardzo chciałabym to zmienić,ale na pewno nie będzie to ten tytuł. 😊
OdpowiedzUsuń