Liczba stron: 510
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
Premiera: 19 września 2018 r.
„Królowa cukru” to kolejna po „Błocie” wydana w tym
roku książka, traktująca o szeroko pojętej dyskryminacji rasowej na Południu
Stanów Zjednoczonych. I o ile Hilary Jordan w swojej powieści postawiła na
dynamikę i intrygę, o tyle Natalie Baszile skupia się na ludziach, ich
problemach, bolączkach i niespełnionych marzeniach.
Debiut literacki amerykańskiej pisarki opowiada historię Charley – samotnej matki wychowującej córkę. Gdy pewnego dnia dowiaduje się o spadku po ojcu, nie zastanawiając się długo, porzuca swoje wygodne życie w Kalifornii i rusza na Południe, by objąć stery na plantacji trzciny cukrowej. Obcy świat i nowe obowiązki będą przytłaczać ją od początku, a mnożące się jak grzyby po deszczu problemy, nie raz wprawią ją w stan bliski depresji. Jakby tego było mało, Baszile nakaże zmierzyć się swojej postaci z rodzinnymi demonami, w ten sposób dopełniając klasyczny kształt fabuły.
„Królowa cukru” to taka mozaika złożona z dobrze
nam znanych i świetnie sprzedających się pomysłów. Doświadczymy tu pokazu
kobiecej siły, starcia pokoleń, braku tolerancji na tle rasowym, międzykulturowego
romansu, czy skromności, uczciwości i bezinteresowności, z najmniej oczekiwanej
strony. Baszile używa przy tym tradycyjnych i wtórnych chwytów, mających pełnić
rolę wypełniacza treści – cytaty z Biblii, zjazd rodzinny, konkurs pieczenia
ciast i parę innych. Jest więc szablonowo aż do bólu, a przewidywalność treści
stoi na poziomie odwrotnie proporcjonalnym do innowacyjności stylistycznej. Bo
też „Królowa cukru” pisana jest językiem poprawnym, lecz mało
charakterystycznym. Baszile korzysta z gotowych formuł, przy okazji wyjaśniając
każdą wątpliwość jaka rodzi się w głowach bohaterów. Wszystko jest tu klarownie
podane, autorka nie pozostawia czytelnikowi przestrzeni na refleksję czy
wątpliwości, całkowicie wyprała swoją prozę z dwuznaczności. Nie ma mowy o
interpretacjach, jest wyłącznie jedna prawidłowa linia rozumienia treści –
linia narzucona nam odgórnie. Baszile próbowała nadać swoim bohaterom
indywidualny język, ale nawet ten pomysł nie został poprawnie wykonany – gdy
Miss Honey lub Hollywood zaczynają posługiwać się anachronizmem, po chwili jest
to przerywane i następuję gwałtowny zwrot w stronę współczesności. Podobnie
dzieci, znajdują się na tym samym poziomie co ich rodzice, tak samo rozumieją,
widzą i tłumaczą. Wszelkie próby spełzają zatem na niczym, a sama autorka wpada
w pułapkę niekonsekwencji i literackiego braku wyobraźni.
Baszile w mało odkrywczy i niewiele nowego mówiący
sposób opowiada o tym, jak trudno jest odnaleźć się we wrogo nastawionym
społeczeństwie. Stara się udowodnić, że na fundamencie trudnych relacji
rodzinnych i toksycznego otoczenia, da się zbudować wyjątkowy dramat kipiący
emocjami. Niestety wszystko to zostało pozbawione jakości i posuwa się po
jakimś dobrze każdemu znanym torze. Wszelkie przemyślenia bohaterów trącą
banalnością, a oni sami są w swoich cierpieniach nadmiernie fasadowi. To nie
jest historia z krwi i kości, tu nie ma uniesień emocjonalnych godnych
poruszanej tematyki. Baszile stawia na opis cierpienia, ale nie intryguje jej
za bardzo psychologiczna złożoność prezentowanych zdarzeń. Niepogłębione
pozostają zarówno nakreślane konteksty, jak i postacie dalszego planu. Z
mnogości wydarzeń wydobywają się bardzo proste konkluzje, a styl opowiadania
jest nie tyle uproszczony, co dość sztampowy. To klasyczna i ładna historia, z
silnie zarysowanym wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Z bohaterami, nad
losami których można zapłakać, ale także ubolewać, nad prostotą ich konstrukcji.
Wszystkie mają reprezentować określone postawy i grupy. Są jak programy,
zaprojektowane do uzyskania ściśle określonego obrazu. I tak Charley będzie
przedstawicielką wyzwolonych kobiet, Denton członkiem klubu starych ekspertów,
którzy nie mylą się w żadnej sytuacji, Ralph Angel eksponuje małomiasteczkową
inteligencję, wierzącą że wszystko jej się należy za nic, zaś Miss Honay to
głowa rodziny, ufająca przede wszystkim Bogu i jedności swojego plemienia.
Cóż więc pozostaje czytelnikowi? Niestety osoby wymagające,
znajdą w tej książce niewiele wartościowych treści. „Królowa cukru” nie radzi
sobie z niuansowaniem nastrojów, niemniej ujmuje bezkompromisowością przekazu.
To raczej kolejny bestseller oparty na kalkach, truizmie i grze emocji. Książka,
która zatonie w morzu nowości i za kilka lat nie będzie pamiętana głównie ze
swojej filmowo/serialowej ekranizacji. Być może ukojenie w tego typu książkach
odnajdą wszyscy Ci, dla których literatura jest lekiem na codzienność, którzy
lubią poddawać się literackim manipulacjom i nie przeszkadza im wtórność
poruszanych treści. „Królowa cukru” jest ze wszech miar projektem
powierzchownym, cechującym się prostotą i przeciętnością. Mnie ta historia
niczego nie nauczyła, nie skłoniła do żadnych kreatywnych przemyśleń ani nie
kazała się podziwiać. Ot, kolejna książka o ludzkim piekle, z której nie
wydobywa się ani odrobina żaru.
Książka traktuje o poważnych sprawach obyczajowo-prawnych. Niestety idea słuszna ale wykonanie dość słabe. Tak wnioskuje na po przeczytaniu Twojej recenzji
OdpowiedzUsuńMój BLOG:
www.dajsiezlapacksiazce.blogspot.com
Szkoda, że książka okazała się taka przeciętna, bo dużo sobie obiecywałam po jej lekturze. 😊
OdpowiedzUsuńNo cóż, szkoda. Taka ładna okładka, myślałam że i treść będzie bardziej oryginalna
OdpowiedzUsuńMyślę, że dam tej książce szansę mimo tego, że wypadła przeciętnie. :)
OdpowiedzUsuńNie zaciekawiła mnie ta książka i z całą pewnością ją nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
https://nacpana-ksiazkami.blogspot.com/
Ta książka ma tylko dwie zalety. Niesie przesłanie o tym, jak ważna jest umiejętność powstawania dosłownie i w przenośni. Drugą zaletą jest wartość merytoryczna, dzięki której zacząłem stawać się teoretycznym specjalistą hodowli trzciny cukrowej. W Polsce jest mi to tak nieprzydatne, jak rybie ręcznik. Przeczytałem pół tej powieści i z ulgą odłożyłem ja na półkę. Na szczęście wypożyczyłem ją, a nie kupiłem. Kolejny niewypał literacki.
OdpowiedzUsuńNawet przyznam się szczerze, że książka mnie kusi...
OdpowiedzUsuń