Liczba stron: 296
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: 24 maja 2018 r.
Ocena:
Jon
McGregor to urodzony na Bermudach angielski pisarz, który inspirację do swoich
prac czerpie z dzieł takich autorów jak: Alice Munro, Douglas Coupland, Raymond
Carver, Richard Brautigan czy Charles Simic. To jeden z tych pisarzy, który
sławę i coroczne zyski ceni zdecydowanie mniej niż zadowolenie z oddanego
tekstu. Od swojego debiutu w 2002 roku wydał tylko cztery książki, a trzy z
nich doczekały się nominacji do nagrody Bookera, w tym recenzowana powieść.
Akcja lektury osadzona została na początku
XXI wieku na spokojnej angielskiej wsi. To właśnie tam, przebywająca tu
przejazdem nieletnia Rebecca Shaw ginie bez wieści. Mimo kompleksowych prób
poszukiwania, zaangażowania społeczności lokalnej, prasy i telewizji,
dziewczynki nie udaje się odnaleźć. Ten
incydent stanie się zalążkiem właściwej treści książki, tym razem stroniącej od
mrocznej intrygi czy rodzinnego minidramatu. McGregor nie stawia na łatwe
i sprawdzone rozwiązania, umiejętnie buduje napięcie, proponując najpierw
terapię szokową, a potem stopniowe spowalnianie i dostosowywanie się do tempa życia
natury.
Każdy z rozdziałów opisuje kolejny rok po
zniknięciu. Łącznie nazbierało się ich trzynaście. Obserwujemy zmieniający się
świat: rozstania, powroty, zdrady, romanse, narodziny, zgony, przeprowadzki, kłótnie,
zmęczenie pracą, rozmowy przy obiedzie, wyprowadzanie psa, studiowanie. Pejzaż codzienności jest tu bardzo
urozmaicony i mistrzowsko podany, bowiem autor z dużą dbałością stawia kolejne
słowa, łącząc je w łańcuchy prozatorskich miniatur gotowych do odmalowania i
kontemplowania. To także dociekliwa narracja o ludziach, ich tendencji do
ciągłych powrotów na łono własnych przyzwyczajeń. Czujemy ich lęki i obawy,
zagłębiamy się w przemyślenia, a nawet doznajemy szoku, jak łatwo zapomnieć o
czymś, co kiedyś było dla nas tak ważne. Chociaż całkowitego katharsis jednak
nie będzie, nawet niezmienność natury nie sprawi, że pozbędziemy się wrażenia
zalegania i duszenia, przeszłość choć zamglona, będzie systematycznie wracać i na
nowo wypływać na powierzchnię.
Minimalizm w powieści McGregora przybiera
różne formy. Jest minimalizm stylistyczny, cechujący się surowością opisu,
brakiem dialogów i wręcz laboratoryjną precyzją kreślenia kolejnych zdań. Mamy
też minimalizm artystycznych środków, sprowadzający się głównie do powtórzeń,
podkreślających stałość pór roku i ludzkich reguł funkcjonowania. Wreszcie
dostrzegam w tej książce także powściągliwość i statyczność fabularną. „Zbiornik 13” jest mozaiką mało istotnych
zdarzeń, codziennych problemów i małych radości, które zaburzone w pewnym
momencie przez nagły wypadek, nie mogą wrócić do swojej pierwotnej postaci.
A może od zawsze było tak samo? W tej
książce nie doczekamy się zwrotu akcji czy punktu kulminacyjnego, to raczej
proza panoramiczna, naturalistyczny fresk z życia pewnego społeczeństwa, tyleż
szczegółowy, co szary, monotonny. Niestety autor przesadza z
niepotrzebnymi i wciąż powracającymi detalami. Zanurza nas w mało
interesujących opowieściach, całkowicie przewidywalnych i przez to nużących. Zapomina
o uczuciach, barwach, wieloznaczności, a może z premedytacją je pomija, czyniąc
jednak swój świat mało wiarygodnym i nadmiernie uproszczonym. Jeśli można mówić o przeroście formy nad
treścią, to właśnie tu mamy tego naoczny przykład.
Mam duży żal do autora. Jon McGregor
miał wyjątkowy pomysł na wyważoną i pełną
głębi powieść. Spokojne przypatrywanie się upływowi czasu i wnikliwe opisy
zmieniających się pór roku, nie sprawiły, że „Zbiornik 13” stał się rzetelną
wyprawą w metafizyczną pustkę. Choć pisarz przepięknie nakreślił krajobraz i
zadbał o właściwe, wieloaspektowe ukazania złożoności małych miejscowości,
zabrakło mu pomysłu na realizację dramatyczną. Bardzo podoba mi się ta
niespieszna i nienachlana narracja, stanie na pozycji obserwatora porażonego
wizją świata, dla którego każda katastrofa stanowi tylko chwilowy bodziec do
reakcji, nie mający w długiej perspektywie większego znaczenia. To jest naprawdę dobra książka, pięknie
skomponowana suita, niestety bez duszy. Prawdopodobnie najbardziej zmarnotrawiony potencjał 2018 roku na polskim rynku wydawniczym.
Ocena:
Tym razem, chyba sobie odpuszczę tę książkę. 😊
OdpowiedzUsuńPo okładce i tytule spodzewałam się jakiegoś WOW, zbiornik, który kryje jakieś radioaktywne odpady lub coś co może zagrażać w inny sposób, a tu nie to :/
OdpowiedzUsuńKsiążka raczej nie dla mnie, ale na pewno znajdzie swoich czytelników :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję bardzo za odwiedziny! wy-stardoll.blogspot.com
Myślałam podobnie jak red_sonia. :)
OdpowiedzUsuńDość surowo oceniasz tę książkę, a mimo to chciałabym ją przeczytać. Ze względu na wątek zaginięcia dziecka.
No cóż i tak czasem bywa...niestety...
OdpowiedzUsuń