Recenzja "Hokus-Pokus" Kurt Vonnegut

Wydawca: Zysk i S-ka

Liczba stron: 456


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Zofia Uhrynowska-Hanasz
 
Premiera: 31 maja 2022 rok

Więzienie to miejsce od zawsze fascynujące twórców literackich i filmowych. Ta odcięta od zewnętrznego świata kraina rządzi się swoimi zasadami. Czasami jest przystankiem na drodze ku odnalezieniu własnej tożsamości, innym razem pozwala poznać prawdziwą przyjaźń, bywa także piekłem na Ziemi czy przestrzenią wszechogarniającego smutku (mniej więcej taką rolę dostało w „Recydywiście” tego samego autora). W „Hokus-Pokus”, jednej z najdłuższych książek Kurta Vonneguta, więzienie jest początkowo miejscem pracy. To właśnie tam trafia niespełniony pianista jazzowy - Eugene Debs Hartke. Jako wychowawca zajmuje się resocjalizacją skazanych za ciężkie przewinienia. Po udanym buncie role się odwracają. Eugene jako kolaborant zostaje zamknięty w celi. Od tego czasu więzienie jest dla niego nie tyle miejscem, ile okazją na analizę swojego życia.

U Vonnegut ważna jest przeszłość. Nie ma ona jednak wydźwięku melodramatycznego czy nostalgicznego. Traumatyczne wydarzenia, które autor przeniósł częściowo z własnego życiorysu, pokazują z jednej strony zdeformowaną psychikę, ale z drugiej oddziałują także na przyszłość. „Hokus-Pokus” ponownie dotyka polityki Stanów Zjednoczonych względem wojny w Wietnamie, ale może być także czytany szerzej, jako powieść o dążeniu do władzy i efektach konfliktu zbrojnego. Amerykański pisarz znany jest z tego, że o trudnych tematach lubił pisać satyrycznie i dosadnie. Na tym tle nowość z 1990 roku nie wyróżnia się. Jest kolejną cegiełką w dorobku mistrza, która nie zaskakuje, ale potwierdza kluczowe wątki i motywy.

„Hokus-Pokus” można czytać jako prozę gatunkową. Nielinearną powieść o człowieku, któremu życie z różnych powodów daje popalić. W ten sposób lektura staje się ciekawa, atrakcyjna, refleksyjna, bo pod tymi wydarzeniami i żartami jest przecież całkiem sporo prawdy. Warto też zwracać uwagę na szczegóły, na drugie dno, które choć nie zawsze oczywiste, dodaje lekturze smaku. Weźmy chociażby samo imię bohatera. Jest ono połączeniem dwóch ważnych postaci. Rupert Vance Hartke był amerykańskim politykiem, senatorem, kandydatem na prezydenta w prawyborach Demokratów w 1972 roku. Słynął ze swojej twardej postawy względem wojny Wietnamskiej. Z kolei Eugene Victor Debs to jeden z członków-założycieli Industrial Workers of the World (IWW), kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych z ramienia Partii Socjaldemokratycznej w 1900, a następnie Socjalistycznej Partii Ameryki. Jego poglądy ewoluowały dzięki miesiącom spędzonym z książkami Karola Marksa w więzieniu, gdzie został zesłany po strajku w zakładach przemysłowych Pullmana. Takich elementów rozwijających interpretację poszczególnych fragmentów dzieła jest tu całkiem sporo (np. elementy rasowe, atak atomowy na Nagasaki).

Im więcej książek Vonnegut czytam, tym coraz mniej mam ochotę na tworzenie jakichkolwiek rankingów jego prac. Pierwsza styczność będzie zaskakiwać, bo nikt tak nie pisze jak on. Druga zwróci uwagę na powracające postaci i motywy. Trzecia pozwoli skupić się na detalach, pięknych zdaniach. Każda kolejna utwierdzi w przekonaniu, że Vonnegut nie tylko opowiada o człowieczeństwie, traumie i fatalizmie, ale także tworzy swój własny świat. Nieważne czy akurat czytamy „Pianolę”, „Kocią kołyskę” czy „Hokus-Pokus”. Każda z nich stanowi samodzielne gospodarstwo, które do kompletnego istnienia potrzebuje sąsiadów, spójnego ekosystemu literackiego. Tę rolę pełnią inne jego książki. Tylko patrząc na całość dostrzeżemy pełnię talentu i rozmachu amerykańskiego pisarza.

Recenzja "Opowieści niesamowite, t. 6: z Hispanoameryki" praca zbiorowa

Wydawca: PIW

Liczba stron: 488


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Nina Pluta, Tomasz Pindel
 
Premiera: 20 maja 2022 rok

Hispanoameryka obejmuje kraje Ameryki Łacińskiej, w których mieszkańcy posługują się językiem hiszpańskim. Do tej grupy zaliczamy dziewiętnaście państw, w tym między innymi Argentynę, Boliwię, Chile czy Kolumbię. W najnowszym tomie „Opowieści niesamowitych” najliczniej reprezentowani są rodacy Jorge Luisa Borgesa. Spośród czternastu nazwisk aż osiem związanych jest z Argentyną. Tymi najsłynniejszymi są Adolfo Bioy Casares i Silvina Ocampo (w tomie przedrukowano odpowiednio osiem opowiadań Casaresa i sześć tekstów Ocampo). Dwóch reprezentantów ma Meksyk, w tym tego najsłynniejszego, którego nazwisko kojarzy większość czytelników – Carlosa Fuentesa. Zbiór uzupełniają prace pisarzy z Urugwaju, Peru, Nikaragui i Wenezueli. Dziwić może brak reprezentantów Kolumbii, Kuby i Salwadoru, ale tu warto zdać się na wiedzę redaktora Tomasza Pindla. Jego sugestie praktycznie zawsze są trafione i stanowią markę samą w sobie.

„Opowieści niesamowite, t. 6: z Hispanoameryki” to aż trzydzieści pięć unikalnych tekstów, w większości do tej pory niedostępnych w Polsce. Obok najdłuższego, wieńczącego zbiór „Vlada”, znaleźć możemy także dwustronicowe miniatury („Tygrys i jego pogromca”, „Szalony pęd” czy „Exodus”). Zakres objętościowy, tematyczny i światopoglądowy jest bardzo szeroki. Zwraca jednak uwagę inne podejście do niesamowitości niż to, co znamy z tomów pisarzy amerykańskich, rosyjskich czy niemieckojęzycznych. Tu praktycznie brak wampirów (wyjątek stanowi „Vlad”), bestii, potworów czy lejącej się krwi. Sporo za to duchów i zjaw dawnych znajomych. Mrok tych opowieści flirtuje z wątkami nadprzyrodzonymi, ale grozę odnajduje raczej w dynamice społecznej, która na przestrzeni ostatnich dwóch wieków była dla mieszkańców Hispanoameryki normalna.

Tłem dużej części opowieści jest Historia. Mam tu na myśli zarówno tę historię pisaną przez duże H, opisującą ważne wydarzenia i krytykującą przywódców, jak i przeszłość ulotną, jednostkową. Do tej pierwszej grupy zaliczyć możemy chociażby „Rzeźnię” Estebana Echeverría. Opowiadanie przez wielu nazywane punktem zwrotnym w historii literatury latynoamerykańskiej, zderza ze sobą dwie cywilizacje – brutalnych bandytów chronionych przez popleczników Juana Manuela de Rosasa i młodych, postępowych ludzi opowiadających się za pokojem i wolnością. Nie skłamię jeśli powiem, że jest to jedno z najbardziej przejmujących świadectw ujętych w książce. W „Opowieściach niesamowitych, t. 6: z Hispanoameryki” zdecydowanie więcej możemy odnaleźć historii niezwykłych w swojej zwyczajności. Ukryte pomieszczenia, stare rezydencje, opery, muzyka dobywająca się z oddali, a nawet centralne dzielnice Buenos Aires – w tych wszystkich miejscach odnajdujemy ślady minionych dni. Bohaterowie wspominają młodość, rozmawiają o dawnych czasach, tęsknią za relacjami, których z różnych powodów nie da się już odbudować.

„Opowieści niesamowite, t. 6: z Hispanoameryki” są także przeglądem historii literatury regionu. Mamy tu przecież prekursorkę argentyńskiej powieści (Juana Manuela Gorriti), ojca literatury argentyńskiej (Esteban Echeverría), pierwszy przykładów obecności diabła w prozie kontynentu (Eduardo Blanco) czy najważniejszego twórcę fantastyki latynoamerykańskiej do lat trzydziestych XX wieku (Eduardo Ladislao Holmberg). Dla równowagi redaktor tomu zadbał o obecność pisarzy wciąż popularnych (Carlos Fuentes) oraz tych dawno zapomnianych (Carlos Monsalve). Intencją zamieszczania poszczególnych opowieści nie była zatem jakość samego dzieła (przykładowo otwierające tom „Kto podsłuchuje, swą zgubę usłyszy. Zwierzenie pewnego zwierzenia” dość mocno się postarzało i dzisiaj nie robi większego wrażenia), ale miejsce w historii regionu lub chęć ukazania różnorodności.

O czym zatem możemy przeczytać w zbiorze? Obok motywu spowiedzi i niespełnionej miłości, silnie reprezentowana jest zazdrość, tęsknota i samotność. Przywołałem już tu „Rzeźnię” przesyconą dosadnym komentarzem na temat elit, które choć zostały powołane do służenia ogółowi społeczeństwa, to taplają się w moralnym bagnie. W „Białym folwarku” Clemente Palma kreśli związek kuzynostwa, który pełnię szczęścia może osiągnąć tylko w rzeczywistości równoległej. Na kartach tomu pojawiają się także osoby spożywające mięso mamuta, wątki biblijne, okultyzm, nadprzyrodzone umiejętności oraz narracje modernistyczne, jak chociażby szkatułkowe „Kłamstwo ze śniegiem w tle”. Teksty balansują na cienkiej granicy pomiędzy bolesnym realizmem a fatalizmem. Wiele z nich wymyka się prostej klasyfikacji gatunkowej.

„Opowieści niesamowite, t. 6: z Hispanoameryki” to zbiór ciekawych opowiadań, w których cień przeszłości jest ciągle obecny i powraca niczym wyparta trauma w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Zbiór udowadnia, że nawet mimo trudnych warunków tworzenia i braku dostępu do najnowszych osiągnięć naukowych i literackich, można przedstawić grozę w bardzo różnym kształcie. Czytając obecnie „Cud świętego Wilfryda” lub „Tanatofobię” odnoszę wrażenie, że pisarze igrają z gatunkowymi przyzwyczajeniami czytelnika, chociaż mam świadomość, że to po prostu moja percepcja nie potrafi dostosować się do standardów epoki.  

Zbiór znalazł się na liście "Najlepsze zbiory opowiadań 2022 zdaniem Melancholii Codzienności".

Recenzja "Migot. Z krańca Grenlandii" Ilona Wiśniewska

Migot Ilona Wiśniewska to reportaż o ludziach z Grenlandii
Wydawca: Czarne

Liczba stron: 256


Oprawa: twarda
 
Premiera: 25 maja 2022 rok

Ilona Wiśniewska dała się poznać jako osobo zrodzona do opisywania miejsc odległych. W swoim najnowszym reportażu pt. „Migot. Z krańca Grenlandii” bierze na tapet dwa wysunięte najbardziej na północ miasteczka Grenlandii – Qaanaaq i Siorapaluk.

Życie w krainie wiecznych mrozów nie należy do najprostszych. Nie ma tam kanalizacji, szpitala czy uniwersytetów. Zdolna młodzież musi wyjechać w inne rejony Danii, by tam zdobywać nowe umiejętności i ciekawą pracę. Z tego powodu społeczność lokalna coraz bardziej się kurczy. Dziś jest to już tylko kilkudziesięciu mieszkańców, którzy doskonale rozumieją swoje trudne położenie, ale nie wyobrażają sobie życia gdzie indziej. I to nawet wtedy, gdy obce miejsca znają z autopsji. Są tu przecież obywatele znający Danię czy Japonię.

"Migot. Z krańca Grenlandii" Ilony Wiśniewskiej pokazuje życie w krainie wiecznych mrozów

Jak właściwie wygląda codzienność w Qaanaaq i Siorapaluk? Jest do bólu wręcz powtarzalna. Brak stałego źródła dochodu sprawia, że mężczyźni muszą imać się zajęć sezonowych (np. połowów halibutów). Poza tym polują na morsy, foki czy niedźwiedzie, dzięki czemu są w stanie wykarmić swoje rodziny i psy, które pozwalają im wyruszać w dalsze podróże. W tym samym czasie kobiety szyją ze zdobytych skór odzież, gotują lub zajmują się dziećmi. Gdy mróz staje się trudny do zniesienia wszyscy zamykają się w domach, gdzie mają dostęp do elektryczności, telewizji i facebooka.

Nakreślony obraz jest oczywiście spłycony. Ilona Wiśniewska odwiedza wiele osób, a każda z nich ma swój własny, indywidualny charakter i potrzeby. Jedni życzą sobie dodatkowych opłat za przeprowadzony wywiad (wszak ich życie jest unikatowe i po co mieliby się nim dzielić za darmo?), inni goszczą autorkę i opowiadają o swoich marzeniach czy nigdy niespełnionych ambicjach. Z krótkich, migotliwych opowieści dowiadujemy się między innymi o szczegółach technicznych oprawiania skór, o tym, że kakao może pełnić rolę suchego szamponu, lub o tym, dlaczego bicie psów jest konieczne.

"Migot. Z krańca Grenlandii" Ilony Wiśniewskiej skupia si na człowieku i jego indywidualności

W pewnym momencie czytamy, że „Szczęśliwy jesteś wtedy, gdy psy idą równo w zaprzęgu. Nieszczęśliwy – kiedy psy ci uciekły”. Takie właśnie jest to życie. Proste i pełne trosk. Ale też małych radości, jak chociażby wtedy, gdy po raz pierwszy upolujesz niedźwiedzia, dostaniesz nowe nanut (szorty do narodowego stroju kobiet) zrobione ze skóry lisa, albo rdzenna Grenlandka zajdzie daleko w telewizyjnym show.

Wiśniewska słucha też narzekania na decyzje władz, które zabraniają mieszkańcom polowania zgodnie z ich potrzebami. Sama doświadcza problemów z transportem, który na co dzień jest jedyną szansą na udzielenie pomocy medycznej. Odwołuje się też do historii, w tym przymusowego przesiedlenia czy skażenia przyrody przez amerykańskie narzędzia militarne. Podchodzi do tematu bardzo szeroko, ale co ważne, potrafi znaleźć właściwy balans między nauką, a człowiekiem.

"Migot. Z krańca Grenlandii" Ilony Wiśniewskiej zachwyca szczerością i prostotą przekazu

„Migot. Z krańca Grenlandii” to przede wszystkim opowieść o ludziach. Dopiero w dalszej kolejności o niezwykłej przestrzeni. Wiśniewska nie boi się trudnych tematów przemocy seksualnej czy samobójstw wśród nastolatków. Jednocześnie nie stygmatyzuje ich, nie stara się moralizować. Pokazuje rzeczywistość taką, jaką ona jest. Razem z bohaterami kosztuje gotowanych żeberek morsa z musztardą, płaci 5 koron za prysznic w budynku gminy i podgląda młode foki wyjęte z wnętrzności zabitej matki. Stara się zrozumieć ludzi, którzy są dumni ze swojego pochodzenia, dobrze rozumieją jakie efekty przyniosą niebawem zmiany klimatu, potrafią też sobie radzić w każdych warunkach. Jednocześnie autorka w żadnym momencie nie wysuwa się na pierwszy plan. Zna swoje miejsce i dobrze realizuje zadanie reportera. Myślę, że sporo możemy się z tej książki nauczyć. I nie mówię tu tylko o ciekawostkach czy pokorze względem natury, ale także umiarze. Bo czasami bieda i druga osoba jest najlepszym, co może się człowiekowi przytrafić.