Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura czeska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura czeska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "To jeszcze nie koniec" Michal Sýkora

Wydawca: Afera

Liczba stron: 312


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Krzysztof Wołosiuk
 
Premiera: 18 sierpnia 2022 rok

Recenzując tom „Praga noir” wydany kilka lat temu przez Claroscuro, napisałem „najlepiej wypadł wcześniej mi nieznany Michal Sýkora z jego „Percy Thrillingtonem”. I faktycznie w tamtym momencie na polskim rynku nie była dostępna żadna książka czeskiego pisarza, więc skąd mogłem go znać. Dzisiaj nazwisko Sýkory możemy odnaleźć w księgarniach nad dwoma innymi tytułami łączącymi się w serię o losach Marie Výrovej. „Człowieka Pana Ministra” nie czytałem, ale na „To jeszcze nie koniec” postanowiłem się skusić, mając w pamięci powtórną lekturę opowiadania z muzyką Beatelsów w tle.

Jest w tym kryminale kilka wyjątkowo dobrze przemyślanych i wykonanych elementów. Już prolog pokazuje, że mamy tu do czynienia z pisarzem nietuzinkowym. Na kilkunastu stronach rozpisuje on sielską scenerię dramatu pewnej rodziny. Ten fragment oglądamy oczami nastoletnich dziewcząt, które spędzają u swoich dziadków wakacje. Lenią się, śmieją, wygłupiają, czytają mrożące krew w żyłach historie, podsłuchują rozmowy starszych. Narzekają też na najmłodszego lokatora posiadłości, który swoim płaczem wyprowadza je z równowagi. W tej upalnej atmosferze dochodzi do tragedii, prawdziwej makabry, której nie powstydziłby się Tobe Hooper.

Wydarzenia z 1987 roku odcisnęły silne piętno na całej rodzinie. Po 25 latach od morderstwa jedna z dziewczynek, będąca już dorosłą, zamężną kobietą, ustami swojego męża prosi o przyjrzenie się tej sprawie ponownie. Pewnie w rzeczywistości nikt nie potraktowałby podobnej prośby poważnie, ale tu akurat temat trafiła do właściwych rąk. Marie Výrová podejmuje się niemożliwego – dotarcia do źródła całego zamieszania. Śledząc akta, rozmawiając z członkami rodziny i sąsiadami, odwiedzając miejsce zdarzenia, ma coraz większą pewność, że gdzie popełniono błąd. A może nawet nie tylko błąd? Może chodzi tu o jakieś celowe działania?

„To jeszcze nie koniec” to ciekawy, kameralny kryminał, w którym pierwsze skrzypce grają rodzinne relacje. Poznając kolejne osoby, ich trudne charaktery, motywacje, homofobiczne postawy i narastające przez lata frustracje, tak naprawdę badamy coś więcej niż zbrodnię. Sýkora na uboczu całej intrygi pokazuje kondycję instytucji rodziny we współczesnych Czechach. Czytając jego książkę, nie może nas dziwić, że systematycznie spada liczba ślubów i narodzin, rośnie z kolei liczba rozwodów.

Co zaś do samej intrygi, to ma ona klasyczną, intrygującą postać. To ten typ kryminału, w którym poznajemy niewielki skrawek rzeczywistości. Ograniczona liczba bohaterów pozwala przyjrzeć im się z bliska i stopniowo eliminować z grona podejrzanych. Każdy nowy trop prowadzi pozornie donikąd, a ostateczny sprawca do samego końca pozostaje w naszych oczach czysty.

Razem z Výrovą traciłem nadzieję na rozwikłanie tej zagadki. Ba, w pewnym momencie zupełnie zwątpiłem, czy jakiekolwiek rozwiązanie nadejdzie. I podobało mi się to, bo mogłem obcować z bohaterką bardzo ludzką – błądzącą, popełniającą gafy, wkurzoną na zdradzających mężczyzn i skąpych bogaczy. To powieść, gdzie nie ma wybitnych jednostek, a akcja idzie swoim indywidualnym, powolnym tempem.

Zastanawia mnie, dlaczego Sýkora wybrał postaci kobiece. To one są tu kluczowe i najbardziej eksponowane. Nie tylko Výrová, ale też dziewczęta z dzieciństwa, ich babcia, matka zabitego dziecka, a nawet kochanka jej męża. Są bardziej wyraziste niż mężczyźni, ich portrety psychologiczne są pogłębione. Na tym tle mężowie, wujkowie, przełożeni czy sąsiedzi wyglądają bardzo blado – albo są skorumpowani, albo brutalni, albo nijacy, albo z kolei ulegli względem szefostwa. Być może autor ustanawiając taki podział ról, chciał nam wyraźnie pokazać, że w obliczu śmierci dziecka to kobiety stają się bardziej stanowcze.

Jeśli miałbym się o coś przyczepić, byłyby to wątki muzyczne. Za dużo tu tego Dylana, płyt, utworów. Te kilka fragmentów zwyczajnie nie pasowało mi to książki, w której skupiamy się przede wszystkim na śledztwie, a nie szczegółach życia policjantki.

Recenzja "Sprawy, na które przyszedł czas" Petra Soukupová

Wydawca: Afera

Liczba stron: 384


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Julia Różewicz
 
Premiera: 17 maja 2022 rok

Petra Soukupová pisze książki przeznaczone do dyskusji. Może nie chodzi tu o dyskusje krytycznoliterackie, bo styl autorki nie zmienia się z pozycji na pozycję, ile o rozmowy z zabarwieniem społecznym. Czeska pisarka dotyka ważnych i uniwersalnych tematów wiążących się z bliższą lub dalszą rodziną. Z relacjami międzypokoleniowymi, przestrzenią wolności w kontaktach z innymi, różnymi odcieniami miłości, wreszcie ze złem, które pojawia się i rozkwita w nas samych. Mówi o tym bez cenzury, bez owijania w bawełnę. Czarne myśli, pyskówki i złorzeczenia, które sami chowamy w naszych sercach, wkłada w usta bohaterów. Pokazuje nam tym samym, do czego może doprowadzić trwanie w impasie i jak tak naprawdę wygląda nasze życie z perspektywy pozbawionego uczuć zwierciadła.

Od pierwszego spotkania z prozą Soukupovej powtarzam, że jest ona artystką osobną, charakterystyczną i dobrą. Podkreślam słowo artystką. Czy mówimy tu o „Sprawach, na które przyszedł czas”, czy o „Najlepiej dla wszystkich”, czy nawet o niewielkiej nowelce zamieszczonej w tomie „Praga noir” – jej głos jest rozpoznawalny. Choć tematyka zawarta w opisie może nie różnić się od sztampowej literatury obyczajowej, sięgając po jej tekst, mamy pewność otrzymania lektury przemyślanej w każdym calu. Zwraca uwagę chociażby narracja: trzecioosobowa, ale jednocześnie mocno wchodząca w psychikę bohaterów. Płynna, a jednocześnie celowo niedbała. Przede wszystkim bardzo życiowa, gdzie rozmowy i monologi wewnętrzne zlewają się w jeden ciąg słów.

Najnowsza książka autorki „Pod śniegiem” jest zbudowana na podobnym podłożu. Mamy tu młodą parę bohaterów, która najpierw się w sobie zakochuje, później łączy w związek małżeńskim, płodzi dzieci i wychowuje je. Kobieta jest młodsza, mężczyzna starszy. Podobnie z dziećmi, Kája ma od urodzenia pełnić funkcję obrońcy młodszej i niewinnej siostry. Wszyscy mieszkają w domu, mają własny samochód, środki na doroczny urlop. On robi karierę zawodową, przez co brakuje mu czasu na rodzinę. Ona może sobie pozwolić na realizowanie własnych marzeń. Nie mamy tylko kredytu, co podobno jest elementem nieodzownym typowej rodziny. Soukupová sprawy finansowe odstawia na dalszy plan. Odcięła je całkowicie, żeby nie komplikować i tak mocno pogmatwanego obrazu rodzących się relacji (podobnie zresztą na przykład czyni z dziadkami).

Przedstawione wyżej charakterystyki to jednak nie koniec stereotypów. Richard jest typem indywidualisty. Lubi jeździć na rowerze i nartach, nie interesują go sprawy dzieci, nie ogląda się na potrzeby małżonki. Alice trzyma porządek w domu, dba o potomstwo, stara się rozwiązywać wszelkie problemy. Ma jednak problemy z oczekiwaniami i komunikacją, które ostatecznie prowadzą do rozłamu w rodzinie. Jest typem wiecznie narzekającej męczenniczki. Młody Kája jest uzależniony od komputera, ale jednocześnie cechuje się inteligencją i skłonnością do buntowania. Niewinna wydaje się jedynie najmłodsza latorośl, ale i u niej dostrzeżemy liczne schematy (chęć zakupu zwierząt). Każdy ma więc swoje wady, popełnia błędy, nie umie wyjść ponad swoje przyzwyczajenia i zahamować rozrastającej się granicy.

Czytam losy tej rodziny jako swego rodzaju kontrast. Z jednej strony widzimy to niedopasowanie, te upadłe nadzieje i godzenie się ze smutnym losem. W moim odczuciu nie jest to jednak pusta krytyka małżeństwa czy rodziny jako instytucji. Poprzez indywidualne dopowiadanie, niesłuchanie się nawzajem czy wreszcie brak zaangażowania w poprawę życia partnera, na naszych oczach rozpada się coś pięknego. A Soukupová wierzy w ludzi. Jej twórczość pozostawia nas z głębokim przekonaniem, że bez drugiego człowieka jesteśmy tak naprawdę niczym. To bliskość dodaje nam siłę, budzi nas do życia, to dzięki wzajemnym troskom i chwilom możemy przetrwać każdy kolejny dzień. W finale czeska pisarka obala mit osobności, bycia samemu sobie dla siebie samego.

Soukupová jest wyjątkowym obserwatorem. Buduje charaktery prawdziwe, szczere, pełne deficytów. Opowiada o nich bez skrótów i uproszczeń. Wybiera momenty trudne, często wręcz przełomowe. Nie ma jednak niespodziewanych okoliczności czy plątania akcji na siłę. Pewnie dlatego w „Sprawy, na które przyszedł czas”  po prostu się wchodzi. Jakkolwiek banalnie to brzmi. Najnowsza książka pisarki pozwala nam na porównanie z własnym życiem. W zależności od momentu poznawania lektury możemy dostrzegać w niej odmienne prawdy. Jestem przekonany, że inaczej książkę odbierze samotny student, młody rodzic i pięćdziesięcioletnia kobieta z określonym bagażem doświadczeń. Każdemu jednak „Sprawy, na które przyszedł czas” powinny się spodobać. A może inaczej, powinny go poruszyć. Bo ta książka tak naprawdę nie chce się nikomu przypodobać. Treść częściej denerwuje niż koi. Jak to w rodzinie. Soukupová pokazuje, co się dzieje, kiedy kochamy i jak wygląda świat, w którym siłą nadrzędną jest miłość.

Recenzja "Siódmy zyciorys" Ota Filip

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 384


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Jan Stachowski
 
Premiera: 16 lutego 2022 rok

Ota Filipa możemy kojarzyć z takich tytułów jak „Wniebowstąpienie Lojzka Lapaczka ze Śląskiej Ostrawy” (Świat Książki) czy „Sąsiedzi i ci inni” (Oficyna Wydawnicza ATUT). To zmarły w 2018 roku pisarz, zaliczany do czeskiej literatury emigracyjnej. Fabuła Siódmego życiorysu została oparta na biografii autora i z tego powodu warto się jej bliżej przyjrzeć.

Ota Filip urodził się w Śląskiej Ostrawie w 1930 roku. Jego ojciec, Bohumil Filip, był cukiernikiem i właścicielem kawiarni w Nowym Ratuszu w Ostrawie. Matka była z kolei Polką. Po ukończeniu gimnazjum w Pradze na Žižkovie parał się różnymi aktywnościami. Od 1953 roku zasiadał na stanowisku redaktora w gazecie Mladá Fronta. Był także obecny w Radiu Czechosłowackim w Pilźnie oraz w kilku gazetach powiatowych na Morawach. Początek lat 60. to przede wszystkim nieprzyjemności związane z politycznym zaangażowaniem. Za swoją działalność został skazany na szereg prac społecznych. To w tym czasie zaczął też tworzyć. Jego przyjaciel, niemiecki poeta i dziennikarz – Horst Bienek, zorganizował mu w 1968 roku wydanie „Cesta ke hřbitovu”. Powieść została ciepło przyjęta i szybko doczekała się tłumaczenia na inne języki.

W latach 1969-1971 Ota Filip przebywał we więzieniu w Pilznie (za działalność antyradziecką), a w 1974 roku został zmuszony do opuszczenia Czechosłowacji. Już na emigracji w Niemczech podjął się pracy w kilku dziennikach. Regularnie tworzył nowe dzieła, zarówno w języku niemieckim, jak i czeskim. Dochodziło nawet do sytuacji, że obie wersje różniły się od siebie. Siódmy życiorys wydano w 2000 roku. Był odpowiedzią na zarzuty o współpracę z czechosłowacką bezpieką, które autor usłyszał podczas emisji programu w niemieckiej telewizji.

Akcja powieści została osadzona w latach 1939-1952. Już na samym początku dowiadujemy się, że ojciec autora decyduje się na kolaborację z Niemcami. Prowadzi swojego syna do niemieckiej szkoły, co ten bardzo przeżywa. Relacje obu panów zostają wystawione na próbę jeszcze co najmniej kilkukrotnie, jak chociażby wtedy, gdy młody i zaradny Ota porzuca swój biznes i pędzi za granicę, aby tam pomóc ojcu po jego ucieczce z obozu. Niestety Bohumil nie przybywa, bo chwilę wcześniej został zwolniony za dobrą posługę. Ostatecznie, po kilku latach, ojciec umiera wycieńczony pracą w kopalni Uranu. Pisarzowi pozostał tylko żal, że miał takiego, a nie innego rodzica.

Siódmy życiorys to nie tylko rozliczenie z rodziną (chociaż mocno zarysowano także kontakty z wujkiem). To też, a może przede wszystkim, świadectwo absurdalności tamtych czasów. W pewnym momencie Ota zostaje powołany do wojska. Tam trafia do karnej kompanii., gdzie zostaje uwikłany w ucieczkę (do której zresztą nie dochodzi). Nie mając innego wyjścia, podejmuje współpracę z bezpieką, która wykorzystuje narzędzia doskonale nam znane z polskich realiów (tortury, manipulacje, zastraszanie, groźby) do osiągnięcia zamierzonych celów.

Narracja książki prowadzona jest dwutorowo. Z jednej strony obserwujemy losy młodego człowieka uwikłanego w absurdalną rzeczywistość, z drugiej analizujemy dokumentację donosicieli i oprawców, do której autor dotarł po prawie 50 latach od tamtych wydarzeń. Dopiero z archiwum dowiedział się, że był kiedyś uważany za kolaboranta i współpracownika służb bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii. Pewnie gdyby nie nieśmieszny żart jego kolegi, nigdy nie musiałby mierzyć się z tyloma przeciwnościami losu. Takie to jednak były czasy, że nawet karykaturalne oskarżenia, były brane na serio przez politycznych karierowiczów.

„Siódmy życiorys” mówi o dysharmonii między tym, za kogo się uważamy, a tym, kim czyni nas otoczenie i jego kontekstowość. Wspomnienia autora bywają prawdziwie bolesne, ale także magicznie zabawne. Duża liczba nieporozumień, młodzieńczych przygód i typowo czeskiego spojrzenia na świat, sprawia, że przez tę książkę się płynie, jak przez spokojne jezioro. To taka proza, która ujmuje, choć traktuje o tematach poważnych i okrutnych. Naznaczona nostalgią oraz tragizmem w gruncie rzeczy daje wejrzenie w szersze realia komunistycznej rzeczywistości. Jest barwną kroniką przypadków, które mogą być interpretowane na wiele sposobów, w zależności, po której stronie akurat się znajdujemy. Być może książka nie byłaby aż tak dobra, gdyby nie sposób, w jaki Ota Filip pisze. Rzeczowy, ale jednocześnie sielankowy, poważny, ale w wielu miejscach także zabawny, osobisty, ale uciekający od emocjonalnego tonu.

Na koniec jedna mała uwaga edycyjna. To już któraś części serii klasycznej, w której znaleźć można całkiem sporo błędów. A to brakuje słowa, a to w innym miejscu jest ich za dużo. Zdarzają się też literówki. Ja wyłapałem ich siedem, a nie jestem w tym dobry. Mam nadzieję, że mimo wszystko duże wydawnictwo, jakim jest Czarne, postara się w przyszłości o lepszą korektę.