Recenzja "Don Kichot z Manczy" Paul Brizzi i Gaetan Brizzi

Wydawca: Mandioca

Liczba stron: 192


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Paweł Łapiński

Premiera: 21 maja 2024 rok

Komiks „Don Kichot z Manczy” przeczytałem trzykrotnie. A właściwie to dwa razy czytałem, a raz tylko oglądałem. Pierwsza lektura pozwoliła mi skupić się na dialogach i fabule. I już tu poczułem duże czytelnicze spełnienie. Zmieścić tak grubą książkę na 200 planszach wcale nie jest łatwo. Trzeba było sporo wyciąć, skupić się na nieco innych wątkach, zmierzyć się też z problemem szkatułkowości. Paul Brizzi i Gaetan Brizzi wyszli z tych wyzwań obronną ręką, w czym z pewnością pomógł zabieg oddania narracji poczciwemu księdzu Mateo. Już na starcie opowieści widzimy starszą parę – oberżystę i jego żonę, która nieoczekiwanie natrafia na grób tytułowego bohatera. Radość z podłego losu ich dawnego gościa tłumi właśnie wielebny, a jego słowa rozpoczynają historię błędnego rycerza.

Nie będę jej tu opowiadał, bo pewnie znacie pierwowzór. A jak nie znacie, to poznajcie. Napomknę natomiast, że panowie Brizzi nieco ograniczyli wylewający się z kart książki humor. Jasne, tu też jest zabawnie, ale to jednak taki trochę śmiech przez łzy. Don Kichot widziany jest z różnych stron. A to patrzy na niego napotkany właściciel owiec, którzy karze leniwego poddanego, a to oglądamy go oczami jego wiernego giermka Sancho Pasibrzucha, a to znowu mówią o nim poszukujący go znajomi. To pozwala nam wyrobić sobie o nim opinię człowieka chorego. Nie marzyciela, niewinnego wariata czy nieszczęśliwe zakochanego, ale właśnie chorego. Don Kichot z Manczy popełnia błąd za błędem i chociaż jego pomysły bywają kuriozalne, a przez to zabawne, było mi go żal.

Przy tej pierwszej lekturze mocno zwróciłem uwagę na język: świeży, żwawy, lekki. Świetnie się to czyta, jeden wątek płynnie przechodzi w drugi, jest też spójność w stylu mówienia poszczególnych postaci. Nie brakuje zabaw słownych (Ziuta Wawrzyńcówna), co dodawało smaku całemu daniu. Komiks przeczytałem na raz. Zajęło mi to nieco ponad godzinę, ale dopiero po lekturze zdałem sobie sprawę, że wysokie tempo zdarzeń nie pozwoliło skupić mi się na warstwie graficznej.

I tak przejrzałem „Don Kichot z Manczy” kolejny raz. Już bez wczytywania się, a jedynie skupiając uwagę na ilustracjach. Jakie one są? Wielkościowo bardzo różne. Potrafią zajmować całą stronę, albo mieć mniejszy format. Niektóre skupiają się na szczegółach otoczenia (np. widzimy tam świeczniki, książki, zbroje rycerskie, obrazy itd.), inne przybliżają wyłącznie twarze bohaterów, redukując drugi plan do minimum. Świetnym zabiegiem było też użycie kolorów przy partiach stanowiących obraz widziany oczami Don Kichot. Te kilka stron walki z wiatrakami jest absolutnym mistrzostwem świata właśnie dzięki temu, że na przemian mamy tu rzeczywistość oglądaną przez Sancho i wizję obserwowaną przez głównego bohatera. Proporcje, cieniowanie, paleta barw – tu naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Trochę, jakbyśmy oglądali współczesną nam animację. Bo właśnie taki jest ten komiks – doskonale zmontowany i sprawnie opowiedziany.

I wreszcie trzecia lektura. Nie dawało mi spokoju, że Don Kichot jest tu inny nić u Cervantesa, albo może raczej inny niż obraz, który zapamiętałem z dawnego czytania. Poznawałem więc ponownie stronę po stronie, aby zwrócić uwagę na niuanse – mimikę, przemilczenia, padające nazwiska autorów książek. Tak, chciałem tam znaleźć jakieś niedopatrzenie albo błąd, coś co sprawi, że zmienię o nim zdanie. Nic takiego jednak nie zauważyłem. Bohater nie jest tu zatem niepoprawnym marzycielem, ale osobą chorą. Tak to widzę, chociaż przyjmuję też inne interpretacje. Czy to coś zmienia w moim odbiorze? Tak jak powiedziałem na początku – nie jest to dla mnie komedia, ale raczej słodko-kwaśna opowieść o pewnym zagubionym staruszku, który w imię dobra czyni to, co każdy z nas czynić powinien.

Podkreślam spektakularne wydanie i epicki rozmach, dzięki czemu komiks będzie idealnym prezentem dla wszystkich, którzy lubią zrelaksować się przy lekturze. Także trochę uśmiechnąć i zadumać nad losem bohatera. Taką popularyzację klasyki literatury, to ja rozumiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz