Wydawca: Austeria
Liczba stron: 72
Oprawa: miękka
W kwietniu 1942 roku dochodzi do popełnienia zbrodni w Payerne – niewielkim miasteczku położonym w zachodniej Szwajcarii, w kantonie Vaud. Handlarz bydłem z Berna, niejaki Arthur Bloch, zostaje ogłuszony stalowym prętem, dobity strzałem w głowę, a następnie poćwiartowany i wrzucony do pobliskiego jeziora. Oprawcami są lokalni, szwajcarscy zwolennicy nazizmu, podjudzani przez pastora Philippe’a Lugrina. Arthur Bloch nie zginął przez swoje winy. Prowadził spokojne życie, handlował uczciwie, nie dopraszał się o żadne przywileje. Na jego nieszczęście był Żydem. Ta śmierć miała być „dla przykładu”. To kara wymierzona dla dobra ubogiej wspólnoty, która kryzys gospodarczy, przynajmniej w oczach fanatyków, zawdzięczała właśnie Żydom.
Jacques Chessex, autor „Żyda dla przykładu”, w momencie wystąpienia opisywanych wydarzeń miał 8 lat. Był naocznym świadkiem niepokojów społecznych i toczącego się później procesu. Ta zbrodnia żyła w nim przez lata, nie pozwalała spokojnie spać. Domagała się opowiedzenia. I faktycznie w 2008 roku (na rok przed jego śmiercią), pojawiła się w formie niewielkiej książki. Jak wskazuje Wydawnictwo Austeria w notce na tyle okładki „Niestety próba rozliczenia się z przeszłością przyniosła skutki odwrotne do zamierzonych. Autora spotkały liczne szykany, groźby i oskarżenia o zniesławianie rodzinnej miejscowości. Mieszkańcy Payerne dosadnie wyrazili swoje odczucia podczas lokalnego pochodu karnawałowego w 2009 roku – na jednej z platform znalazła się kukła przedstawiająca autora ciągnącego bańki na mleko (takie jak te, w których zatopiono poćwiartowane ciało Arthura Blocha) z podpisem „Tu spoczywa Jacques CheSSex” (uwypuklono litery SS, dając do zrozumienia, że chodzi 0 nazistowski symbol)”. Dlaczego?
Prawdopodobną odpowiedź uzyskujemy już w drugim akapicie książki. Cytuję: „Handel bydłem i tytoniem stanowi o bogactwie miasta. A zwłaszcza wędliniarstwo. Świnia pod każdą postacią: boczek, szynka, noga, golonka, kiełbasa, kiełbasa z kapustą, kiełbasa z wątróbką, salceson, karkówka wędzona, pasztet, świńskie uszy, kotlety mielone – świnia patronuje temu miastu i nadaje mu dobroduszny wygląd. W okolicy mieszkańców Payerne nazywa się szyderczo „czerwonymi świniami”. Tymczasem pod powierzchnią krążą mętne prądy, skryte za interesami i ludzką pychą. Czerwone i opasłe twarze, żyzne ziemie, ale zagrożenie jest tuż-tuż.”
„Czerwone świnie” to jeden z cieplejszych zwrotów, jakie otrzymujemy w książce. Później mieszkańcy są okraszani kolejnymi epitetami. Jacques Chessex podkreśla w nich, że narodziny zła w społeczności lokalnej nie byłyby możliwe, bez ogólnego przyzwolenia. Nawet jeśli morderców było tylko kilku, to swoją bierną postawą, obojętnością i posłusznością, przyzwalano na szerzenie idei nazistowskich w niezależnym kraju. Payerne jest dla autora nie tylko areną tragedii, ale też symbolem większego, globalnego problemu. A że wydanie książki i ujęte w nich słowa spotkały się z niezrozumieniem, to chyba nikogo nie dziwi. Wręcz przeciwnie, to tylko dowodzi, że poruszane zagadnienie dalej tam występuje.
Jeszcze przed lekturą zastanawiałem się, jak tak pojemny temat, można zmieścić na 68 stronach. Chessex nie jest przecież pisarzem przypadkowym. Jego „Wampir z Ropaz” wydany parę lat temu przez W.A.B. (w czasach, gdy oficynę interesowała jeszcze współczesna literatura ambitna) podzielił czytelników, a inna książka – nieprzetłumaczona na język polski „L’Ogre” – została wyróżniona Nagrodą Goncourtów. Autor umyślił sobie narrację, że się tak wyrażę ‘propagandową’. Nie w tym sensie, że kształtuje ona szkodliwe zachowania i poglądy. Chodzi tylko i wyłącznie o sam sposób mówienia. „Wiosną, gdy ta historia się rozpoczyna, otoczenie jest piękne”. „Posiadający liczne kochanki Ichi nie gardzi erotycznymi zabawami w dominację i uległość”. „Słowa te rozchodzą się po przejrzystych wzgórzach kojonych sielankowym światłem wczesnej wiosny”. I tak dalej. Wszechwiedzący narrator kreśli nam zdarzenia tak, jakby czytał kronikę. Nie moralizuje przy tym, nie wyraża oburzenia wprost. Stara się oddać zdarzenia w sposób maksymalnie obiektywny, czasami brutalny, by czytelnik sam dostrzegł mechanizmy prowadzące do zagłady.
Pod koniec noweli Chessex odchodzi od swojej historii, aby bezpośrednio odpowiedzieć na pytanie, czy nadal warto mówić o takich wydarzeniach. Swoistym podsumowaniem jest jego przypadkowe spotkanie z pastorem Lugrinem, do którego doszło w pewnej restauracji w latach 60-tych. Jak się okazuje, siejący nienawiść były pastor, mimo odsiedzenia wyroku, nadal kontynuuje swoją misję. Nie ma już Hitlera, III Rzeszy, większości podziwianych przez niego zbrodniarzy, co nie przeszkadza mu w bezkarnym głoszeniu antysemickich formuł. „Żyda dla przykładu” czytam jako książkę rozliczeniową, jako napisaną tuż przed śmiercią próbę pogodzenia się z okrutną rzeczywistością, ale także jako przestrogę. Choć zupełnie niezauważona, dobrze że „Żyda dla przykładu” pojawiła się na naszym rynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz