Wydawca: PIW
Liczba stron: 248
Oprawa: twarda z obwalutą
Właściwie wszystko, co pozwolę sobie napisać o „Gniazdku dudków” sprowadza się do słowa ‘niepoważne’. Tak, książka dwóch wielkich amerykańskich poetów, centralnych postaci Szkoły nowojorskiej, wydana obecnie przez najważniejszą polską oficynę specjalizującą się literaturze pięknej, przetłumaczona przez nie spieszących się z dokonaniem tego dzieła artystów, to dzieło niepoważne. I to tak niepoważne, że nawet momentami mało poważny Raymond Queneau się przy niej chowa.
Niepoważne jest już podejście do aktu twórczego. Historia powieści rozpoczyna się gdzieś na początku lat 50. XX wieku. Wtedy to, by przerwać panującą w samochodzie ciszę, mało jeszcze znany James Marcus Schuyler rzucił pomysł wspólnego pisania książki. Zaproponował nawet, że pierwsze zdanie odda swojemu znajomemu. John Ashbery wyzwanie przyjął i wymyślił trzy słowa luźno nawiązujące do „Alicji w krainie czarów”. Tak to się zaczęło. Jeśli ktoś myśli, że wymiana zdań między poetami była szybka i prosta, bardzo się myli. W 1955 roku Ashbery wyjechał do Paryża. Próby korespondencyjnego tworzenia książki spełzły na niczym. Reanimacja pomysłu wspólnego pisania nastąpiła dopiero po powrocie do Stanów Zjednoczonych. Wtedy też pojawiła się propozycja wydawnicza, która znacząco przyspieszyła prace. Ostatecznie pozycję wydano po 16 latach od pamiętnej jazdy samochodem wzdłuż Sunrise Highway. Nie udało się zachować pierwotnego zamierzenia – im bliżej końca dzieła, tym ustępy pisane przez danego autora są coraz dłuższe. Z jednego zdania przekształciły się w ciąg słów, akapity, a ostatecznie także we wspólną pracę. Czytając powieść można tę różnicę wyczuć. Początkowo stosunkowo łatwo wskazać zdanie pisane przez Ashbery’ego i Schuyler’a. Później te różnice się zacierają.
Niepoważna w „Gniazdku dudków” jest też fabuła (której nie ma) oraz bohaterowie. O tych ostatnich właściwie trudno cokolwiek powiedzieć, bo to jednostki papierowe. Mają jakieś imiona, ale wiemy o nich tak niewiele, że po skończonym rozdziale chcielibyśmy jak najszybciej o nich zapomnieć. Większość książki stanowią rozmowy prowadzące donikąd. Bohaterowie debatują o curlingu, otwarciu sklepu z pamiątkami, duchach w zamku czy o tym, co akurat zamówili w kawiarni. To właściwie nie są dyskusje, tylko słowa rzucane na wiatr. Wrażenie zagubienia czytelnika pogłębia też język: prosty, sztywny, zabarwiony trudnym do uchwycenia humorem. Nie chcę nadużywać tu sformułowania zabawy językiem (bo to żaden postmodernizm), ale coś w tym jest. Autorzy bawią się, grają w skojarzenia, podtykają sobie wzajemnie przeszkody, sprawdzając, jak druga osoba sobie z nimi poradzi.
„Gniazdka dudków” zdecydowanie nie należy czytać jako powieści fabularnej. Oczekiwanie na rozwój zdarzeń wymaga dużej cierpliwości. Przez większość książki nie dzieje się zgoła nic. To nietypowy, skondensowany zapis wymiany zdań. Dopiero ostatni rozdział przynosi nam pewne rozwinięcie wątków i relacji, ale doprawdy trudno to nazwać jakimś szokiem czy czytelniczym objawieniem. W tym całym kotle myśli nie pomoże nam też narrator, którego rola została sprowadzona do minimum (ogranicza się do sformułowań w stylu „rzekł”, „powiedziała”, „usiadła”).
W tym miejscu
warto zadać sobie pytanie: po co? O ile dość łatwo można wyjaśnić motywacje
autorów (zabawa), o tyle trudniej uzasadnić sens czytania „Gniazdka dudków”
przez współczesnego czytelnika. Powieść co prawda odnosi się do kilku ciekawych
kwestii, między innymi homoseksualizmu czy kampu, ale to wszystko pozostaje papierowe.
Po co więc czytać książkę? Dla rozrywki? Czemu nie, chociaż pewnie znalazłyby
się dzieła dające większą satysfakcję. Z ciekawości? Tak, to też dobry powód.
Nie znam drugiej tak niepoważnej pozycji. A może żeby doszukać się czegoś
więcej? I tu trop wydaje mi się słuszny, szczególnie w kontekście ostatniego
zdania, które niejako sugeruje, że to, co wcześniej przeczytaliśmy, możemy
nazwać naszym ziemskim, pogmatwanym i dalekim od wyobrażeń rajem. Tych impulsów
jest pewnie więcej. Ja „Gniazdku dudków” przeczytałem i dobrze mi z tym, chociaż
mam świadomość, że to lektura niepoważna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz