Liczba stron: 180
Oprawa: miękka
Wydawnictwo Sequoja znowu zaskakuje. Dziesięć opowiadań, dziesięć schodów w drodze ku zrozumieniu własnej tożsamości historycznej. Debiut Joanny Olczak pachnie przeszłością, ale boli przede wszystkim tym co obecne. „Ulotne” przypominają nam po raz kolejny, jak wiele odpowiedzi dotyczących naszego bieżącego funkcjonowania, tkwi w nas samych, w pamięci tego, czego doświadczyliśmy w przeszłości.
Chyba każdy z nas nosi w sobie jakieś niepowtarzalne, indywidualne obrazy dzieciństwa lub młodości. Mogą być nimi tak szczęśliwe chwile, jak i traumatyczne wspomnienia. Olczak słusznie zauważa, że szczególnie te drugie są po latach silnie eksponowane w naszej pamięci. Dzięki pozostawaniu w konkretnej wspólnocie kulturowej i społecznej, określają one naszą tożsamość. Czyż nie tak działa to w najlepszej opowieści zbioru, zatytułowanej „Zjazd płci pięknej”? Obserwujemy tu dwie bohaterki: fryzjerkę i jej wiekową klientkę. Nie jest to usługa jakich wiele. Zlecenia nie polegają na odtworzeniu modnych stylizacji, ale wręcz przeciwnie, odwołują się do czasów powojennych. Początkowe niezrozumienie takiego postępowania zostaje szybko wyjaśnione, a rozwiązanie zagadki będzie tyleż zaskakujące, co bolesne.
Historia gra pierwszoplanową rolę także w innych opowiadaniach. Jednym z lepszych jest z pewnością przedostatnie w zbiorze „Koty na wierzbie”. W nim Olczak używa czegoś, co zbyt rzadko pojawiało się w tym tomie – dosadności. Dwójka dzieci wychowuje się w rodzinie, w której raczej nikt wychowywać by się nie chciał. Ojciec alkoholik lubuje się w przemocy domowej. Ta w pewnym momencie wykracza poza patologiczne standardy i doprowadza do zgonu jednego z synów. Drugi nie rozumiejąc czym jest śmierć i jakie niesie za sobą konsekwencje, próbuje na swój sposób rozwiązać sytuację. W ten sposób autorka podejmuje nie tylko próbę mierzenia się z demonami przeszłości, ale dorzuca także pytania w kontekście debaty o rodzinie, zbrodni i karze oraz sile miłości.
Olczak operuje językiem oszczędnym we wszelkie ozdobniki. Jej proza zyskuje dzięki temu olbrzymią pojemność, staje się narzędziem nie tylko słowa, ale też obrazu. Opowiadania przypominają narrację kogoś, kto nagle, w zapomnianej szufladzie znalazł plik fotografii z dawnej epoki, wykonanych na enerdowskiej kliszy Original Wolfen. Ale jednocześnie, zaskakująco trwałych, mających oddziaływanie na to, co dzieje się tu i teraz. To właśnie relacje przeszłości z teraźniejszością zdają się w tym zbiorze najważniejsze. Praktycznie wszystkie opowieści skupiają się na zdarzenia realnych. Tylko w jednym przypadku („Niewidzialny człowiek”), wkraczamy na grunt metaforyki. Jednocześnie jak na tom budowany na indywidualnych doświadczeniach, za mało tu brudu, a trochę za dużo dydaktyki i niestonowanych emocji. Myślę, że autorka mogłaby zadbać o jeszcze więcej napięcia, tajemnicy i niejasności, dzięki którym zamieszczone tu opowiadania bardziej zapadłyby w pamięć.
W tomie „Ulotne” Joanna Olczak pisze o tym, że człowiek tak naprawdę się nie uczy, że historia lubi się powtarzać, a demony przeszłości potrafią powrócić w najmniej spodziewanym momencie. Jest to swoisty akt oskarżenia względem zamiatania nieprzerobionych tematów. To przez nie rozwijają się w człowieku negatywne emocje, które nigdy nie pozwolą żyć pełnią życia. Czytelnikom poruszane tematy mogą wydać się znajome, odnoszę bowiem wrażenie, że wszystkie te grzechy wykraczają poza przestrzeń, czas i narodowość. To zbiór absolutnie prawdziwy, refleksyjny, w sam raz dla poszukiwaczy chmurnych, melancholijnych historii z życia wziętych. Dobra książka, ukazująca duży talent młodej pisarki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz