Liczba stron: 356
Tłumaczenie: Monika Muskała, Danuta Żmij-Zielińska
Oprawa: zintegrowana
Thomas
Bernhard to artysta, którego twórczość stoi w opozycji do tak zwanej literatury
„dobrze skrojonej”, atrakcyjnie podanej czytelnikowi dla celów zabawy i
relaksu. Trudno doszukać się w jakimkolwiek jego dziele zabiegów obliczonych na
kreację dzieła poczytnego, szablonowego. Używana przez niego materia języka
została względnie szybko zamknięta w osobliwy model pisania, który był
powielany w kolejnych dziełach, dzięki czemu dzisiaj możemy mówić o stylu
bernhardowskim. Pięknie określa go Marta Mizuro w słowie o „Autobiografiach”
„Jest to bowiem taki typ pisarstwa, jaki wymaga albo bezwarunkowej akceptacji i
przyjęcia twardych reguł narzuconych przez autora, albo całkowitej obojętności,
znieczulenia się i na język, i na emocjonalny ładunek tej prozy”.
W praktycznie
każdym omówieniu jego dzieł podkreśla się ponury i pesymistyczny wydźwięk tej beletrystyki. Jego dzieła przesiąknięte są samotnością, cierpieniem, bólem, a także
kryzysem mitu spokojnej, szczęśliwej Austrii. Te wszystkie cechy biorą się z
trudnych doświadczeń życiowych autora, o których jednak nie chcę tu pisać, zbyt
wiele opracowań tę tematykę już poruszało. Niewiele jednak z nich sili się na
spostrzeżenie, że autor „Mrozu” to tak naprawdę twórca wielotematyczny, o czym
dobitnie przekonuje lektura pierwszego tomu „Dramatów”. Na książkę składają się
trzy sztuki: „Siła przyzwyczajenia”, „Minetti. Portret artysty z czasów
starości” i „Przed odejściem w stan spoczynku”. Choć wybrzmiewają tu echa
dobrze znanej z innych publikacji krytyki państwa, ojczyzny i społeczności, to
można odnaleźć także wątki destrukcyjnego ujęcia sztuki. W tym sensie dramatystanowią swoisty wstęp do tego, co Bernhard wyraził na końcu swojej drogi w
powieści. „Wymazywanie. Rozpad”, a także rzucają inne światło na jego decyzję o
zakazie publikacji i wystawiania swoich dzieł w Austrii do czasu upłynięcia
praw autorskich.
„Dramaty t. I”
zaczynają się od cyrku. „Siła przyzwyczajenia” to uniwersalna przypowieść o
opętanym manią wielkości artyście, bezwzględnym i sadystycznym dyrektorze
cyrku, który w imię swoich chorych ambicji, stara się stworzyć sztukę
doskonałą. Zamknięcie akcji w małej
przestrzeni – cyrk jest wszak niewielkich rozmiarów, działa na prowincji, a
widownia porzuciła już tę formę rozrywki, na rzecz innych mediów – można
interpretować bardzo szeroko: na gruncie kraju, regionu, społeczności lokalnej,
czy nawet rodziny. Cyrkowcy uosabiają dobrze nam znane charaktery, a połączenie
scenicznej pracy z obsesją dyrektora Caribaldiego i muzyką słynnego kwintetu
smyczkowego Franciszka Schuberta „Pstrąg”, daje efekt totalnego zagubienia i
niepewności co do istnienia czegoś takiego jak wolność, racjonalność i
humanizm. „Siła przyzwyczajenia” to z jednej strony wyrafinowane studium
dominacji, z drugiej istotny traktat o sztuce. Bernhard zestawia marzenia o
idealizmie, z chorą, monotonną pracą nad drobnymi elementami. Czy tyrania
codziennych ćwiczeń może w końcu doprowadzić do stworzenia czegoś doskonałego?
Czy warto płacić taką cenę? Czy należy bezwolnie trwać w zaklętym kole upadku?
Wreszcie czy maestrię można przedkładać ponad własne życie?
Jeszcze
bardziej sugestywna jest druga sztuka zawarta w zbiorze „Minetti. Portret
artysty z czasów starości”. W oryginale tytuł brzmi po prostu „Minetti”, ale
polski tłumacz, całkiem zresztą słusznie założył, że postać Bernarda Minettiego
nie będzie polskiemu czytelnikowi znana. Niemiecki aktor urodził się w 1905
roku w Kilonii, a już w wieku 24 lat zagrał Don Carlosa i Hamleta. Te role były
dla niego bramą do kariery. W 1931 roku przeniósł się do Berlina, gdzie dał się
zapamiętać publiczności jako Franz Moor w „Zbójcach”, Gessler w „Wilhelmie
Tellu” oraz Brutus w „Juliuszu Cezarze”. Przez całe dorosłe życie związany był
z kilkoma teatrami, niemniej tym najważniejszym był dla niego Schiller Theater.
To tam grał dla Clausa Peymanna w sztukach Bernharda tytułowe role. Minetti na
scenie musiał pozostać sobą. Przemiany w inne charaktery, dostosowanie
zachowania scenicznego do nienaturalnych dla niego właściwości – to wszystko
zbywał żywą mimiką i nadmierną teatralnością. Najczęściej grywał wielkie
osobowości, przywódców, niepokorne charaktery. Tu czuł się jak ryba w wodzie i
miało to też oddźwięk w odbiorze dzieła przez publiczność. Jak twierdzą
krytycy, Minetti był największym aktorem niemieckiego teatru w XX wieku i to
właśnie jemu Thomas Bernhard poświęcił swoją sztukę. Przedstawia w niej
człowieka, będącego nie tylko artystą, lecz także obłąkanym bankrutem. To
swoista spowiedź starego aktora, który po latach odsunięcia od zawodu i
niekończących się ćwiczeniach, chce wrócić na scenę. To nie będzie jednak mu
dane, mimo mistrzostwa, do jakiego doszedł w indywidualnych treningach. Minetti
w ujęciu Bernharda to człowiek oderwany od ludzi, od życia, całkowicie oddany
sztuce aktorskiej. W wywiadzie udzielonym dla „Theater heute” Minetti wspomina,
że „To niezwykłe, ile Bernhard o mnie wie, zważywszy na to, że nasze spotkania,
mierząc w czasie, trwały łącznie około trzech godzin”. Znowu zatem sztuka,
przerosła życie, a dramat o konkretnej osobie, można i należy odczytywać w
szerszym kontekście.
Na koniec
pozostaje prawdziwa bomba. Tym razem nie będzie o sztuce, o akcie kreacji, o
zagubionej duszy. W „Przed odejściem w stan spoczynku" Bernhard rozlicza
się z wielką historią, ale także ze zbrodnią, w jej ewolucyjnym charakterze. Bohaterem
jest mała rodzina. Brat, to szanowany sędzia, człowiek sukcesu. Stać go na
utrzymywanie dwóch sióstr, z których jedna jest wojennym kaleką. Ów znamienity
człowiek ma jednak też drugą stronę. W czasie wojny pełnił funkcję oficera SS,
a zbrodnicza ideologia tak przesiąknęła do jego krwioobiegu, że obecnie silnie
oddziałuje na więzi rodzinne. To nie jest zwykły dom, w którym spotyka się
rodzeństwo przy niedzielnym obiedzie. Zamiast rozmów o dawnych czasach, o
przeczytanych książkach czy zasadzonych kwiatach, obserwujemy perwersyjną
rzeczywistość, w jej licznych,
patologicznych wariantach. Można interpretować „Przed odejściem w stan
spoczynku" jako sztukę rozliczeniową z nazizmem, ale można też spojrzeć na
nią z bliższego nam punktu widzenia. Właściwie to, że mamy tu do czynienia z
Niemcami, nie ma większego znaczenia. Polska też miała, ma i będzie mieć swoich
zbrodniarzy. Areną ich nikczemności może być konflikt wojenny, ale też kampania
wyborcza, jednostka publiczna czy właśnie rodzina.
Bernharda
można czytać swoimi kontekstami. Nadaje to jego dziełom nowego wymiaru, a
przede wszystkim sprawia, że mimo upływu lat i publikacji kolejnych wznowień, w
jego muzycznej frazie nadal można dostrzec uniwersalizm i świeżość. Jakby był
tu z nami i dalej obserwował rodzące się cierpienie. „Dramaty t. I” to trzy
spojrzenia na tyranię męskości, na chore ambicje, zamiłowanie do siły i
perfekcjonizm. To przestroga, szczególnie aktualna obecnie, kiedy decyzje
jednego człowieka, oddziałują na miliony osób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz