Liczba stron: 336
Tłumaczenie: Andrzej Jagodziński, Jan Stachowski
Oprawa: twarda
Premiera: 18 marca 2020 r.Oprawa: twarda
W Czechach o Josefie Škvoreckim mówi się jako o przedstawicielu czeskiej
powojennej trójcy literackiej (obok Bohumila Hrabala i Milana Kundery). Wpływ
na takie postrzeganie pisarza miał przede wszystkim jego dorobek powieściowy,
gdzie obok kontrowersyjnego debiutu („Tchórze”), znaleźć możemy popularną serię
kryminałów o poruczniku Borówce, czy zdobywcę Nagrody Literackiej Europy
Środkowej „Angelus” - „Przypadki
inżyniera ludzkich dusz”. Škvorecki imał się jednak innych działalności
związanych z literaturą. Przekładał na czeski dzieła m.in. Ernesta
Hemingwaya, Raymonda Chandlera, Henry’ego Jamesa czy Williama Faulknera. Pisał
też eseje i reportaże. Tworzył także opowiadania, które w Polsce nie są jeszcze
szczególnie znane. „Gorzki świat” zawiera dwadzieścia dwa krótkie teksty pochodzące z różnych okresów twórczości
pisarza – od wczesnych lat pięćdziesiątych, aż do końca osiemdziesiątych. Z
większością z nich polski czytelnik może zapoznać się po raz pierwszy. Tylko
kilka wydrukowano przed 1989 rokiem jedynie w obiegu niezależnym lub w
czasopismach, natomiast inna część ukazała się kilkanaście lat temu w tomie
opowiadań „Historia Kukułki”, wydanym przez Fundację Pogranicze, książce
dzisiaj już zresztą praktycznie niedostępnej.
„Gorzki świat” został podzielony na trzy tematyczne części. W pierwszej
przyglądamy się czasom hitlerowskiej okupacji. Narrator (będący zazwyczaj
młodym chłopcem) opowiada o kilku osobach, które w zderzeniu z faszystowskimi
czystkami tracą to, na co pracowały całe lata. Jest wśród nich między innymi
Wujaszek Kohn, Pan doktor Strass czy Pan nauczyciel Katz. Łączy ich żydowskie
pochodzenie, które pomimo zawodowego uznania i sympatii ze strony Czechów,
staje się gwoździem do trumny. Te pierwsze opowiadania zbioru zostały
skonstruowane w podobny sposób, a ich usytuowanie obok siebie potęguje poczucie
niezrozumienia dla powszechności stosowanych represji. W tej części odnaleźć
możemy też jedną z piękniejszych relacji całego zbioru „Historię kukułki” oraz
szalone dzieje członków rodziny Löbl: Mięsolöbla, Moczolöbla i Sukolöbla.
Z traumatycznych
narracji przechodzimy lotem ptaka do drugiej części „Pieśni zapomnianych lat”.
Tu już bardziej czuć tego Skvoreckiego, którego znamy z „Przypadki inżyniera
ludzkich dusz”, pełnego ciętego humoru, absurdu, inteligencji, ale też empatii
dla swoich nieco postrzelonych bohaterów. Akcja siedmiu zgromadzonych tu
opowieści toczy się w okresie czechosłowackiego stalinizmu, czyli w latach 50. i
wczesnych 60. Autor wreszcie się rozgaduje na swój indywidualny, niepodrabialny
sposób. Zbliża się w metodzie pisarskiej do literackiego potoku słów w wykonaniu Hrabala. Liczne
historyczne i literackie aluzje, cytaty, wnikliwe obserwacje, liczne gry słowne,
eksperymenty narracyjne, refleksje lingwistyczne i zdarzająca się od czasu do
czasu wielojęzyczność tekstu są formalnie następstwem estetyki
postmodernistycznej, lecz powstają też w wyniku zderzenia tożsamości, światopoglądów
i kultur. Choć właściwie wszystkie teksty były pisane jeszcze przed emigracją
autora do Kanady, sprawiają wrażenie dobrze udokumentowanego fragmentu rzeczywistości,
efektywnie przybliżającego zachodniemu czytelnikowi środkowoeuropejskie doświadczenie:
liczne zdrady, swobodne podejście do miłości, ograniczenia wynikające z braku
środków do życia i inne palące problemy. Szczególnie urzekło mnie opowiadanie „Z życia dzisiejszej młodzieży”, które w krzywym
zwierciadle pokazuje do czego może prowadzić moralne rozpasanie.
Wreszcie
ostatnia, najbardziej ironiczna część, przenosi nas do świata jazzu. Tu oprócz
tej dobrze nam znanej, romantycznej czeskości lat stalinizmu, dochodzi w Skvoreckim
do głosu też pisarz obyty z kulturą Zachodu. W „Eine kleine Jazzmusik” spotyka się jego „niezachodnie”
doświadczenie życiowe z recepcją kultury i literatury uzupełnionej o obce
interpretacje i konteksty. Najlepsze jest chyba opowiadanie „Klęska Bulla Machy”, gdzie śledzimy losy ostatniego pozostałego
przy starych zwyczajach bikiniarza. Reszta jego znajomych boi się już naginać
zasady, woli zaszyć się u boku ukochanych i iść zgodnie z narzuconym nurtem. A
ograniczeń było przecież całkiem sporo, o czym Škvorecki
przypomina w pierwszym opowiadaniu tej części. Powołuje się na fragment pisma „Reichszeitschrift
fur Volkstanzmusik”, w którym opublikowano instrukcję Reichsmusikfuhrera
dotyczącą muzyki rozrywkowej i tanecznej. Cytuję kilka co ciekawszych ustępów: „Zakazuje
się prowokacyjnego wstawania w trakcie wykonywania partii solowej”, „W tzw.
kompozycja jazzowych zezwala się na grę na kontrabasie za pomocą smyczka,
natomiast zabrania się gry na palcach: cierpi na tym instrument oraz aryjskie
poczucie smaku muzycznego.” i mój ukochany „Surowo zakazuje się używania
instrumentów obcych duchowi niemieckiemu (np. tzw. cow-bells, flex—tone,
brushes itp.), jak również wszelkiego rodzaju tłumików, które zmieniają
szlachetny dźwięk instrumentów dętych w żydowsko-wolnomularski zgiełk (tzw.
wa-wa, in hat itp.)”. Takie to właśnie były czasy. Tym bardziej się cieszę, że
dzięki tej książce mogę dowiedzieć się na przykład jak wyglądały kiedyś
potańcówki.
Pisarstwo Škvoreckiego zebrane w
tomie „Gorzki Świat” stara się wydobywać heterogeniczność i wielowarstwowość epoki,
w której żył autor. Przy użyciu świeżego, opartego na sarkazmie i ironii
języka, podkreśla jej tempo, skłonność do nagłych cięć i zrywów, także relację między
przeszłością a teraźniejszością. Lektura zbioru opowiadań, jest nie tylko
świetną rozrywką, ale też lustrem minionej rzeczywistości, w którym współczesny
człowiek może się przejrzeć i dostrzec tam przestrzeń z wyostrzonymi konturami.
Jest to świat pełen deficytów i zagubienia, ale jednocześnie w jakimś sensie
piękny. „Gorzki świat” to piekielnie dobra rzecz, nasiąknięta czeską duszą i
mądrością dawnych mistrzów słowa.
Na koniec jeszcze jeden cytat.
Nie mogłem sobie odmówić. „W technikum
mieli dyrektora jełopa do kwadratu. Przykład nakazał zainstalować na korytarzu
wielgachny termometr alkoholowy, a pod nim tabliczkę TERMOMETR MIŁOŚCI DO
MIŁOŚCI JÓZEFA WISSARIONOWICZA. Zimą trzeba było tam przystawiać grzejnik. Nic
dodać, nic ująć”.
Widzę, że mam co nadrabiać. Choć pocieszam się tym, że lepiej późno, niż wcale :)
OdpowiedzUsuń