Recenzja "Rzeźnik z Niebuszewa" Jarosław Błahy


Wydawca: Wydawnictwo Forma

Liczba stron: 98

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Premiera: 2019 r

Wydawca określił „Rzeźnika z Niebuszewa” jako zbiór opowiadań. Wydaje mi się, że to przyporządkowanie jest tak samo nieprecyzyjne, jak zawężanie treści książki do jej tytułu. I nie chcę tym samym czynić wyrzutu wydawnictwu – wydaje mi się, że próba jakiegokolwiek skategoryzowania tego dzieła, z góry skazana jest na porażkę. Autor na niespełna stu stronach serwuje czytelnikowi literacki galimatias, któremu bliżej do chaosu, niż do ustrukturyzowanej lektury. I co bardzo ważne, ten chaos ma sens, przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Wzajemne przenikanie się reportażu, filozofii, eseju i wspomnień, jest tu czynione bardzo impulsywnie, wypływa wprost z potrzeby danej chwili. Stąd język, którym posługują się bohaterowie bywa potoczysty i wulgarny. I to wspaniale, bo jak człowieka coś wkurwia, to czasami warto to powiedzieć wprost, a nie snuć zawoalowane rozważania prowadzące donikąd.

Napisałem, że treść książki nie odnosi się wyłącznie do tytułowej postaci ‘zbioru’. Trudno jednak podjąć próbę interpretacji, bez znajomości tego wątku. Kim był Rzeźnika z Niebuszewa? Dla tych, którzy akurat historią brutalnych morderstw się nie interesują, wyjaśniam, że Rzeźnik to Joseph Zippeck, zaś Niebuszewo to dzielnica Szczecina, ciesząca się zresztą niezbyt chlubną opinią. Zippeck zasłynął tym, że na początku lat 50. Porywał ludzi, ćwiartował ich ciała, czaszki wyrzucał do leżącego nieopodal stawu, zaś mięso przerabiał na mięso mielone, które później sprzedawał na targu. Błahy w jednym z epizodów książki dość dokładnie opisuje moment odkrycia działalności mordercy, wchodząc tym samym w polemikę ze słowami dziennikarzy, zajmujących się tą sprawą. W tym małym tekście w pełni ukazuje się nam skłonność autora do drobiazgowości i rzetelnego podawania faktów. Owa szczegółowość będzie widoczna także w innych miejscach, niezależnie czy będzie odnosić się do faktograficznego odtworzenia ścieżki pozyskiwania informacji o Leo Lipskim - polskim pisarzu emigracyjnym pochodzenia żydowskiego, czy do dyskursywnego odwoływania się do różnych prądów filozoficznych

Opowieść o Zippecku wisi nad książką, ale mam wrażenie, że w żaden sposób jej nie definiuje. Błahy chce nam przekazać coś więcej niż kolejną historię o wykolejonej postaci. Przywołując szereg obrzydliwych i/lub makabrycznych scen z życia wziętych (ta z uciętym w prosektorium penisem i włożeniem go do kieszeni w formie żartu, budzi we mnie wyjątkowy sprzeciw), autor ze Szczecina wtłacza nas w mroki wewnętrznego piekła tkwiącego w człowieku. Ta lektura nakazuje nam myśleć, analizować i łączyć pozornie niezwiązane ze sobą wątki. Wyłączenie uwagi choćby na chwilę, może skończyć się pominięciem jakiegoś istotnego wątku. Znaczenie ma tu wszystko, od rytmu, przez pojedyncze słowa, mroczne fotografie, aż po liryczne uzupełnienie prozatorskiej myśli.

„Rzeźnik z Niebuszewa” to proza bardzo osobista. Dużo tu autobiograficznych historii, rozciągających się między rodzinnymi traumami, naukowymi fascynacjami, muzycznymi inspiracjami, aż na kontrowersyjnych poglądach kończąc (patrz atak na WTC). Dużo także świeżych myśli, jak chociażby ta, określająca literaturę: „literatura albowiem jest pochodną walki o byt, wynika z teorii ewolucji, konfliktu, buntu, prowokacji i niezgody na świat w sensie Iwana Karamazowa. Jest odruchem wymiotnym organizmu, procesem fizjologicznym, a nie udawaniem wszechmocnego stwórcy, który w wyniku potężnego zaparcia, zatwierdzenia sytuacyjnego wysiedział świat na sedesie”. Jeśli przyjrzeć się tej definicji dokładnie, trudno się dziwić, że książka przybiera właśnie taki, burzliwy i nieokrzesany styl. Jakby w opozycji do stylu wciąż pojawiającego się na kartach książki Dostojewskiego. Chociaż związek prozy Błahego i twórcy „Biesów” ma tu daleko większe znaczenie – obaj pragną oddać głos tym, którzy nie mogą pogodzić się ze światem i samym sobą, z pragnieniem osiągnięcia ideału a świadomości kim się jest. 

Właściwie to nie wiem, czy celem autora było odwołanie się do pojęcia cierpienia. Wiele jest pobudek do wysnucia takiego wniosku, ale są też elementy komiczne, które w jakimś sensie każą mi postawić przy tej kwestii znaki zapytania. Niezależnie jednak od intencji, ja „Rzeźnika z Niebuszewa” odczytuję trochę jako prywatny traktat o istocie uniwersalnej, wszechobecnej przemocy. Skoro literatura może dawać głos tym, którzy na co dzień tego głosu nie mają, może też poruszać kwestie dotąd nieobecne lub przemilczane, to Jarosław Błahy właśnie tego typu pisarstwo w „Rzeźniku…” uprawia. A powodzenie jego misji wynika głównie ze wspomnianej już świeżości przekazu. Ta książka dowodzi, że jednym z fundamentalnych warunków dobrej literatury jest umiejętne operowanie na kilku jej warstwach: nie tylko treści i bohaterów, ale przede wszystkim narracji, która tworzy formalny szkielet przedstawionego świata. „Rzeźnik z Niebuszewa” nie został napisany w konfesyjnej pierwszej osobie, czy nawet przy użyciu wszechwiedzącego medium. Błahy pisząc swoją książkę, stworzył swoisty pomost językowy, którego skuteczność polega nie tylko na konfrontacji czytelnika z okrucieństwem, ale także na znacznie głębszym poziomie – na precyzyjnie pokomplikowanej narracji, która w jakimś sensie odtwarza współczesne struktury przemocy. I jest to też przestroga dla czytelnika o słabych nerwach – narracja przenika tu niepostrzeżenie do stylistycznego krwioobiegu czytelnika, w bardzo osobisty językowy rejestr, być może nawet nie do końca podczas lektury uświadomiony. Tym samym nie pozwala dłużej trwać w pozycji tego, który historii o brudzie i cierpieniu jedynie biernie słucha. Lektura „Rzeźnika z Niebuszewa” jest doznaniem empirycznym, przejściem przez krainę mroku i destrukcji, bezwstydną i frywolną eskapadą po złu krążącym po świecie.

Nie wiem czy mogę powiedzieć, że ta książka mi się podobała. To jedna z tych niewielu lektur, które nie tyle się czyta, co współodczuwa. Tym samym nie polecam Wam jej, nie sugeruje że musicie znać, ale też nie mówię 'pomińcie ją w swoich planach'. „Rzeźnika z Niebuszewa” przekracza granice, nęka, bawi i brzydzi. Trochę jak książki Celine'a. Wiedząc to, sami musicie zdecydować, czy tego typu doświadczenia Was interesują. Ja o niej długo nie zapomnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Recenzja "Żywa cisza" Joanna Maurer