Recenzja "Orzełek z białą głową" Robert Lalonde

Wydawca: W podwórku

Liczba stron: 320


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Krzysztof Jarosz
 
Premiera: 24 czerwca 2022 rok

Robert Lalonde urodził się w 1947 roku w Oka w Quebecku. Jest uznanym aktorem i pisarzem. Ma na swoim koncie blisko 30 książek, w tym beletrystykę, zbiory opowiadań, tomik poezji, eseje, sztuki teatralne i tłumaczenia. Za swoją pracę był parokrotnie wyróżniony – warto odnotować chociażby Nagrodę Gubernatora Generalnego Kanady (tą samą, którą otrzymała Monique LaRue znana z „Okiem Markizy”) i Nagrodę Jeana Hamelina za „Orzełka z białą głową”. Do tej pory Lalonde był w Polsce nieobecny.

Pisarz ma mieszane pochodzenie. W jego ciele płynie mieszanka krwi francusko-kanadyjsko-amerykańsko-indiańskiej. To właśnie ta unikalna kompozycja kulturowa stała u podstaw powstania części jego prac („Le Dernier Été des Indiens”, „Sept lacs plus au nord”). Wątki zderzenia różnych światów i poszukiwania tożsamości są także kluczowe w „Orzełku z białą głową”.

Bohaterem powieści jest Aubert. Wychowany w ubogiej, prowincjonalnej rodzinie, odstający od tradycyjnego stereotypu wieśniaka, młody człowiek. Jego atutami nie jest siła, odwaga czy praktyczne podejście do życia, ale wrażliwość. Z tego powodu zamiast do wędkarstwa, wyrębu lasów czy łowiectwa, bliżej mu do kreatywnych zajęć. Ujście jego fascynacji następuje w momencie odkrycia literatury. Pewnego dnia w ręce młode Auberta przypadkowo trafiają „Pokarmy ziemskie” autorstwa André Gide. To wydana w 1897 roku nowatorska proza, która znalazła tak samo szerokie grono sympatyków, jak i przeciwników (głosiła hedonizm, zerwanie z konwenansami, porzucenie oficjalnej religii na rzecz panteizmu). Bohater czytając kolejne wersy odkrywa sprawczą moc języka i odmienne stany rzeczywistości. Punktem zwrotnym okazuje się też kolejna lektura, tym razem magazynu „Life”. Pod wpływem jej treści młody człowiek postanawia odnaleźć raj utracony, co wiąże się z przyjęciem na siebie roli narodowego wieszcza.

Koleje losów pchają Auberta najpierw do seminarium, gdzie rytm życia wytycza wiara katolicka. Po wcieleniu w życie rad zawartych w „Pokarmach ziemskich” zostaje on jednak wydalony. Później doświadcza też wykluczenia z kręgów rodzinnych, wizyty w alumnacie, nocowania w obozowisku drwali czy wycieczki do Paryża. Nigdzie jednak nie może zagrzać miejsca. Jak przystało na narodowego wieszcza, Aubert stacza się, upada. Zbudowany ze skrawków życiorysów kilku autentycznych poetów, staje się symbolem obrazu Quebekczyków z ubiegłego stulecia.

„Orzełek z białą głową” napisany jest w sposób niedzisiejszy. Robert Lalonde dobitnie pokazuje, że dobra literatura to nie tylko wycyzelowane, krótkie zdania i ograniczenie opisu otoczenia do minimum. W jego książce spotkamy kwieciste frazy, barwne porównania i niezwykle precyzyjne oddanie emocji. Środki, których używa, tworzą w głowie czytelnika sycące obrazy, jednocześnie nie ma tu niczego zbędnego. Nie dostrzegam w powieści przegadania, stosowania niepotrzebnych ornamentów czy erudycyjnej gry. To jedna z tych książek, która wykorzystuje celne i esencjonalne zdania do opowiedzenia historii stapiającej w jedno naturę i literaturę. Piękna rzecz, idealna do spokojnego czytania i smakowania słowa.

Recenzja "Z kamienia i kości" Bérengère Cournut

Wydawca: Biuro Literackie

Liczba stron: 192


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Hanna Igalson-Tygielska
 
Premiera: 12 września 2022 rok

„Z kamienia i kości” jest uznawana za jedną z najważniejszych francuskich powieści ostatnich lat. Już sam fakt, że jako książka o zabarwieniu ‘poetyckim’ została sprzedana w ponad 200 tysiącach egzemplarzy, mówi sam za siebie. Powieść napisała Bérengère Cournut, obecnie ponad 40-letnia pisarka. Swoją karierę rozpoczęła na początku XXI wieku, najpierw kreując krainy jak ze snu, później mówiąc o Indianach Hopi żyjących na suchych płaskowyżach Arizony, wreszcie przenosząc czytelników do kultury Inuitów.

„Z kamienia i kości” rozpoczyna się dramatyczne. Oto pewnej nocy pod młodą bohaterką – Uqsuralik, pęka lód. Mimo bliskości, rodzina nie może jej w żaden sposób pomóc. Pozbawiona ciepła, bliskości i bezpieczeństwa, rozpoczyna walkę o przetrwanie. Za kompanów ma jedynie kilka psów, które podobnie jak ona, umierają z głodu. Sprawa wydaje się być beznadziejna, ale Uqsuralik to dzielna dziewczyna. Dawniej uczyła się polować ze swoim ojcem, przez co teraz potrafi zdobywać pokarm. Z czasem znajduje też grupę, która widząc w niej nadzieję na lepsze jutro, postanawia ją przygarnąć.

Krajobraz książki, podobnie jak pejzaż całej Arktyki, jest mroźny i surowy. Ludzie chodzą w starych skórach, są narażeni na kaprysy natury, zjadają psy, które wcześniej pomagały im w łowach, mordują swoich bliskich, gdy ci są od nich w czymś lepsi. To kraina odpychająca, istne piekło na Ziemi. Jednocześnie autorka opisuje miejsca tak plastycznie, że oddaje słowami ich piękno. Pojawiające się pieśni, wypowiadane kwestie, nadają lodowcom niesamowitej energii, tchną w nie siłę życiową. Gdy Uqsuralik i jego ukochany Tulukaraq eksplorują kajakiem wnętrzności góry lodowej, słyszymy wyjaśnienie tego, jak otwór w szczycie jaskimi decyduje o losie ludzkiej duszy. W innym miejscu padają słowa mówiące o tym, że lód to nie tylko ekosystem, ale też cały świat, który w każdej chwili może zmienić siebie i nas. Otoczenie jest zatem dla Bérengère Cournut sacrum, miejscem kreacji naszej doczesności. Z naturą, z klimatem nikt nie wygra, dlatego powinno się im oddawać należną cześć.

„Z kamienia i kości” to także spojrzenie na kobiecość. Uqsuralik z małej dziewczynki staje się dorosłą kobietą. Ma męża, który tragicznie ginie. Później wiąże się z inną rodziną i poznaje Naja, szamana dziwaka. To z nim przyjdzie jej mieć dziecko i to on jako pierwszy faktycznie się nią zaopiekuje. Odnalezienie się w trudnym świecie mężczyzn bywa jednak bolesne (fizycznie i psychicznie). Kobiety muszą się podporządkowywać woli swoich ojców, partnerów, mężów, nawet wtedy, gdy ci je zwyczajnie wykorzystują. O pewnych rzeczach nie można też mówić, bo rolą kobiety jest przyjmować na siebie „wszystkie niebezpieczeństwa” jak śpiewa w jednym z utworów Sauniq. To właśnie starsza Sauniq, Uqsuralik i Hila złączone są szczególną więzią ze światem. Ona daje im moc, umiejętność czerpania korzyści z wzajemnej miłości. Ona prowadzi też tę trójkę do niezależności i poczucia równości z pozostałymi członkami rodziny. W ten sposób ból i wszechogarniający smutek, są rozmywane przez przebłyski miłości.  

Nowość Bérengère Cournut jest książką o Arktyce. Jest też relacją o zimnie, o śniegu, o walce ze słabościami. „Z kamienia i kości” to też utwór o świecie nierealnym. Życie Uqsuralik przepełnione jest duchowością oraz pradawnymi wierzeniami. Gdy jest w ciąży, musi jako pierwsza opuszczać igloo, aby jej dziecka nic nie blokowało podczas porodu. Hila, córka głównej bohaterki, dostała imię po matce Sauniq, w ten sposób nadając łańcuchowi pokoleń okrągły kształt. Aby uleczyć chore dziecko, szaman musi odbyć podróż. Duch ziemi, olbrzym powracający co jakiś czas, wielokrotnie przywraca Uqsuralik do życia mocą swojej pieśni. Ludzie, zwierzęta, duchy: wszyscy mają tu swoje obrzędy i słowa. Należą do tej samej całości, która nie mogłaby istnieć, gdyby nie była rozpatrywana we wszystkich jej odcieniach.

Książka Bérengère Cournut, mówi o niewygodach życia, o głodzie, także o potrzebie bliskości. O tym, jak kapryśna bywa natura i jak te jej kaprysy mogą zmieniać nasze życiorysy. To oczywiście przestroga, ale też pięknie i namacalnie nakreślona rzeczywistość. Autorka na podstawie studiów literatury przedmiotu wykreowała prawdziwą krainę. Liczne fotografie zamieszczone na końcu książki tylko dodają jej prawdziwości. Nie inaczej jest z językiem – oszczędnym, lirycznym, ostrym jak brzytwa. Surowy klimat, okrutna historia, budzące fascynację i grozę piękno absolutu, brutalne postępowania, przyciągające milczenie, złowieszcza samotność, umierająca nadzieja, próby poszukiwania swojego miejsca – tak wygląda życie Uqsuralik. Taki jest przepis na świetną książkę.

Recenzja "Gość" Ariane Koch

Wydawca: Drzazgi

Liczba stron: 184


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Zofia Sucharska
 
Premiera: 17 października 2022 rok

Pojęcie gościnności ma bogatą i niejednoznaczną genezę. W Starym Testamencie łączyło się ono z wyjściem na spotkanie przybywających, powitaniem ich, obmyciem im nóg, przygotowaniem posłania, zapewnieniem pożywienia oraz świadczeniem rozmaitych usług, poprawiających komfort życia. O nietykalności gościa mowa chociażby przy okazji opisu dziejów Lota. To właśnie on dla obrony swojego gościa wydał niemoralnym ludziom swoje dwie córki. Nieco inaczej, bardziej rozwojowo, gościnność rozumiano w starożytnej Grecji. Tam uchodziła ona za przejaw kultury i intelektualnego poziomu życia. Postać obcego przybywającego do domu nie mogła być w żaden sposób karana, poniżana, obrażana. Gość był także anonimowy, przez co rozumieć należy fakt, że gospodarz nie mógł w żaden sposób naciskać, aby ten pierwszy zdradził swoją tożsamość i motywacje. Jeszcze inaczej gościnność traktuje się w Nowym Testamencie. Tu ma ona dodatkowe znaczenie misyjne. Jej sens upatrywany jest w łączeniu wiernych w ich wspólnym wysiłku szerzenia zbawczego planu Boga. Kolejne lata, dekady i wieki, to stały rozwój pojęcia gościnności. Immanuel Kant w „O Wiecznym Pokoju” rozwinął zasady gościnności w teorię globalnych praw obywatelskich. Franz Kafka opisywał przybycie gościa, jako potencjalne zagrożenie dla zdrowia i harmonii życia przyjmującego. Wreszcie francuski filozof Jacques Derrida podkreślał, że ci, którzy wchodzą, zmieniają tych, którzy są w miejscu od wielu lat. Dla jednych przybycie obcego jest błogosławieństwem, dla innych przekleństwem. I to tej idei najbliżej jest do gościnności ukazanej w debiucie Ariane Koch – polegającej na wzajemnej manipulacji przybysza i gospodarza.

W samym centrum opowieści mamy dwójkę bohaterów. Ich spotkanie jest przypadkowe i pozbawione fajerwerków, podobnie jak banalne jest życie w przeciętnym szwajcarskim miasteczku na francuskiej granicy, w cieniu trójkątnej góry, na którą nie warto się wspinać, bo roztaczający się z niej krajobraz jest owszem piękny, ale jednak nudny. A przynajmniej tak mówi nam bezimienna protagonistka, która w imię złości na otoczenie, postanawia zemścić się w najbardziej przemyślny sposób – trwać w miejscu. Trwa więc w domu swojego rodzeństwa, odwiedza ponure bary i dworce kolejowe, gdzie od czasu do czasu spotyka obcych. Jeden z nich przykuwa jej uwagę, bo jest dziwny z wyglądu i porozumiewa się za pomocą słownika. Czarę przelewa jego pierwsze zdanie, w którym pyta rozmówczynię o chęć posiadania dzieci. To wystarcza, aby uzyskał zgodę na wprowadzenie się do dziesiątego pokoju w mieszkaniu protagonistki.

Tak rozpoczyna się ich relacja. Gospodyni początkowo chce wiedzieć wszystko o gościu, ale z czasem nie może znieść jego kolejnych słów. Najpierw próbuje zawłaszczyć całą jego uwagę, by później karnie odsyłać go do pokoju. Zaczyna też czuć przewagę, przejmuje nad nim kontrolę, rozważa nawet, czy nie wyrzucić go definitywnie. Tak wykreowany układ obrazuje wewnętrzny mętlik gospodyni – oscylujący między potrzebą akceptacji, a odrzuceniem, miłością, a nienawiścią. Z każdą kolejną stroną rejestry emocjonalne są coraz ostrzejsze, czemu towarzyszy zadziwiająca bezczynność. Bohaterka siedzi i myśli, spokojnie przygląda się, jak zmienia się układ sił. Gość czuje się, jakby żył tu od zawsze. Chodzi po salonie w bieliźnie, nie pyta o zgodę, wreszcie zaprasza przyjaciół. Ostatecznie jego przybycie zmienia bardziej nie jego, a właśnie gospodynię.

„Gościa” Ariane Koch należy czytać w szerszej perspektywie. Losy dwójki postaci to oczywista aluzja do zjawiska Willkommenskultur, czyli kultury gościnności realizowanej w Niemczech po 2015 roku. To właśnie wtedy obywatele zza naszej zachodniej granicy witali uchodźców brawami na dworcach kolejowych, a Angela Merkel zachęcała do otwartości poprzez promowanie hasła „Wir schaffen das!” („Damy radę!”). Z czasem owa przychylność zamieniła się w strach, gniew i nieufność, szczególnie po wydarzeniach w Kolonii. „Gość” odnosi się więc do powszechnego obecnie w Europie zjawiska uchodźctwa. Jest to więc proza aktualna, szczególnie dla nas, Polaków, właśnie teraz. Poza tym książką Ariane Koch jest po prostu przykładem literatury wyśmienitej, wysmakowanej, niepokojącej, tajemniczej. Odnaleźć możemy tu liczne tropy kafkowskie i to właśnie sympatykom autora „Procesu” ta niewielka powieść będzie się podobać najbardziej. To swoista groteska i alegoria jednocześnie, w której za kluczowe trzeba uznać kwestie włączenia i wykluczenia społecznego.