Recenzja "Przystanek kosmos" Tomasz Dalasiński

Wydawca: Forma

Liczba stron: 100


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

 
Premiera: 14 maja 2022 rok

Powrót bohatera w rodzinne strony to jeden z moich ulubionych tematów literackich. Być może właśnie dlatego mikroopowiadania Tomasza Dalasińskiego tak bardzo przypadły mi do gustu. Chociaż jeśli być szczerym, bohater przemierza tu różne przestrzenie, niekoniecznie zawsze związane z konkretną wsią. Wędrując po znanej-nieznanej sobie krainie, odwiedzając wcześniej uczęszczane ulice i domy, autor wsłuchuje się w opowieści utkane z fragmentów rozmów i wspomnień. Mikrokosmos przeszłości wciąga pisarza i nie puszcza, nakazując spisanie różnorodnych zdarzeń – od tych niezwykłych i bolesnych, przez całkowicie naturalne, trafiające się pod każdą szerokością i długością geograficzną.

Mamy tu więc tytułowy przystanek kosmos, czyli pamiątkę dawnego ustroju, na której każdego dnia zatrzymywały się autobusy. Kwestia przesiadek nie jest tu jednak najważniejsza. Przystanek spełniał też funkcję rozrywkową i to w bardzo różnorodnych zastosowaniach. Jedną z nich było picie alkoholu. We wspomnieniach autora ta czynność pojawia się często. I to nie może dziwić, bo polska prowincja słynie z pijących – tych przygodnych, jak i trwale uzależnionych. Alkoholizm bywa także zgubny dla przyszłych pokoleń. Sprzyja deformacjom i upośledzeniom. Czy to spotkało jedną z postaci, która nie otrzymując przez lata wsparcia od specjalistów i szkół specjalnych, stała się postrachem okolicy? A może alkohol był jednym z powodów opóźnienia Andrzejka, który lubił chodzić na spacery z gęsiami i kurami, a przechodniów podpytywał gdzie teraz idą? Tego nie wiemy, bo Dalasiński nie diagnozuje. On pokazuje rzeczywistość taką, jaka była. Bez podtekstów, przytyków czy konotacji politycznych.

Na prowincji zdarzały się też inne poważne przypadki. W jednej z narracji podpatrujemy problem przemocy rodzinnej. Nie ma jednak brutalności, a chłodna obserwacja pogrzebu oprawcy, na którym pojawił się tylko ksiądz, kościelny, osoby, które mu źle życzyły i te, które chodzą na każdą ceremonię. W innym miejscu pojawia się zgwałcona przez ojca Kaśka. Jej los jest wyjątkowo tragiczny. Nie dość, że rodzi niechciane dziecko, to jeszcze z braku dalszych perspektyw musi zostać prostytutką. I tu pojawia się wątek przemocy. Nie radząc sobie z problemami wychodzi za człowieka, który zdecydowanie nie będzie jej szanował.

„Przystanek kosmos” to jak już wspomniałem także, a może przede wszystkim pejzaż zwykłości. Są tu drwale z dawnych lat, Mesjasz, którego nikt nie poważa i który pewnego dnia po prostu znika, czy kobieta z odnalezionym pod śmietnikiem prawym męskim butem. Autor wspomina moment odnalezienia małej sukienki. Jak się dowiaduje od rodziców, miała być ona przeznaczona dla niego, gdy jeszcze w planach figurował jako Julka. Jest też opowieść o nożu kupionym na targu w Toruniu czy spacerze po ulubionym parku. W tych narracjach szczególnie ważne są przedmioty. One przechowują pamięć.

„Przystanek kosmos” portretuje także niezwykłość. Czasami narracja rozgrywa się na granicy jawy i snu. Innym razem opowieść przyjmuje kształt symboliczny. Są też wydarzenia, o których do końca nie wiemy, czy wydarzyły się naprawdę, czy są tylko myślą z biegiem czasu przekształcającą się w prawdę (spotkanie z Szeptunem). Tak rysowany czułą, uważną kreską portret ludzi niepostrzeżenie zmienia się w uniwersalne studium przemijania.

„Przystanek kosmos” to trzydzieści opowieści o ludzkich słabościach i pielęgnowanych w samotności wspomnieniach. To chłodna, mimo głębokich kolorów, ostra impresja z poszarpaną chronologią. To wreszcie intymny portret dawnych czasów, osobista wypowiedź pozbawiona sentymentalizmu, ale i nieunikająca humoru. Dalasiński opowiada o tęsknocie, która nie tyle wzmacnia uczucie, ile pozwala zamknąć pewne furtki. To też w jakimś sensie książka-orkarżenie, w której powracająca ludowa piosenka przypomina, że dawne czasy, choć czasami opresyjne, przynajmniej oferowały ludziom złudzenie wspólnoty.

Zbiór znalazł się na liście "Najlepsze zbiory opowiadań 2022 zdaniem Melancholii Codzienności".

Recenzja "Sprawy, na które przyszedł czas" Petra Soukupová

Wydawca: Afera

Liczba stron: 384


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Julia Różewicz
 
Premiera: 17 maja 2022 rok

Petra Soukupová pisze książki przeznaczone do dyskusji. Może nie chodzi tu o dyskusje krytycznoliterackie, bo styl autorki nie zmienia się z pozycji na pozycję, ile o rozmowy z zabarwieniem społecznym. Czeska pisarka dotyka ważnych i uniwersalnych tematów wiążących się z bliższą lub dalszą rodziną. Z relacjami międzypokoleniowymi, przestrzenią wolności w kontaktach z innymi, różnymi odcieniami miłości, wreszcie ze złem, które pojawia się i rozkwita w nas samych. Mówi o tym bez cenzury, bez owijania w bawełnę. Czarne myśli, pyskówki i złorzeczenia, które sami chowamy w naszych sercach, wkłada w usta bohaterów. Pokazuje nam tym samym, do czego może doprowadzić trwanie w impasie i jak tak naprawdę wygląda nasze życie z perspektywy pozbawionego uczuć zwierciadła.

Od pierwszego spotkania z prozą Soukupovej powtarzam, że jest ona artystką osobną, charakterystyczną i dobrą. Podkreślam słowo artystką. Czy mówimy tu o „Sprawach, na które przyszedł czas”, czy o „Najlepiej dla wszystkich”, czy nawet o niewielkiej nowelce zamieszczonej w tomie „Praga noir” – jej głos jest rozpoznawalny. Choć tematyka zawarta w opisie może nie różnić się od sztampowej literatury obyczajowej, sięgając po jej tekst, mamy pewność otrzymania lektury przemyślanej w każdym calu. Zwraca uwagę chociażby narracja: trzecioosobowa, ale jednocześnie mocno wchodząca w psychikę bohaterów. Płynna, a jednocześnie celowo niedbała. Przede wszystkim bardzo życiowa, gdzie rozmowy i monologi wewnętrzne zlewają się w jeden ciąg słów.

Najnowsza książka autorki „Pod śniegiem” jest zbudowana na podobnym podłożu. Mamy tu młodą parę bohaterów, która najpierw się w sobie zakochuje, później łączy w związek małżeńskim, płodzi dzieci i wychowuje je. Kobieta jest młodsza, mężczyzna starszy. Podobnie z dziećmi, Kája ma od urodzenia pełnić funkcję obrońcy młodszej i niewinnej siostry. Wszyscy mieszkają w domu, mają własny samochód, środki na doroczny urlop. On robi karierę zawodową, przez co brakuje mu czasu na rodzinę. Ona może sobie pozwolić na realizowanie własnych marzeń. Nie mamy tylko kredytu, co podobno jest elementem nieodzownym typowej rodziny. Soukupová sprawy finansowe odstawia na dalszy plan. Odcięła je całkowicie, żeby nie komplikować i tak mocno pogmatwanego obrazu rodzących się relacji (podobnie zresztą na przykład czyni z dziadkami).

Przedstawione wyżej charakterystyki to jednak nie koniec stereotypów. Richard jest typem indywidualisty. Lubi jeździć na rowerze i nartach, nie interesują go sprawy dzieci, nie ogląda się na potrzeby małżonki. Alice trzyma porządek w domu, dba o potomstwo, stara się rozwiązywać wszelkie problemy. Ma jednak problemy z oczekiwaniami i komunikacją, które ostatecznie prowadzą do rozłamu w rodzinie. Jest typem wiecznie narzekającej męczenniczki. Młody Kája jest uzależniony od komputera, ale jednocześnie cechuje się inteligencją i skłonnością do buntowania. Niewinna wydaje się jedynie najmłodsza latorośl, ale i u niej dostrzeżemy liczne schematy (chęć zakupu zwierząt). Każdy ma więc swoje wady, popełnia błędy, nie umie wyjść ponad swoje przyzwyczajenia i zahamować rozrastającej się granicy.

Czytam losy tej rodziny jako swego rodzaju kontrast. Z jednej strony widzimy to niedopasowanie, te upadłe nadzieje i godzenie się ze smutnym losem. W moim odczuciu nie jest to jednak pusta krytyka małżeństwa czy rodziny jako instytucji. Poprzez indywidualne dopowiadanie, niesłuchanie się nawzajem czy wreszcie brak zaangażowania w poprawę życia partnera, na naszych oczach rozpada się coś pięknego. A Soukupová wierzy w ludzi. Jej twórczość pozostawia nas z głębokim przekonaniem, że bez drugiego człowieka jesteśmy tak naprawdę niczym. To bliskość dodaje nam siłę, budzi nas do życia, to dzięki wzajemnym troskom i chwilom możemy przetrwać każdy kolejny dzień. W finale czeska pisarka obala mit osobności, bycia samemu sobie dla siebie samego.

Soukupová jest wyjątkowym obserwatorem. Buduje charaktery prawdziwe, szczere, pełne deficytów. Opowiada o nich bez skrótów i uproszczeń. Wybiera momenty trudne, często wręcz przełomowe. Nie ma jednak niespodziewanych okoliczności czy plątania akcji na siłę. Pewnie dlatego w „Sprawy, na które przyszedł czas”  po prostu się wchodzi. Jakkolwiek banalnie to brzmi. Najnowsza książka pisarki pozwala nam na porównanie z własnym życiem. W zależności od momentu poznawania lektury możemy dostrzegać w niej odmienne prawdy. Jestem przekonany, że inaczej książkę odbierze samotny student, młody rodzic i pięćdziesięcioletnia kobieta z określonym bagażem doświadczeń. Każdemu jednak „Sprawy, na które przyszedł czas” powinny się spodobać. A może inaczej, powinny go poruszyć. Bo ta książka tak naprawdę nie chce się nikomu przypodobać. Treść częściej denerwuje niż koi. Jak to w rodzinie. Soukupová pokazuje, co się dzieje, kiedy kochamy i jak wygląda świat, w którym siłą nadrzędną jest miłość.