Tytuł: "Oliver!"
Reżyseria: Carol Reed
Premiera: 26 września 1968 r.
Gatunek: Musical
„Oliver!” to filmowa adaptacja musicalu z 1960 roku
opartego na powieści „Oliver Twist” autorstwa Charlesa Dickensa. Tytułowy
bohater jest sierotą, która w swoje dziewiąte urodziny trafia do przytułku,
gdzie głodzony i poniewierany, zostaje srodze ukarany, gdy prosi o dokładkę.
Chłopiec ucieka z tego miejsca i trafia na londyńskie ulice, gdzie szybko
zostaje wplątany do środowiska przestępczego. Stary przywódca szajki
młodocianych złodziei chce nauczyć Olivera okradać innych, ale próby
zdemoralizowania chłopca okazują się daremne. Oliver trafia przypadkowo do
dobrego domu, skąd najpierw zostaje porwany, by ostatecznie do niego powrócić,
już jako siostrzeniec arystokraty.
Historia Olivera Twista jest jedną z
najpopularniejszych na świecie. Wielokrotnie wystawiana w teatrach czy
przekładana na język filmowy, zachwyca miliony obserwatorów mimo upływu ponad
170 lat od powstania dzieła. Musical z 1968 roku nie jest dokładnym
odwzorowaniem historii zapisanej przez Dickensa. Różnice wynikają nie tylko ze
szczegółów fabularnych, ale także z samej charakterystyki otoczenia – w książce
dużo bardziej ponurej. Ta indywidualna interpretacja dzieła klasycznego
brytyjskiego pisarza, nadaje w tym wypadku dziełu nieco innego, rozrywkowego
wymiaru. I wcale nie należy tego rozpatrywać w kategoriach porażki.
Przede wszystkim musical jest absolutnym popisem
scenograficznym i tanecznym. Doskonałe odwzorowanie miasta z czasów Dickensa,
piękne kreacje bohaterów (za które Oscara otrzymał Phyllis Dalton, znany między
innymi z „Doktora Żywago” czy „Lawrence z Arabii”) oraz plastyczny dobór barw,
stawiają film na równi z najważniejszymi musicalami w historii kina. Podziw
budzą także popisy taneczne aktorów, którzy prężąc się i wyginając, nie
zapominają o harmonii i odpowiednim tempie. Całe zastępy odtwórców nie tylko
głównych, ale także pobocznych ról, doskonale czują muzykę i synchronicznie
wykonują często bardzo skomplikowane sekwencje (pamiętny taniec na drabinie). Niewątpliwym
atutem filmu są także zdjęcia i operowanie kamerą. Nieszablonowe ujęcia i
dynamiczne prowadzenie aktora sprawiają, że nawet dzisiaj film ogląda się z
żywym zainteresowaniem. To wszystko zostało podszyte ciekawym scenariuszem z
dużą dawką humoru.
Jeśli miałbym się czegoś czepiać, byłoby to aktorstwo
oraz muzyka. Fantastycznie wypadł w tym filmie Ron Moody jako szef grupy
złodziejów, poza nim jednak inni aktorzy nie sięgnęli poziomu wyższego, niż
dobry. Muzyka stała na wysokim poziomie, jednakże żaden z utworów nie zapada na
dłużej w pamięci. Nie przez przypadek nie wymienia się ich wśród najlepszych
dzieł w historii musicalu.
A jednak mimo tylu zalet, „Oliver!” jest w Polsce odbierany
negatywnie. Zarzuca mu się przede wszystkim odstępstwa od literackiego
oryginału, co jak wykazałem jest w moim odczuciu akurat zaletą. Sceptycy
podkreślają także zbyt okazałą barwność dzieła, słabe aktorstwo głównego
bohatera oraz nieprzemyślane teksty piosenek. O ile gry aktorskiej Marka
Lestera bronić nie będę, o tyle piękno plastycznych scenografii oraz wymowa
utworów stoi tu na bardzo wysokim poziomie i idealnie łączy się z pomysłem
reżysera na ten film.
Myślę, że największym problemem dzieła są jednak nagrody,
jakie otrzymał na gali Oscarów w 1969 roku. Film dostał aż 5 statuetek – za najlepszy
film, dla najlepszego reżysera, najlepszej muzyki w musicalu, najlepszej
scenografii i najlepszego dźwięku. Szczególnie te pierwsze dwie nagrody, biorąc
pod uwagę inne nominacje budzą kontrowersje. Do najlepszego filmu nominowano
przecież doskonały obraz Anthonego Harveya „Lew w zimie”, dzieło wybitnego
reżysera Williama Wylera „Zabawna dziewczyna”, ciekawą ekranizację Szekspira „Romeo
i Julia” w reżyserii Franco Zeffirelliego oraz również wartościowy melodramat
Paula Newmana „Rachelo, Rachelo”. Jeszcze większa konkurencja wystąpiła przy
nagrodzie na najlepszego reżysera – Stanley Kubrick i jego ponadczasowa „2001:
Odyseja Kosmiczna”, Gillo Pontecorvo i niezapomniany czarno-biały obraz „Bitwa
o Algier” oraz Harvey i Zeffirelli. Warto też dodać, że bez nominacji w tych
kategoriach pozostali np. Roman Polański za „Dziecko Rosemery”, Sergey
Bondarchuk za „Wojnę i pokój” czy Sergio Leone za „Pewnego razu na Dzikim
Zachodzie”. Jeśli do tego dodać np. Juraja Herza i jego „Palacza zwłok”,
Pasoliniego i „Teoremat”, Paradżanowa i „Kwiat granatu”, Cassavetesa i „Twarze”
oraz Ingmara Bergmana z bardzo dobrą „Godziną wilka” i jeszcze lepszą „Hańbą”,
to mamy odpowiedź, jak 1968 rok był
mocny. Nie bez kozery mówi się, że to jeden z lepszych roczników w kinie. Czy
więc „Oliver!” zasłużył na tak ważne wyróżnienia? Z pewnością nie, był słabszy
niż większość z wymienionych filmów. Był nawet słabszy niż niejeden film,
którego przywoływać mi się już nie chciało, bo byłoby tego za dużo. Należy
jednak pamiętać, że Oscary nie są nagrodami przyznawanymi za jakość dzieła,
tylko za ich widowiskowość, a „Oliver!” z pewnością jest produkcją widowiskową.
Carol Reed, reżyser takich dzieł jak „Trzeci człowiek” czy „Niepotrzebni mogą
odejść”, jest gwarantem wartościowego kina rozrywkowego. Warto więc uwolnić się
od tych uprzedzeń i zasiąść do seansu „Olivera!” z czystą kartą, bez pamięci o
literackim pierwowzorze, bez wiedzy o tym, jakie nagrody otrzymał. Zapewniam,
że nie jeden raz wykwitnie na waszych ustach zachwyt na twarzy, bo „Oliver!” to
film pełen energii i świeżości. Jeśli lubicie musicale, pozytywne emocje oraz
kino historyczne, na pewno się nie zawiedziecie.
Ocena:
Chyba w święta lecia, prawda? Tylko że mi pora przeszkadzała.
OdpowiedzUsuńTak, leciał w Wigilię, choć mi udało się nagrać i obejrzeć w bardziej sprzyjającej porze. Zresztą jestem przekonany, że to bardzo dobry wybór na Wigilijny wieczór, Kultura w tym roku trafiła z repertuarem :)
Usuń