Recenzja „Krótki list na długie pożegnanie” Peter Handke

Wydawca: Eperons-Ostrogi

Liczba stron: 266


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Barbara L. Surowska

Premiera: kwiecień 2021

„Krótki list na długie pożegnanie” powstał na fundamencie wrażeń z podróży po USA, którą Handke odbył wraz ze swoim przyjacielem Alfredem Kolleritschem i jego żoną Libgart Schwarz w dniach 24 kwietnia - 18 maja 1971 roku. Pierwsza połowa trasy pokrywa się z przebiegiem narracji. Według miejsc, które znał, Handke „wysłał bohaterów do nieznanych mi regionów, do Donory niedaleko Pittsburgha, a następnie do Indianapolis [...]”, jak donosił Kolleritschowi 2 września 1971 roku. Pierwsze wydanie książki zawierało mapę USA z trasą narysowaną w rozkładanej broszurze.

Głównym bohaterem jest tu młody Austriak pochodzący ze wsi, poruszony konsumpcyjną Ameryką. Kryjąc się w nocnej ciszy zniszczonych pokoi motelowych, jego myśli krążą wokół neurotycznych autorefleksji - są jak wirujący nad głową wentylator, zwisający z poplamionego sufitu, na którym nie widać świeżej warstwy farby. W epicentrum powieści Handkego znajduje się szczegółowo dopracowany emocjonalny świat pierwszoosobowego narratora - przemawiającego w podstawowym tonie, znanym z ruchu literackiego „Nowa wrażliwość” z początku lat 70. W skrupulatnych notatkach szczegółowo opisuje banalne czynności życia codziennego. Spontaniczna chęć odwiedzenia swojej byłej amerykańskiej kochanki Claire na Środkowym Zachodzie pomaga mu przebić się przez pustkę bezcelowego podróżowania. Ta konkretna rzecz ostatecznie go uspokaja i nadaje mu dosłowny kierunek. Rusza wraz z nią i jej dzieckiem w dalszą podróż, ku swemu przeznaczeniu.

Handke podzielił swoją powieść na dwie części: Krótki list i Długie pożegnanie. Obie poprzedzone są cytatami z „Antona Reisera” Karla Philippa Moritza. Historia zawiera też kilka wzmianek o różnych dziełach literackich, które pełnią rolę książek podróżniczych i rozwojowych. Najwięcej tu „Zielonego Henryka” Gottfrieda Kellera, ale znajdziemy też odwołanie do amerykańskiego snu w postaci „Wielkiego Gatsby'ego” F. Scotta Fitzgeralda. Każda książka, wszystkie zamieszczone cytaty i odniesienia, nie są rzecz jasna przypadkowe i uwypuklają rozterki, które na bieżąco przeżywa nasz bohater.

„Krótki list na długie pożegnanie” to powieść drogi, antyromans i antykryminał, podany w unikatowej formie. Czuć tu atmosferę wczesnych filmów Wima Wendersa, z którym Handke był przecież zaprzyjaźniony. Narrator ucieka przed żoną, którą jednocześnie bardzo chciałby dogonić. Ta pragnie go zabić, nasyła na niego grupę mężczyzn, pozostawia niepokojące ślady. Wszystko to jednak działa jakoś komicznie, bez realnego zagrożenia. Ich relacja nie została należycie zakończona i doskonale czujemy, że gdzieś w pewnym momencie dojdzie do finalnego starcia. Jak ono jednak będzie wyglądało? Czy będzie to wzruszające wyznanie miłości? Scena godna „Casablanki”? A może pojedynek na rewolwery, zaczerpnięty z filmów Freda Zinnemanna?

Za wszystkimi historiami opowiadanymi przez pierwszoosobowego narratora kryją się zupełnie inne, bardziej egzystencjalne problemy. Stopniowo wychodzą na jaw, nieuchronnie wbijając się w jego świadomość kwestie, jak chociażby poszukiwanie dawno zaginionego brata, który opuścił swoją rodzinną wioskę bez słowa. Niezwykle ważny jest również wątek Ameryki. Pod koniec książki dochodzi do spotkania z uwielbianym przez Handkego reżyserem Johnem Fordem w jego kalifornijskiej rezydencji w Bel Air. Poznanie obcego, amerykańskiego stylu życia daje narratorowi możliwość ponownego spojrzenia na siebie, przemyślenia swojego dzieciństwa i relacji z Judith. Zestawienie europejskiego indywidualizmu, ze słowami Forda, podkreślającego jak ważne jest mówienie i myślenie w liczbie mnogiej, zmienia narratora. Niszczy w nim tą osobę, którą był do tej pory. Tak właśnie dochodzi do rozwoju wewnętrznego, opowiedzianego w pionierski sposób.

Karl Ove Knausgaard przyznał kiedyś, że Handke jest jednym z najważniejszych pisarzy XX wieku. Im więcej jego książek poznaję, tym coraz bardziej rozumiem przytoczoną opinię.

Recenzja "Pianola" Kurt Vonnegut

Wydawca: Zysk i S-ka

Liczba stron: 528


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Niepokólczycki Wacław

Premiera: 15 czerwca 2021

Cofnijmy się nieco w czasie. Piątego grudnia 1952 roku w Londynie było bardzo zimno. Nad ranem mgła była tak gęsta, że ograniczała widoczność do kilku metrów. Z uwagi na zawarte w niej związki siarki, posiadała lekko żółte zabarwienie. Niezrażeni tym faktem ludzie wylegli na ulice spiesząc do swoich codziennych obowiązków. Dopiero kilka godzin później zorientowali się, że to nie zwykła mgła, a wielki smog. Niemal natychmiastowo zrezygnowali z jazdy samochodami, wstrzymano komunikację miejską i kolej. Zamknięto lotniska, unieruchomiono karetki, odwołano przedstawienia teatralne i seanse kinowe. Normalnie działało tylko metro. Do dziewiątego grudnia zmarło około 8 tysięcy osób, a kolejne 4-5 tysięcy poniosło śmierć w późniejszym czasie.

Mniej więcej w tym samym czasie na rynek europejski trafił debiut nieznanego w tamtym czasie, trzydziestoletniego amerykańskiego pisarza – Kurta Vonneguta (premiera amerykańska miała miejsce w sierpniu, a w grudniu można było kupić książkę w wielu brytyjskich księgarniach). „Pianola” wyróżniała się tematyką, ale o tym niestety niewiele osób zdążyło się wówczas przekonać. Czy był to efekt smogowego zamieszania w Londynie trudno powiedzieć. Na pewno sprawy nie ułatwiał fakt, że  rok 1952 był czasem szczególnym dla literatury. Swoje premiery miały wtedy „Stary człowiek i morze”, „Na wschód od Edenu”, „Czekając na Godota” czy „Krzesła”. To ta druga książka z miejsca zyskała sympatię czytelników, szybko lądując na szczycie listy bestsellerów New York Timesa i innych magazynów. Chętnie sięgano także po „The Silver Chalice” Thomasa B. Costaina, „Moja kuzynka Rachela” Daphne du Maurier oraz „Bunt na okręcie” Hermana Wouka. „Pianola” wielkiego zamieszania nie wprowadziła. Została co prawda nominowana do International Fantasy Award, ale wyróżnienia tam nie zdobyła, a i sama nagroda dość szybko zakończyła swój żywot (ostatnim zwycięzcom był „Władca Pierścieni” w 1957 roku). Głównym problemem okazała się źle skrojona promocja. Charles Scribner's Sons, amerykański wydawca Vinneguta, reklamował ją jako powieść science fiction, który to gatunek na początku lat 50. traktowano jako masowy i pisuarowy. Sam Vonnegut w jednym z wywiadów przyznał „Od recenzentów dowiedziałem się, że jestem autorem science-fiction. Nie wiedziałem o tym”. Doszło nawet do tego, że założyciele The Magazine of Fantasy & Science Fiction uznali książkę za jedną z najlepszych w roku.

„Pianola” nie dała Vonnegutowi należnego uznania. Pewnie dlatego na kolejną jego powieść musieliśmy czekać aż 7 lat. „Syreny z Tytana” na szczęście trafiły na bardziej podatny grunt i sprawiły, że amerykański pisarz mógł stworzyć „Rzeźnię numer pięć” i inne literackie perły. Miał w sobie zapał, którego niestety wielu obecnym pretendentom brakuje. Sama historia zawarta w książce została zainspirowana jego doświadczeniami zawodowymi w General Electric. Akcja rozgrywa się w nieodległym społeczeństwie, które jest prawie całkowicie zmechanizowane. Urządzenia są w stanie wykonać większość ludzkich czynności. Robią to szybciej, dokładniej, taniej, efektywniej. Ludzie są potrzebni przede wszystkim do kontrolowania i nadzorowania procesem produkcji. Na to stanowisko dostać się jest bardzo trudno. Trzeba przejść żmudny proces rekrutacji, wykazując się przy tym wysokim ilorazem inteligencji oraz specjalistycznymi zdolnościami. W tym czasie wszystkie ‘przeciętne’ osoby kierowane są do służb porządkowych lub wojska, gdzie otrzymują niewielkie wypłaty, ale z drugiej strony nie muszą martwić się o troski codziennego życia. Mieszkają w luksusowych domach, mają zapewnione godziwe emerytury, konsumpcja jest ciągła i nie zagraża jej ograniczenie. Rozpowszechniona mechanizacja stwarza jednak konflikt między zamożną klasą wyższą, inżynierami i menedżerami, którzy podtrzymują funkcjonowanie społeczeństwa, a klasą niższą, której umiejętności i cele społeczne zostały zastąpione przez maszyny. Bierze on się z braku poczucia przydatności. Brak satysfakcji z życia jest na tyle silny, że prowadzi do nieuchronnej rewolucji.

W „Pianoli” Vonnegut zawarł wiele trosk, jakimi martwiło się społeczeństwo w tamtym czasie. Świat jest po trzeciej wojnie światowej, ludzka egzystencja została sprowadzona do nic nieznaczącego epizodu na osi czasu, dualizm gospodarczy pogłębia się, technologia stopniowo zabiera człowiekowi wolność. Pisarz tworzy wiarygodne, złożone postaci oraz operuje ironią i sentymentalizmem, które miały stać się cechami rozpoznawczymi rozwijanymi dalej w późniejszych pracach. Czytając „Pianolę” trudno nie odnieść wrażenia, że ta opowieść staje się coraz bardziej aktualna z każdym dniem.

Recenzja "Więcej niż człowiek" Theodore Sturgeon

Wydawca: Rebis

Liczba stron: 280


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Jolanta Pers

Premiera: 15 czerwca 2021

Theodore Sturgeon przyszedł na świat 26 lutego 1918 roku w Nowym Jorku. Do 1929 roku żył jako Edward Hamilton Waldo, a dopiero po rozwodzie matki przybrał nowe imię i nazwisko. Używając go w 1938 roku zaczął publikować swoje pierwsze opowiadania. Choć w świecie popkultury kojarzy się głównie z powieścią „Więcej niż człowiek” oraz scenariuszem do Star Treka, najwięcej tworzył krótkiej formy, którą od czasu do czasu przypominają polskiemu czytelnikowi różne wydawnictwa w antologiach science-fiction. Niestety póki co nie doczekaliśmy oddzielnych wydań opowiadań samego Sturgeona.

„Więcej niż człowiek” uchodzi za jeden z najważniejszych utworów science-fiction w historii literatury. W lutym 2002 roku wydawnictwo Solaris udostępniło tę powieść polskiemu czytelnikowi, a obecnie Dom Wydawniczy Rebis włączył książkę do kolekcji Wehikuł Czasu. Od razu warto wspomnieć, że jest to jedna z najlepszych pozycji całego cyklu.

Theodore Sturgeon zwykł nosić na szyi wisiorek, który stanowił kwintesencję jego filozofii życia. Amulet miał kształt litery „Q” ze strzałką, co można czytać jako „zadaj następne pytanie”. Życie to zdaniem autora nic innego jak wyprawa, w której każdego dnia szukamy odpowiedzi na miliony nurtujących pytań. Wiele osób tłumi tę chęć poszukiwania, albo dlatego, że wychowano ich jako z natury płytkich i narcystycznych, albo dlatego, że po prostu się bali. Mimo to inni – miliony artystów, naukowców, filantropów, żołnierzy, lekarzy, nauczycieli, a może po prostu ludzi z ulicy, ​​nigdy nie przestaje zadawać kolejnego pytania. Dla Teda Sturgeona to właśnie byli ciekawi ludzie, tacy, z którymi chciał przebywać i o których chciał opowiadać.

„Więcej niż człowiek” nie odnosi się do tego, dlaczego jesteśmy w tym miejscu lub skąd się wzięliśmy, ale wybiega myślami tam, gdzie możemy skończyć. Sturgeon w swojej książce przedstawia teorię „Homo Gestalt” (pierwotnie zaprezentowaną w noweli „Baby is Three”). Gestalt po niemiecku oznacza „postać, kształt lub formę”, ale w języku angielskim i niektórych dziedzinach można tłumaczyć to słowo jako „zbiór bytów fizycznych, biologicznych, psychologicznych lub symbolicznych, który tworzy jednolitą koncepcję, konfigurację lub wzór większy niż suma jego części (charakteru, osobowości lub bytu)”. Temu założeniu odpowiada teoria Sturgeona. W jej zamyśle Homo Gestalt  jest nową postacią życia uformowaną przez symbiozę czterech lub więcej ludzi z paranormalnymi zdolnościami, która jest kolejnym ewolucyjnym krokiem ludzkiej świadomości.

Organizm Gestalt tworzy w książce kilku bohaterów. To wybryki natury — ludzie z zaawansowanymi zdolnościami telepatycznymi i telekinetycznymi, którzy są swego rodzaju szyframi, niezdolnymi do funkcjonowania w pełnej sile, dopóki nie zjednoczą się w jeden organizm. Mamy więc prostaczka, który może zniszczyć każdego jednym spojrzeniem; dziewczynkę przesuwającą swobodnie wybrane przedmioty; bliźniaczki przenoszące swoje ciała w dowolne przestrzenie oraz dziecko będące geniuszem. Amerykański pisarz nakreśla środowisko ich życia i dojrzewania, ale najbardziej interesuje go odpowiedź na pytanie - jak przetrwają i zaadaptują się w świecie, którym teoretycznie mogliby z łatwością rządzić? Jego spostrzeżenia i refleksje są w całym swoim wymiarze optymistyczne i patrząc na dzisiejszy świat, chyba mało realne.

Sturgeon pisze o samotności i izolacji, jaką odczuwają rodzące się istoty gestaltowe. To dokładnie ta sama forma odosobnienia, którą przeżywa większość wyalienowanej młodzieży. Jego postaci, mimo że niezwykłe, targane są dokładnie tymi samymi uczuciami co przeciętni ludzie. Potrafią się kłócić, być wrednymi, wysyłać groźby, wykazywać się troskliwością i humorem. „Więcej niż człowiek” to podzielone na trzy części studium refleksji na temat władzy i człowieka. Rozpisane w sposób bardzo emocjonalny, często wręcz pozbawiony fabuły. Sturgeona dużo bardziej intryguje penetrowanie zakątków ludzkiej duszy, niż wymyślanie intryg. W połączeniu z nietypowym dla tego gatunku, barwnym językiem pełnym długich zdań, wyszło dzieło bardzo dobre, ponadczasowe, świeże nawet dla tych wszystkich, którzy serię X-Mena znają bardzo dobrze. Dzieło wielu pytań i wątpliwości.