Recenzja "Zmierzchanie świata" Werner Herzog

"Zmierzchnianie świata" Wernera Herzoga to opowieść o Hiro Onodzie
Wydawca: PIW

Liczba stron: 170


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Małgorzata Łukasiewicz

Premiera: 11 września 2023 rok

Są tacy twórcy, których działania artystyczne obserwuję z dużym zainteresowaniem. Gdy tylko jakiś ich film, utwór czy książka ujrzy światło dzienne, staram się je poznać. Sergiej Lebiediew, Nuri Bilge Ceylan, Ken Loach – to tylko kilka z przykładów. Jednym z takich twórców jest także Werner Herzog. Dziś już 81-letni niemiecki reżyser, był wielokrotnie nominowany za swoje filmy fabularne w Berlinie, Wenecji czy Cannes. Tam nigdy jednak głównego lauru nie zdobył. Udało mu się za to otrzymać Oscara za absolutnie fascynujący dokument „Spotkania na krańcach świata”. Bo choć kojarzymy Herzoga głównie z filmami o obłędzie („Aguirre, gniew boży”, „Fitzcarraldo”, „Woyzeck”), o poszukiwaniu miejsca na ziemi („Stroszek”), o małych społecznościach („Szklane serce”) czy zagadce ludzkiego istnienia („Zagadka Kaspara Hausera”), to rdzeń jego dokonań artystycznych stanowią dzieła dokumentalne. 

Werner Herzog nie przepada za cinéma vérité

W wielu miejscach niemiecki reżyser podkreśla, że nie jest ważne, w jaki sposób dociera do prawdy. Istotny jest dla niego sam przekaz. Tym samym jego dokumenty mają scenariusze, aktorzy wiedzą, co mają robić, ale otrzymują też przestrzeń do improwizacji. Werner Herzog jest za to zagorzałym przeciwnikiem nurtu cinéma vérité (kina – prawdy).

Nienawidzę cinéma vérité i chciałbym kiedyś być jednym z jego grabarzy, bo jest to wyłącznie najbardziej ordynarna i prymitywna warstwa prawdy, gdzie film i sposób postrzegania i w ogóle postrzeganie, nie idą zbyt daleko. Więc lubię podchodzić aż ku granicy nieprawdy, by odkryć w ten sposób intensywniejszą postać prawdy[1].

Autor „Nosferatu wampir” podkreśla, że lubi przekraczać granice, a jak udowadnia w ostatnich 20 latach, nie boi się także dużych wyzwań. Część kadrów z „Odległej błękitnej planety” kręcił w cieśninie McMurdo na Antarktydzie, portretował mieszkańców Syberyjskiej miejscowości Bakhtia nad rzeką Jenisej („Szczęśliwi ludzie: rok w Tajdze”), ze swoją kamerą schodził do Jaskini Chauveta („Jaskinia zapomnianych snów”), odwiedził też kilka wulkanów położonych na Islandii, Indonezji, w Etiopii, na Vanuatu oraz w Korei Północnej („Inferno”). To kontynuacja jego ideologii twórczości, którą mogliśmy dawniej oglądać w „Fatamorganie” (gdzie kontemplował pejzaż Sahary) czy „Rekolekcjach na temat mroku” (pełnych apokaliptycznych obrazów zagłady ekologicznej). 

W "Zmierzchaniu świata" Werner Herzog po raz kolejny krytykuje konsumpcjonizm i postęp

Jednym z kluczowych tematów pojawiających się w licznych dokumentach niemieckiego twórcy jest krytyka konsumpcjonizmu i postępu. Najpełniej te wątki widać w jego nowelce pt. „10 tysięcy lat starsi” zawartej w filmie „10 minut później trąbka”[2]. Widzimy w niej następstwo nawracania dzikich plemion na drogę cywilizacji. Ludzie przybywający na zapomniane ziemie oferują prymitywnym mieszkańcom  zegarek, T-shirt i coca colę w zamian za odejście od życia w zgodzie z naturą. Ten motyw jest także obecny w debiutanckiej powieści mistrza pt. „Zmierzchnie świata”.

Tym razem Werner Herzog przenosi nas do Japonii i na Lubang – wyspę położoną na Morzu Południowochińskim, administracyjnie przynależącą do Filipin. Liczy ona około 30 kilometrów długości i blisko 8,5 km szerokości. To właśnie na niej 31 grudnia 1944 roku wylądował Hirō Onoda. Wyszkolony w sabotażu i dywersji dostał specjalną misję. Miał mianowicie utrudnić Amerykanom lądowania na wyspie. Major Yoshimi Taniguchi zakazał mu przy tym poddawania się, jak i popełniania samobójstwa. Dalsza historia wielkiej wojny jest powszechnie znana. Amerykańska inwazja na wyspę zakończyła się powodzeniem, japońskie oddziały zostały rozbite, a ostatecznie udało się osiągnąć porozumienie i zakończyć katastrofalny spór. Problem jednak w tym, że Ci którzy przebywali w dziczy niekoniecznie o tym wiedzieli.

Hirō Onoda zgromadził wokół siebie trzech innych żołnierzy. Byli nimi kapral Shōichi Shimada, szeregowy Kinshichi Kozuka i szeregowy Yūichi Akazu. I tak żyli w głuszy. Liczyli dni nie mając kalendarza, uczyli się robić olej z kokosów, starannie odmierzali zapasy amunicji. Raz na jakiś czas otrzymywali też znaki, że to wszystko nie ma już większego sensu. A to amerykanie zrzucili ulotki informujące o kapitulacji Japonii, a to spostrzegli nową społeczność tubylczą, a to znowu w ich ręce trafiły czasopisma opisujące aktualne wydarzenia w ich kraju. To wszystko jednak nie przekonało Hirō Onody. Podporucznik Cesarskiej Armii Japońskiej węszył w nich podstęp, wrogą agitację. Czuł, że  wychodząc z ukrycia, wpadnie w ręce nieprzyjaciela i nie wypełni swojej misji.

"Zmierzchanie świata" Wernera Herzoga to także refleksja o wojnie

Werner Herzog przygląda się tej drużynie. Portretuje ich rysy psychologiczne, pokazuje, do czego może prowadzić wojna. To z jednej stronie historia o tym, jak podczas konfliktu burzą się fundamenty człowieczeństwa: poczucie bezpieczeństwa, zaufania do drugiej osoby, bliskości. Z drugiej „Zmierzchanie świata” można odczytywać jako kolejną cegiełkę w analizie postępowania ludzi wykluczonych poza nawias społeczny, szaleńców, odmieńców, także geniuszy (nie przez przypadek Onoda tak dobrze rozumie technikę). Wreszcie można tę książkę odczytywać jako refleksję o wojnie w ogóle. Japoński żołnierz pozostawał w ukryciu przez 29 lat po zakończeniu konfliktu zbrojnego. W tym czasie docierały do niego informacje o kolejnych ruchach wojskowych, które brał za kontynuację wielkiej wojny z lat 1939-1945. Tymczasem były to zmagania związane z wojną koreańską czy wietnamską. Inni uczestnicy, odmienne motywacje, różne rodzaje broni i taktyk – to wszystko ma mniejsze znaczenie. Wojna zawsze stanowi zło. A Werner Herzog ponownie nam o tym przypomina.



[1] U. Tes, W dialogu z mistrzami. Werner Herzog-dokumentalista, Magazyn kulturalny Dworzanin, Kraków 2009, str. 24.

[2] Nie byłbym sobą, gdybym w tym miejscu nie przypomniał innej, fenomenalnej nowelki z tego dzieła – „Linia życia” Víctora Erice

Recenzja „Drugie imię. Septologia I-II” Jon Fosse

„Drugie imię. Septologia I-II” Jona Fosse  to książka noblowska
Wydawca: Art Rage

Liczba stron: 292


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Iwona ZImnicka

Premiera: 21 września 2023 rok

Niewielu jest pisarzy, którzy przyciągali moją uwagę od dawna, mimo iż praktycznie nie byli spolszczani. Jon Fosse jest jednym z nich. Moje zainteresowanie jego twórczością wiąże się oczywiście z listami faworytów do Nobla. Dziś pewnie mało osób pamięta, że o przyznaniu mu wygranej głośno było już kilkanaście lat temu. Sprawę na dłuższy czas pogrzebał Tomas Tranströmer. To on w 2011 roku otrzymał wyróżnienie i zamknął skandynawskim twórcom drogę do Nobla na kilka kolejnych lat. Nie jest przecież tajemnicą, że komisja lubi skakać po różnych językach, kulturach i kontynentach. 

Czy Jon Fosse dostanie Nobla za 2023 rok?

Piszę tę opinię na dwa dni przed werdyktem z 2023 roku. Jon Fosse to obok Can Xue (polecam lekturę recenzji "Ulicy Żółtego Błota") główny faworyt rozdania. Czy wreszcie się uda? Nie wiem. Wcale nie zdziwi mnie, jak ostatecznie nagroda przypadnie w udziale Geraldowi Murnane czy Salimowi Bakatowi. Norweski pisarz nie do końca wpisuje się w obowiązujące od kilku lat preferencje. Spójrzcie na kilka uzasadnień.

  • Annie Ernaux - „za odwagę i kliniczną przenikliwość, z jaką odkrywa korzenie, alienacje i zbiorowe ograniczenia osobistej pamięci”.
  • Abdulrazak Gurnah - „za bezkompromisową i współczującą penetrację skutków kolonializmu i losu uchodźcy w przepaści między kulturami i kontynentami”.
  • Louise Glück - „za jej niepowtarzalny, poetycki głos, który surowym pięknem czyni indywidualne istnienie powszechnym”.
  • Peter Handke – „za wpływową pracę, która z językową pomysłowością badała peryferie i specyfikę ludzkiego doświadczenia”.

I tak dalej. Nagradzani są więc zazwyczaj zaangażowani w jakiś ważny społecznie temat. Ich książki wyróżniają się nie tyle literacką maestrią (Handke jest tu wyjątkiem), co odwagą. Nie chcę w tym momencie bynajmniej powiedzieć, że jest to proza/poezja zła. W żadnym wypadku. Z jakiegoś jednak powodu nie przyznano Nobla Amosowi Ozowi czy Javierowi Mariasowi.

„Drugie imię. Septologia I-II” to książka, którą albo się pokocha od początku, albo odrzuci w całości

O stylu Jona Fosse pisałem już przy okazji omówienia jego dramatu ujętego w tomie „Suzannah,Austria”. Nie będę się tu powtarzał, wyjaśniał dlaczego język jest tak oszczędny, postaci z lubością powtarzają te same zdania, a kluczowe dla odbioru dzieła jest napięcie rodzące się między bohaterami (tymi rzeczywistymi i pojawiającymi się w retrospekcjach). W „Drugie imię. Septologia I-II” te wszystkie techniki widać jak na dłoni. Z tego powodu trudno mi uwierzyć, że przy obecnych preferencjach komisji Noblowskiej proza tak wyrafinowana i powolna ma szansę na zauważenie. Nie sądzę także, aby książki Norwega spodobały się szerszej publiczności w Polsce (ja wiem, że sprzedaż idzie, ale pytanie jak to przełoży się na czytalność, jeśli nagrody nie będzie?). To proza wymagająca i specyficzna, którą albo się poczuje, albo nie. Czy oczytanie, inteligencja lub środowisko z jakiego wywodzi się odbiorca, mają jakieś znaczenie dla akceptacji treści? Nie sądzę. Nie w tym wypadku. Jestem w stanie wyobrazić sobie czytaczy kryminałów, którzy w niej utoną, ale także pracowników niszowych oficyn, których ten styl odrzuci.

Trochę ględzę o różnych aspektach twórczości Jona Fosse. Także o tej niezwykłej powieści „Drugie imię. Septologia I-II”. Recenzji jednak nie będzie, bo fabularnie nie ma tu za wiele do analizy. Na niespełna trzystu stronach śledzimy dwa dni z życia malarza i wdowca imieniem Asle. Mieszka samotnie w miejscowości Dylgja. Czasami odwiedzi Bjørgvin, czyli obecne Bergen, spotka się z sąsiadem czy właścicielem galerii. Dużo myśli też o swoim imienniku, sobowtórze, który upada. I to tak dosłownie. Jest uzależniony od alkoholu, tęskni za utraconą rodziną, nie wierzy też w Boga, co jest szczególnie istotne dla głównego bohatera. Asle niewiele zatem robi. To pojedzie samochodem, to odwiezie kolegę do szpitala, to znowu pogada z kobietą imieniem Guro czy zaśnie na stole.

„Drugie imię. Septologia I-II” Jona Fosse jest wielką literaturą podejmującą temat samotności, miłości, śmierci, bliskości

„Drugie imię. Septologia I-II” jest książką surową. To trochę inne, poważniejsze spojrzenie na kwestie starzenia się, przemijania czy wiary. Urzeka mnie tu wszystko. Język pozbawiony ozdobników, brak znaków interpunkcyjnych, tempo czy nieoczywiste retrospekcje. Bo tak po prawdzie to Jon Fosse pisząc o samotności i śmierci, stworzył wspaniałe dzieło o bliskości, przyjaźni, rodzinie, miłości. A jest tego więcej. Sam w pewnym momencie podpowiada nam, że kluczem do interpretacji nie jest to co na wierzchu, ale to co między słowami. Zalecam więc indywidualne poszukiwania.

Jeśli wystawiałbym oceny książkom, „Drugie imię. Septologia I-II” dostałaby mocne 9/10. To takie dzieło, które będzie polaryzować. Jedni skończą je po 4 stronach, inni, jak ja, uznają za coś wybitnego. I w ogóle nie ma dla mnie znaczenia, że modernizm w literaturze już był, że o artystach i ludziach samotnych opowiedziano chyba wszystko. Że nie jest to strumień świadomości ani jakaś nieoczywista filozofia. Fosse napisał to tak, że ja nie chciałem tej książki kończyć. Że smutno mi, iż kolejnych części jeszcze nie ma dostępnych w Polsce.

I na koniec olbrzymie uznanie dla tłumaczki. Fenomenalna robota. 

Dla zainteresowanych polecam następujące opracowania bibliograficzne:

  1. Małgorzata Lech, „Wszystko co było jest” - kategoria „trwania” w sztukach Ibsena i Fossego, Dramat Współczesny, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.
  2. Kai Johnsen, Ktoś tu przyjdzie. Kilka systematycznych uwag na temat języka
    teatralnego Jona Fossego
    , [w:] Jon Fosse, Sztuki teatralne, ADiT 2005
  3. Lech Sokół, Jon Fosse. Współczesny dramat poetycki, „Dialog” 2003, nr 12
  4. Ewa Partyga, Fosse i Loveid- Janusowe oblicze norweskiego dramatu ostatnich dekad, [w:] Jon Fosse, Suzannah, Cecilie Loveid, Austria, Panga Pank 2007