Recenzja "Pianola" Kurt Vonnegut

Wydawca: Zysk i S-ka

Liczba stron: 528


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Niepokólczycki Wacław

Premiera: 15 czerwca 2021

Cofnijmy się nieco w czasie. Piątego grudnia 1952 roku w Londynie było bardzo zimno. Nad ranem mgła była tak gęsta, że ograniczała widoczność do kilku metrów. Z uwagi na zawarte w niej związki siarki, posiadała lekko żółte zabarwienie. Niezrażeni tym faktem ludzie wylegli na ulice spiesząc do swoich codziennych obowiązków. Dopiero kilka godzin później zorientowali się, że to nie zwykła mgła, a wielki smog. Niemal natychmiastowo zrezygnowali z jazdy samochodami, wstrzymano komunikację miejską i kolej. Zamknięto lotniska, unieruchomiono karetki, odwołano przedstawienia teatralne i seanse kinowe. Normalnie działało tylko metro. Do dziewiątego grudnia zmarło około 8 tysięcy osób, a kolejne 4-5 tysięcy poniosło śmierć w późniejszym czasie.

Mniej więcej w tym samym czasie na rynek europejski trafił debiut nieznanego w tamtym czasie, trzydziestoletniego amerykańskiego pisarza – Kurta Vonneguta (premiera amerykańska miała miejsce w sierpniu, a w grudniu można było kupić książkę w wielu brytyjskich księgarniach). „Pianola” wyróżniała się tematyką, ale o tym niestety niewiele osób zdążyło się wówczas przekonać. Czy był to efekt smogowego zamieszania w Londynie trudno powiedzieć. Na pewno sprawy nie ułatwiał fakt, że  rok 1952 był czasem szczególnym dla literatury. Swoje premiery miały wtedy „Stary człowiek i morze”, „Na wschód od Edenu”, „Czekając na Godota” czy „Krzesła”. To ta druga książka z miejsca zyskała sympatię czytelników, szybko lądując na szczycie listy bestsellerów New York Timesa i innych magazynów. Chętnie sięgano także po „The Silver Chalice” Thomasa B. Costaina, „Moja kuzynka Rachela” Daphne du Maurier oraz „Bunt na okręcie” Hermana Wouka. „Pianola” wielkiego zamieszania nie wprowadziła. Została co prawda nominowana do International Fantasy Award, ale wyróżnienia tam nie zdobyła, a i sama nagroda dość szybko zakończyła swój żywot (ostatnim zwycięzcom był „Władca Pierścieni” w 1957 roku). Głównym problemem okazała się źle skrojona promocja. Charles Scribner's Sons, amerykański wydawca Vinneguta, reklamował ją jako powieść science fiction, który to gatunek na początku lat 50. traktowano jako masowy i pisuarowy. Sam Vonnegut w jednym z wywiadów przyznał „Od recenzentów dowiedziałem się, że jestem autorem science-fiction. Nie wiedziałem o tym”. Doszło nawet do tego, że założyciele The Magazine of Fantasy & Science Fiction uznali książkę za jedną z najlepszych w roku.

„Pianola” nie dała Vonnegutowi należnego uznania. Pewnie dlatego na kolejną jego powieść musieliśmy czekać aż 7 lat. „Syreny z Tytana” na szczęście trafiły na bardziej podatny grunt i sprawiły, że amerykański pisarz mógł stworzyć „Rzeźnię numer pięć” i inne literackie perły. Miał w sobie zapał, którego niestety wielu obecnym pretendentom brakuje. Sama historia zawarta w książce została zainspirowana jego doświadczeniami zawodowymi w General Electric. Akcja rozgrywa się w nieodległym społeczeństwie, które jest prawie całkowicie zmechanizowane. Urządzenia są w stanie wykonać większość ludzkich czynności. Robią to szybciej, dokładniej, taniej, efektywniej. Ludzie są potrzebni przede wszystkim do kontrolowania i nadzorowania procesem produkcji. Na to stanowisko dostać się jest bardzo trudno. Trzeba przejść żmudny proces rekrutacji, wykazując się przy tym wysokim ilorazem inteligencji oraz specjalistycznymi zdolnościami. W tym czasie wszystkie ‘przeciętne’ osoby kierowane są do służb porządkowych lub wojska, gdzie otrzymują niewielkie wypłaty, ale z drugiej strony nie muszą martwić się o troski codziennego życia. Mieszkają w luksusowych domach, mają zapewnione godziwe emerytury, konsumpcja jest ciągła i nie zagraża jej ograniczenie. Rozpowszechniona mechanizacja stwarza jednak konflikt między zamożną klasą wyższą, inżynierami i menedżerami, którzy podtrzymują funkcjonowanie społeczeństwa, a klasą niższą, której umiejętności i cele społeczne zostały zastąpione przez maszyny. Bierze on się z braku poczucia przydatności. Brak satysfakcji z życia jest na tyle silny, że prowadzi do nieuchronnej rewolucji.

W „Pianoli” Vonnegut zawarł wiele trosk, jakimi martwiło się społeczeństwo w tamtym czasie. Świat jest po trzeciej wojnie światowej, ludzka egzystencja została sprowadzona do nic nieznaczącego epizodu na osi czasu, dualizm gospodarczy pogłębia się, technologia stopniowo zabiera człowiekowi wolność. Pisarz tworzy wiarygodne, złożone postaci oraz operuje ironią i sentymentalizmem, które miały stać się cechami rozpoznawczymi rozwijanymi dalej w późniejszych pracach. Czytając „Pianolę” trudno nie odnieść wrażenia, że ta opowieść staje się coraz bardziej aktualna z każdym dniem.

Recenzja "Więcej niż człowiek" Theodore Sturgeon

Wydawca: Rebis

Liczba stron: 280


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Jolanta Pers

Premiera: 15 czerwca 2021

Theodore Sturgeon przyszedł na świat 26 lutego 1918 roku w Nowym Jorku. Do 1929 roku żył jako Edward Hamilton Waldo, a dopiero po rozwodzie matki przybrał nowe imię i nazwisko. Używając go w 1938 roku zaczął publikować swoje pierwsze opowiadania. Choć w świecie popkultury kojarzy się głównie z powieścią „Więcej niż człowiek” oraz scenariuszem do Star Treka, najwięcej tworzył krótkiej formy, którą od czasu do czasu przypominają polskiemu czytelnikowi różne wydawnictwa w antologiach science-fiction. Niestety póki co nie doczekaliśmy oddzielnych wydań opowiadań samego Sturgeona.

„Więcej niż człowiek” uchodzi za jeden z najważniejszych utworów science-fiction w historii literatury. W lutym 2002 roku wydawnictwo Solaris udostępniło tę powieść polskiemu czytelnikowi, a obecnie Dom Wydawniczy Rebis włączył książkę do kolekcji Wehikuł Czasu. Od razu warto wspomnieć, że jest to jedna z najlepszych pozycji całego cyklu.

Theodore Sturgeon zwykł nosić na szyi wisiorek, który stanowił kwintesencję jego filozofii życia. Amulet miał kształt litery „Q” ze strzałką, co można czytać jako „zadaj następne pytanie”. Życie to zdaniem autora nic innego jak wyprawa, w której każdego dnia szukamy odpowiedzi na miliony nurtujących pytań. Wiele osób tłumi tę chęć poszukiwania, albo dlatego, że wychowano ich jako z natury płytkich i narcystycznych, albo dlatego, że po prostu się bali. Mimo to inni – miliony artystów, naukowców, filantropów, żołnierzy, lekarzy, nauczycieli, a może po prostu ludzi z ulicy, ​​nigdy nie przestaje zadawać kolejnego pytania. Dla Teda Sturgeona to właśnie byli ciekawi ludzie, tacy, z którymi chciał przebywać i o których chciał opowiadać.

„Więcej niż człowiek” nie odnosi się do tego, dlaczego jesteśmy w tym miejscu lub skąd się wzięliśmy, ale wybiega myślami tam, gdzie możemy skończyć. Sturgeon w swojej książce przedstawia teorię „Homo Gestalt” (pierwotnie zaprezentowaną w noweli „Baby is Three”). Gestalt po niemiecku oznacza „postać, kształt lub formę”, ale w języku angielskim i niektórych dziedzinach można tłumaczyć to słowo jako „zbiór bytów fizycznych, biologicznych, psychologicznych lub symbolicznych, który tworzy jednolitą koncepcję, konfigurację lub wzór większy niż suma jego części (charakteru, osobowości lub bytu)”. Temu założeniu odpowiada teoria Sturgeona. W jej zamyśle Homo Gestalt  jest nową postacią życia uformowaną przez symbiozę czterech lub więcej ludzi z paranormalnymi zdolnościami, która jest kolejnym ewolucyjnym krokiem ludzkiej świadomości.

Organizm Gestalt tworzy w książce kilku bohaterów. To wybryki natury — ludzie z zaawansowanymi zdolnościami telepatycznymi i telekinetycznymi, którzy są swego rodzaju szyframi, niezdolnymi do funkcjonowania w pełnej sile, dopóki nie zjednoczą się w jeden organizm. Mamy więc prostaczka, który może zniszczyć każdego jednym spojrzeniem; dziewczynkę przesuwającą swobodnie wybrane przedmioty; bliźniaczki przenoszące swoje ciała w dowolne przestrzenie oraz dziecko będące geniuszem. Amerykański pisarz nakreśla środowisko ich życia i dojrzewania, ale najbardziej interesuje go odpowiedź na pytanie - jak przetrwają i zaadaptują się w świecie, którym teoretycznie mogliby z łatwością rządzić? Jego spostrzeżenia i refleksje są w całym swoim wymiarze optymistyczne i patrząc na dzisiejszy świat, chyba mało realne.

Sturgeon pisze o samotności i izolacji, jaką odczuwają rodzące się istoty gestaltowe. To dokładnie ta sama forma odosobnienia, którą przeżywa większość wyalienowanej młodzieży. Jego postaci, mimo że niezwykłe, targane są dokładnie tymi samymi uczuciami co przeciętni ludzie. Potrafią się kłócić, być wrednymi, wysyłać groźby, wykazywać się troskliwością i humorem. „Więcej niż człowiek” to podzielone na trzy części studium refleksji na temat władzy i człowieka. Rozpisane w sposób bardzo emocjonalny, często wręcz pozbawiony fabuły. Sturgeona dużo bardziej intryguje penetrowanie zakątków ludzkiej duszy, niż wymyślanie intryg. W połączeniu z nietypowym dla tego gatunku, barwnym językiem pełnym długich zdań, wyszło dzieło bardzo dobre, ponadczasowe, świeże nawet dla tych wszystkich, którzy serię X-Mena znają bardzo dobrze. Dzieło wielu pytań i wątpliwości.

Recenzja "Opowieści znad rzei Hulan" Xiao Hong

Wydawca: PIW

Liczba stron: 256


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Magdalena Stoszek-Deng

Premiera: 13 maja 2021

W 2014 roku Ann Hui, urodzona w Chinach reżyserka, która rok temu otrzymała Złotego Lwa za całokształt twórczości, nakręciła film po tytułem „Złoty wiek”. Dzieło nie doczekało się atencji ze strony odbiorców, nie zostało pokazane na żadnym istotnym przeglądzie, nadal jest praktycznie niedostępne w Polsce. Trudnością w promocji filmu jest z pewnością czas trwania – blisko trzy godziny niespiesznej narracji skupiającej się na losach głównej bohaterki. Tą jest Xiao Hong, grana przez Wei Tang. Film jest biografią nadal mało znanej pisarki tworzącej w latach 30. XX wieku. A że była to postać nietuzinkowa, doskonale dowodzi właśnie dzieło Ann Hui. Kto zresztą chciałby dowiedzieć się więcej, między innymi tego jak układały się relacje damsko-męskie autorki, dlaczego całe życie musiała uciekać oraz jaki wpływ na jej charakter miała wojna, ten koniecznie musi zapoznać się z posłowiem zamieszczonym w niniejszej książce.

Niewielkich rozmiarów powieść, pierwsza dostępna dla polskiego czytelnika próbka stylu Xiao Hong, ukazała się pierwotnie w odcinkach w hongkońskiej gazecie. To ujęta w poetyckim i barwnie opisowym języku historia życia niewielkiej miejscowości gdzieś w północno-wschodnich Chinach. Nowela nakreślona z perspektywy małego dziecka, zaczyna się od odmalowania środowiska naturalnego i społecznego kompleksu Hulan. Na zewnątrz panuje mroźna zima. Obserwujemy codzienne zmagania handlarza, lekarza Li Yongchun, wdowy Wang i wielu innych anonimowych postaci. W tej części książki bohaterem jest samo Miasto, które autorka przedstawia jako zamknięte społeczeństwo. Wszyscy tubylcy martwią się o losy otaczającego ich świata, a największą atrakcją jest podglądanie życia innych osób. Nie są to ludzie z krwi i kości, a raczej części funkcjonalne większego tworu, bez jakiejkolwiek tożsamości.

Dużo lepiej poznajemy ich w rozdziale drugim, gdzie śledzimy sieć wydarzeń, ujawniających niektóre z wszechobecnych przesądów panujących w społeczeństwie. Bardzo ważną sceną jest tu taniec czarodziejki, do którego autorka powróci w dalszej części książki. Kolejne epizody opisywane w książce to przejście do rozważań na poziomie rodziny. Xiao Hong opisuje kilka ulotnych retrospekcji o dziadku, z którym lubiła bawić się w ogrodzie i jeść wymyślne potrawy. Wspomina także o babci nie znoszącej wygłupów swojej wnuczki. Autorka powołuje do istnienia także wiele innych ludzi, w szczególności sąsiadów, zazwyczaj pełniących mało zaszczytne funkcje hodowców trzody chlewnej, przesiewaczy mąki, furmanów czy młynarzy.

W tym momencie powinna pojawić się jakaś fabuła, myśl przewodnia, temat, wokół którego chińska pisarka organizuje kolejne zdarzenia. Nic takiego jednak nie ma miejsca. Kolejne rozdziały książki to trzy odrębne opowieści. W jednej z nich panna młoda wpada w sidła wrednej teściowej, która najpierw zaczyna łoić jej skórę, a ostatecznie doprowadza do szalonych i brutalnych eksperymentów czarodziejskich, mających za cel wygonić z jej ciała złe duchy. Zwariowany wydaje się także życiorys bohatera kolejnej opowieści. To wujek narratorki, śpiący wszędzie tam, gdzie znajdzie się dla niego miejsce. Nosi słomkowy kapelusz bez ronda, suknię schodzącą do kolan i parę butów bez podeszwy. Lubi też kraść różnego rodzaju towary. To tak naprawdę typowy outsider, za nic mający kodeksy postępowania i układne życie. Wreszcie trzecia narracja, prawdopodobnie najbardziej poruszająca. Traktuje o losach ubogiej rodziny, która wraz z narodzinami swojego małego dziecka zamieszkuje w zimnym młynie. Muszą zmagać się nie tylko z nieprzychylnymi warunkami atmosferycznymi, ale także ze społecznym ostracyzmem.

„Opowieści znad rzeki Hulan” długo nie doczekały się należnego uznania. Komunistyczne władze odesłały tekst na margines, ponieważ jego treść nie korespondowała z obraną linią polityczną kraju. Recenzenci podkreślali także, że książka została zbudowana na przypadkowych szkicach, bez zamiaru organizowania głównego tematu. Dzisiaj, gdy modernizm, postmodernizm, surrealizm i wszystkie inne izmy nie są już żadną sensacją, „Opowieści znad rzeki Hulan” czyta się zupełnie inaczej. To nie eksperyment, ale bardzo osobista i nostalgiczna relacja o dzieciństwie i towarzyszących mu emocjach. Xiao Hong poprzez fragmentaryczne historie, brak centralnych postaci i nieliniową struktura narracji odchodzi od tradycyjnej formy autobiografii i czyni ze swojego dzieła powieść wyjątkową i intrygującą. Ciekawą o tyle, że odsłania dawne zwyczaje i wierzenia, jednocześnie pozostając aktualną w sferze czysto ludzkiej.