"Ruska klasyka" Daniel Majling

Wydawca: Ha!art

Liczba stron: 132


Oprawa: miękka ze skrzydełkami
 
Premiera: 17 października 2022 rok

RUska klaSyKA

Znajdujemy się w małym, ciemnym pomieszczeniu. Na brudnej od keczupu kanapie siedzi mężczyzna. Patrzy w telewizor, majestatycznie okupujący jedyną komodę. Na ekranie tańczą kobiety. Do pokoju wchodzi inny mężczyzna. Ma na sobie koszulkę z logiem firmy produkującej korniszony i czapkę z pomponem.

Wacław 1: Cześć Wacław.

Wacław 2: Cześć Wacław.

Wacław 1: Wiesz co Wacław? Chciałem ci tylko powiedzieć cześć.

Wacław 2: Aaaa, czaje Wacław. No to dobrze, że ci odpowiedziałem na twoje cześć.

Wacław 1: No dobrze Wacław. To nie będę ci przeszkadzał.

Wacław 2: Nie no Wacław, skoro już jesteś, to chodź i oglądaj ze mną. Zajebista rzecz. A że gadać nie będziesz, to jakoś zniosę twoje towarzystwo.

Wacław 1: Kumam Wacław. To siadam.

Wacław i Wacław oglądają film. Pełen napięcia taniec właśnie się skończył. W szerokim kadrze pojawia się niewielkie, ciemne pomieszczenie. Na brudnej od keczupu kanapie siedzi mężczyzna. W rękach trzyma czytnik z ebookami. Do pokoju wchodzi inny mężczyzna. Ma na sobie koszulkę z logiem firmy produkującej cebulki marynowane i czapkę z daszkiem.

Wacław 3: Cześć Wacław. Co tam czytasz?

Wacław 4: Książkę Wacław, książkę.

Wacław 3: A co to za książką jest? Powieść?

Wacław 4. Nie Wacław, to opowiadania są.

Wacław 3: A o czym te opowiadania są?

Wacław 4: Jakby ci to wyjaśnić Wacław. Kojarzysz Dostojewskiego albo Czechowa? Recenzja Jon Fosse książki.

Wacław 3: No ba Wacław! Ten pierwszy pisał książki, a ten drugi, to chyba też pisał książki.

Wacław 4: No proszę Wacław. Nie spodziewałem się po tobie takiej inteligencji. A wiesz kiedy pisali?

Wacław 3: To było dawno. Bo ja wiem. Jak pierwszą Coca Colę przelali do żołądka testera?

Wacław 4: Całkiem nieźle, chociaż Dostojewski to nawet trochę wcześniej tworzył. Dla nas najważniejsze jest to, że obaj są klasykami. I jako tacy, czytani są wszędzie. W Rosji, Polsce, USA czy Mongolii. Zna ich każdy oczytany człowiek. Co jednak z tymi, którzy nie czytają?

Wacław 3: A co ma być?

Wacław 4: Więc oni Wacław też czasami czytają. Ale nie starocie. Czytają badziewia Wacław. A wśród tych badziewi znajdziesz też nowych Dostojewskich i Czechowów.

Wacław 3: A ci skąd się wzięli?

Wacław 4: To fałszerze Wacław. Podrabiają klasyków. Dość kuriozalnie.

Wacław 3: Kuriozalnie, czyli jak?

Wacław 4: Sam zobacz Wacław. Kojarzysz Stiepana Trofimowicza?

Wacław 3: Ni chuja.

Wacław 4: To jest proszę ja ciebie bohater „Biesów”, to znaczy grubaśnej książki Dostojewskiego. Taki wiesz, cycuś glancuś. No więc ten Stiepan w opowiadaniu „Z życiem za pan brat” zostaje wtrącony do celi. Siedzi tam całymi dniami, a jak zasypia, to mu przynoszą żarcie. A że jest szlachetny, to ma problem ze zrobieniem gówna bez kibla. W pewnym momencie jednak pęka. I tak sra i je, sra i je. Jak jakieś perpetuum mobile. Niestety ilość gówna się powiększa, zabierając mu tym samym przestrzeń życiową. I wiesz co on robi?

Wacław 3: Nie Wacław, nie wiem.

Wacław 4: Zaczyna robić z nich cegły. A potem ściany, meble, długopis. Wreszcie robi też kobietę.

Wacław 3: Dobra Wacław, ja tu mówię dość. Boję się myśleć, co on z tą gównianą pannicą wyrabia.

Wacław 4: I słusznie Wacław, bo to jest niesmaczne. Dobrze jednak pokazuje, jak w tej książce wykoślawiają klasykę. Ba, robią sobie jaja też z nas! Recenzja Jon Fosse książki.

Wacław 3: Czyli czytasz zbiór o gównie tak?

Wacław 4: Nie tylko Wacław. W takiej „Miłość ci wszystko wybaczy” bohaterką jest niejaka Larysa Dmitrijewna. Ją można znać ze sztuk Aleksandra Ostrowskiego, ale ciebie o takie kompetencje nie podejrzewam. No więc ta Larysa pozwala pisać na swoim ciele książkę.

Wacław 3: Po cholerę?

Wacław 4: Żeby jej ukochany, mógł później ją przeczytać. Czaisz?

Wacław 3: Ha ha, na pewno przeczytał ją tam DOGŁĘBNIE!

Wacław 4: Nie wyobrażaj sobie za dużo Wacław! Ale faktycznie jest tu jakaś namiętność. Zresztą nie tylko tu. W „Sztuce kochania” Iwan Andriejewicz Kryłow pragnie niejakiej Nadjeżdy Siemionówny…

Wacław 3: Kim jest ten Kryłow?

Wacław 4: Wygoogluj sobie go Wacław. Recenzja Jon Fosse książki. On lubił pisać, także o psach. I właśnie w tym opowiadaniu to pies zabija jego ukochaną. Jakby tego było mało w „Oderwanym”, czyli kolejnym tekście, ten sam Kryłow pogrążony w rozpaczy zaczyna pisać drastyczne reportaże.

Wacław 3: Biedak.

Wacław 4: To prawda. Gorzej już upaść nie mógł. I co gorsza nikt mu nie chce pomóc. Ma pecha chłop, że nie poznał Feraponta.

Wacław 3: Fera kogo?

Wacław 4: Feraponta Wacław. Gość pierwotnie znalazł się w „Braciach Karamazow” Dostojewskiego, ale w nowym ujęciu służył dobrą radą każdemu potrzebującemu. Jak dzieci zmarły w wypadku, to podczas kazania wspomniał o braku małych aniołków w niebie. Gdy ludzie zmarli w kopalni, on zrzucił to na pychę. Bo czyż Bóg dał ludziom łapy żeby kopali w ziemi? A po gwałcie i morderstwie na młodej piękności planował piętnować jej lubieżny styl bycia. Ferapont to mądry człowiek, z ciekawym spojrzeniem na rzeczywistość. Na pewno pomógłby Kryłowowi.

Wacław 3: Za dużo tych nazwisk Wacław. Już mi się mózg poci. Weź no mi przeczytaj jakieś zdanie z tego cudeńka, co mi się relaks włączy:

Wacław 4: „Tam gdzie zbierze się więcej ludzi, zawsze powstaje jakaś chujnia”

Wacław 3: Kurwa Wacław. Co to ma być?

Wacław 4: To o wieży Babel. Recenzja Jon Fosse książki.

Wacław 3: Dobra, mam dość! Serio. Jeszcze mi powiedz, że jest tam opis życia samotnego faceta z milionem kobiet.

Wacław 4: Właściwie to masz rację.

Wacław 3: A homoseksualizm?

Wacław 4: A jakże.

Wacław 3: A kopulacja z guźcem?

Wacław 4: Tego akurat nie.

Wacław 3: To nic nie zmienia! Wacław to jest bełkot. Martwię się o ciebie.

Wacław 4: Wyluzuj stary. To jest całkiem zabawne, sprawnie napisane. W jakimś tam sensie przypomina nam o korzeniach literatury. Nawet Rogasiowi się podoba.

Wacław 3: Komu?

Wacław 4: No Rogasiowi. Temu tam redaktorzynie. Recenzja Jon Fosse książki.

Wacław 3: W dupie ma Rogasia. Wacław a czemu ty ciągle powtarzasz recenzja Jon Fosse książki?

Wacław 4: A żeby mi się lepiej w googlu pozycjonowało.

Wacław 3: Ale czemu Fosse? Przecież ja tu widzę na okładce Daniel Majling.

Wacław 4: Słuchaj. Powiem szczerze. Majling to fajny gość. Naprawdę. Nawet bródkę nosi. Jego problem jest jednak taki, że praktycznie nikt go nie zna. No sam powiedz, czy znałeś Majlinga, zanim mnie odwiedziłeś?

Wacław 3: Nie, ale tego Fosy też nie znałem.

Wacław 4: Ale Fosse poznasz za rok, może dwa, jak już tego Nobla dostanie. I wiesz co? Wtedy to właśnie nasz dialog ludzie będą czytać!

Wacław 3: I co im to da?

Wacław 4. A chuj wie.

Telewizor wyłączył się. W pokoju nastała ciemność.

Wacław 2: Kurwa nie teraz! Włącznie mi prąd frajerzy! Natychmiast!

Po minucie ciszy.

Wacław 2: Dzizasz! Ubogim to zawsze wiatr w oczy. A ty co myślisz Wacław?
Wacław 1: To było bardzo ciekawe. Szczególnie ten moment, jak ten drugi Wacław mówił o seksie.

Wacław 2: Tobie to tylko jedno w głowie Wacław. Na szczęście w normalnym świecie nikt takiego gówna nie wyda.

Kurtyna opada. 

Recenzja "Gogolowe disco" Paavo Matsina

Wydawca: Marpress

Liczba stron: 180


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Anna Michalczuk-Podlecki
 
Premiera: 18 sierpnia 2022 rok

Przyzwyczaiłem się, że literackie dziwactwa wydaje u nas Ha!art. Tymczasem jedna z najbardziej pokręconych powieści 2022 roku znajduje się w ofercie Wydawnictwa Marpress. Przypomina mi to, że osobliwości nie mają ani konkretnego loga, ani przypisanej szerokości i długości geograficznej. „Gogolowe disco” jest utworem Paavo Matsina – pięćdziesięciodwuletniego Estończyka, który w 2016 roku zdobył Nagrodę Literacką Unii Europejskiej. Rok wydania książki warto tu podkreślić po wielokroć, bo ma on kluczowe znaczenie dla odbioru treści tu i teraz.

Akcja dzieje się w Viljandi – realnym, około dwudziestotysięcznym mieście położonym w południowej Estonii. Świat przedstawiony daleki jest od tego, co znamy bądź czego nie znamy z autopsji. Estonia nie jest już krajem niezależnym. Od jakiegoś czasu przywrócono tam rosyjski carat. Rodowitych vijlandczyków wywieziono, a literatura narodowa służy wyłącznie do podcierania części intymnych. W trosce o swoich obywateli reżim wyposażył miasto w stary tramwaj sprowadzony z Polski. Umorzył też wszelkie zadłużenia kredytowe. Istny raj, choć zdaje się, nikomu tak do końca dobrze się w nim nie mieszka.

W tym groteskowym świecie Paavo Matsina gromadzi kilku bohaterów. Śpiewak Arkasza, producent Szeft, bitelmaniak Wasia, gitarzysta Grigorij, kieszonkowiec Konstantin i gospodarz Loenhard lubią spotykać się w antykwariacie, o genialnej nazwie Antykwariat. Biznes nie idzie już jak dawniej, ale zawsze można porozmawiać na istotne tematy, chociażby o miłości. Wątek ten jest o tyle istotny, że w pewnym momencie w położonym nieopodal lokalu Romaan pojawia się sam Nikołaj Gogol. Czy jest to ten sam człowiek, który wieki temu napisał „Rewizora”? Z pozoru tak, ale jego ZMARTWYCHWSTANIE i zgromadzenie wokół siebie UCZNIÓW jasno wskazuje na silną inspirację Biblią. To jeden z kluczy, którym można „Gogolowe disco” odczytywać.

Sama sieć wydarzeń napędzających akcję książki jest trudna do opisania i zaklasyfikowania. Czy będziemy tu świadkami zamknięcia Gogola w łazience? Tak. Czy Wasia będzie marzył o postawieniu gmachu poświęconemu Beatelsom? Oczywiście! Czy upadła kobieta, która stała się uczniem zmartwychwstałego, przewiezie jego ciało na ukradzionej taczce? Nie wykluczam. Fabuła jest więc żywa, zakręcona, wielopiętrowo przemyślana. Nie można na nią patrzeć tylko przez pryzmat tego, co faktycznie widzimy, bo podobnie jak z „Mistrzem i Małgorzatą”, wszystko co najważniejsze ukryte jest między wersami.

Czytając „Gogolowe disco” nie sposób pominąć kwestii języka – mocno rytmicznego, gawędziarskiego, skupionego na detalach. Długo zastanawiałem się na przykład, dlaczego antykwariusz Loenhard Kevad nie jest po prostu Leonhardem. Dopiero później, gdzieś na estońskich forach doczytałem, że loen oznacza w tym języku „czytać”, błędne imię jest więc celowe. Ile jeszcze takich niespodzianek przygotował czytelnikom Paavo Matsina trudno powiedzieć. Może drugie, trzecie czy czwarte czytanie jakoś tę kwestię rozszerzy, otworzy nowe ramy interpretacyjne.

„Gogolowe disco” to jedna z tych książek, którym powinno się poświęcić dokładne badania. Z jednej strony mamy tu przecież rozprawienie się z wieloma mitami natury politycznej czy kulturowej, z drugiej oryginalny sposób kreowania świata. Powieść ta jest autonomicznym gestem literackim, który swoje źródła czerpie tak z języka codziennego, jak i tradycji literackiej. Mimo, że jest to przede wszystkim zabawa, płynie z niej zadziwiająco dużo prawdy. Za dużo, jak na przypadek. Paavo Matsina popełnił bardzo dobrą książkę, dojrzałą, świadomą swojej niezwykłości.

Recenzja "Lód" Ulla-Lena Lundberg

Wydawca: Marpress

Liczba stron: 416


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Justyna Czechowska
 
Premiera: 30 kwietnia 2022 rok

Wyspa to specyficzne miejsce, odcięte od otaczającej przestrzeni, przybierające charakterystykę odmienną od reszty świata znajdującego się ‘na zewnątrz’. Ląd otoczony wodą stanowi punkt wyjścia wielu literackich metafor. Nawet w codziennym funkcjonowaniu mówimy przecież, że każdy jest samotną wyspą, mając na myśli metafizyczną autonomię jednostki. Wyspa może być oazą szczęścia, rajską przestrzenią, w której realizuje się marzenie utopii (np. „Tajemnicza wyspa” Juliusza Verne’a). W innym znaczeniu jest to także więzienie, miejsce, gdzie nie sposób spełnić swoich ambicji. Obraz wyspy jest w tej sytuacji spleciony z takimi stanami jak: samotność, izolacja jednostki, pragnienie ucieczki. Wreszcie w kolejnym ujęciu, wyspa spaja w sobie dobre i złe cechy. Z jednej strony manifestuje potęgę natury, unaocznia biedę i trud pracy. Z drugiej jest też gwarancją bezpieczeństwa i łączności z konkretną wspólnotą. Właśnie taką wyspą jest Orlandia z „Lodu” Ulli-Leny Lundberg.

Orlandii na mapie nie znajdziemy. Tak naprawdę pod tą fikcyjną nazwą ukrywa się Kökari na Wyspach Alandzkich – niewielkie, liczące raptem około 220 mieszkańców miasteczko, w którym urodziła się i wychowała autorka. Już ten fakt pokazuje, że „Lód” zawiera w sobie wątki biograficzne. Akcja książki została osadzona w okresie powojennym. Nie ma już walk, wojska czy czyhającego niebezpieczeństwa, ale skutki konfliktu zbrojnego są dla wielu nadal odczuwalne. Szczególnie wyrazista jest w tym kontekście rola położnej/lekarki Iriny, która uciekając przed wrogiem, musiała rozstać się ze swoim dzieckiem. Jej dylematy moralne stają się prawdziwym wyzwaniem dla głównego bohatera, który z racji swojego powołania, będzie próbował kobiecie pomóc.

Petter Kummel, bo o nim mowa, jest młodym wikarym. Wraz ze swoją żoną obejmują rolę pastorstwa w nowym otoczeniu. Skuta lodem ziemia właściwie od początku bardziej ich przyciąga niż odstrasza. Szybko zapoznają się z mieszkańcami, zwyczajami i lokalnymi waśniami. Dzięki swojej pracowitości, otwartości i elastyczności zyskują szacunek i posłuch, tak ważny dla krzewienia właściwych postaw u mieszkańców. W ten sposób Petter Kummel znajduje swoje miejsce na ziemi. Choć nie ma tu nadmiaru produktów, opieka lekarska z czasem jest coraz mniej dostępna, a specjaliści potrafią wykonać tylko najbardziej podstawowe w tym regionie budowle, nie brakuje mu niczego do szczęścia.

Akcja „Lodu” płynie powoli. Jak kra przesuwająca się po spokojnym morzu. Ulla-Lena Lundberg celebruje codzienność, w różnych jej odcieniach. Na pierwszy plan wysuwają się relacje i szczegóły otoczenia. Obserwujemy jak Mona doi krowy, śledzimy krok za krokiem wyprawę Pettera na egzamin duszpasterski, jesteśmy uczestnikami debaty na temat utworzenia przychodni zdrowia. Ta ostatnia scena jest szczególnie ważna, bo razem z sugestywnym opisem śpiewu w kościele, podkreśla jedność wspólnoty, mimo różnorodności poszczególnych jednostek. Życie na Orlandii toczy się w rytm pór roku. Latem mieszkańcy pływają na łodziach, w zimie poruszają się po lodzie. W okresie połowów intensywnie pracują, później korzystają ze zgromadzonych zapasów. Dzieci rodzą się, a starsi odchodzą. Wszystko dzieje się zgodnie z planem i w swoim tempie.

Spokojne prowadzenie narracji jest zaletą książki. Kontrastowe ukazanie surowego klimatu i bliskości ludzkiej może przywodzić w pamięci powieści Michaela Crummeya. Tam jednak, gdzie Kanadyjczyk szuka psychologicznej głębi swoich bohaterów, Ulla-Lena Lundberg stawia na patos. I właśnie tu upatruję głównego problemu utworu. Petter nie jest człowiekiem bez skazy, ale jego doczesne życie pełne jest ciepła i miłości. Stawia się na dalszym miejscu, ciągle ustępuje, nie ma kontrowersyjnych myśli. Działa trochę jak maszyna niosąca dobro. Z czasem pojawiają się także liczne przemówienia, wspomnienia, myśli gloryfikujące pastora. Trochę to nuży, chciałoby się poznać bohatera też z innej, niepocztówkowej strony.

Można „Lód” czytać także przez pryzmat postaci kobiecych. Te są silne, wiedzą czego chcą, potrafią walczyć o swoje (przynajmniej w większości). Przede wszystkim mają własne zdanie, które bardzo często okazuje się słuszne. Kluczowa wydaje się jednak rola przewoźnika – łącznika ze światem zewnętrznym. On obserwuje wszystko z dystansu, wiąże to co ziemskie, z tym co nieodgadnione.

Ostatecznie „Lód” jest lekturą satysfakcjonującą, konsekwentnie prowadzoną, spiętą wyrazistą klamrą. Może trochę przydługą, zbyt mocno ubóstwiającą człowieka, ale na pewno wartą poznania.