Recenzja "Przepływy" Maciej Libich

Wydawca: WBPiCAK

Liczba stron: 66


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

 
Premiera: kwiecień 2022 rok

Maciej Libich to człowiek pracujący ze słowem. Zaangażowany w projekt kwartalnika Wizje, redakcję Literatury na świecie, krytykę prozy i poezji współczesnej, na co dzień obcuje z literaturą. Z tego obcowania powstał tom tekstów „Przepływy”, który nie jest ani prozą, ani poezją, ani żadną inną, łatwo szufladkowaną formą. Z tego powodu samo czytanie książki do prostych nie należy. Czytelnik przyzwyczajony do szablonów, linearności i fabuł, może się w tym labiryncie znaczeń zagubić, parafrazując tytuł utworu – przepłynąć obok portu docelowego, nie przybijając do brzegu.

Lubię, imponuje mi, gdy debiutanci starają się opowiadać w nowy sposób. Haruki Murakami wyznaje zasadę, że powieść może napisać każdy „Wystarczy umiejętność pisania i zmyślania oraz przybory służące do przelewania tego na papier”. „Przepływy” powieścią jednak nie są i jestem przekonany, że nie byłby w stanie ich napisać człowiek nie żyjący literaturą. Z jednej strony, chodzi tu o dialogowanie z działami i twórcami, czyli o pewien zasób wiedzy i umiejętności krytycznego ich komentowania, z drugiej o sam model kreacji – przechodzący z wiersza do miniatur. Dzięki niemu teksty zyskują specyficzny rytm.

W centrum swojej książki Maciej Libich ustawia postać męską. To antybohater, outsider, postać stojąca w szczególnym konflikcie z uznanymi przez ogół formami życia. Jego egzystencja, umieszczona poza konkretną przestrzenią i czasem, jest pełna rozczarowań i strachu. Owe uczucia wiążą się częściowo ze zdarzeniami wplecionymi w jego życiorys (np. rozstanie z partnerką), należy je jednak traktować szerzej. Przekonuje o tym sam autor, pisząc w jednym tekście „Wyobrażam sobie wręcz, że niczym nie różnię się od innych ludzi”. Strach jest więc tu wypadkową trudnego momentu, w którym przyszło nam żyć. Pandemia, wojna, zmiany klimatyczne – to wszystko działa podskórnie, wchodząc do krwioobiegu narratora, steruje jego myślami i czynami.

Nie mając lepszego pomysłu na przetrwanie, antybohater oddaje się w pełni rutynie. Pracuje, wspomina, spaceruje po mieście, porządkuje mieszkanie z nagromadzonego na pustych półkach kurzu. Swoją biernością i obojętnością prowokuje czytelnika, który chciałby przeczytać o czymś wielkim. O jakimś zdarzeniu godnym zapamiętania. Nic takiego jednak się tu nie dzieje. Wiwisekcja codzienności i zatapianie się we wspomnieniach są tu drogą ku zrozumieniu otaczającego świata. Projekcją ścieżki, po której można bezpiecznie stąpać. Narrator znajduje w tym działaniu równowagę, namiastkę harmonii. Czy jednak dokłada do tego też jakiś sens? Niekoniecznie, bo „Przepływy” nie są książką, która daje odpowiedzi.

Wspomniałem już, że Maciej Libich dyskutuje z autorami. Dwa tropy są tu oczywiste. Po pierwsze Franz Kafka, który doskonale czuł dziwność otoczenia. Po drugie Robert Walser, którego od niedawna przypomina nam Państwowy Instytut Wydawniczy, a który podobnie jak autor „Przepływów” naśmiewa się z okrucieństwa świata, poprzez jego transformację i wykrzywianie. We wstępie do trzeciej części pada zresztą znamienny cytat z „Rodzeństwa Tanner” „Nie chcę przecież robić w życiu kariery, chcę tylko żyć, żeby to miało odrobinę sensu. Nic więcej. Właściwie chcę tylko dożyć zimy, a  kiedy już spadnie śnieg i przyjdzie zima, będę wiedział, jak żyć dalej, przyjdzie mi to do głowy, co najlepiej zrobić z życiem. Bardzo lubię tak podzielić życie na małe, proste, łatwe zadania rachunkowe, które nie wymagają łamania głowy, które same się rozwiązują”. On najlepiej podsumowuje, o czym Maciej Libich chciał nam opowiedzieć.

Nawiązań w „Przepływach” jest pewnie więcej. W pewnym momencie narrator czyta chociażby Andrása Pályia, którego zbiór „Na końcu świata” też chciałem swego czasu poznać, ale później zupełnie o tej potrzebie zapomniałem. Podobnie więcej można znaleźć tu wątków. Istotny wydaje się pomysł ukazania postaci w różnych momentach życia. Od dzieciństwa, przez dorastanie, aż po dorosłość. Ważne są także relacje z rodziną i bliskimi („pomyślałem, że rodzice wychowywali mnie w poczuciu absolutnej wyższości nad innymi ludźmi, do dziś nie rozumiem dlaczego, bo nie było we mnie przecież nic wyjątkowego”). Z „Przepływów” można wziąć całkiem sporo. W tych smutnych, szczerych i momentami radosnych tekstach ukryte jest wiele pytań i refleksji. Ale nie to jest siłą tej książki. O samotności i niedopasowaniu napisano już wystarczająco dużo. Teksty Macieja Libicha to przede wszystkim forma, język i ulotność chwili. Warto się w nich zatopić.

Recenzja "Skąd" Sasa Stanisić

Wydawca: Książkowe Klimaty

Liczba stron: 376


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Małgorzata Gralińska
 
Premiera: 17 lipca 2022 rok

Narratorem powieści „Skąd” jest sam autor, Sasa Stanisic. Jego matka była bośniacką muzułmanką, ojciec Serb z kolei wyznawał prawosławie. Wychowany w Jugosławii młody Sasa był świadkiem i ofiarą rozpadu kraju z 1992 roku. Razem z matką uciekł przez Serbię, Węgry i Chorwację do Niemiec, gdzie po pewnym czasie dotarł też zmieniony ojciec, a sam autor dostał się na studia i rozpoczął karierę pisarza. Jak sam wspomina, jego rodzina rozbiła się wraz z Jugosławią, a świadectwo emigracyjnych przeżyć silnie rezonuje także w jego najnowszej książce, za którą otrzymał nagrodę Deutscher Buchpreis.

W oryginale „Herkunft” może oznaczać miejsce urodzenia, pochodzenie lub rodowód. Również polskie tłumaczenie daje duże pole do interpretacji. Książka pokazuje życie autora, którego codzienność w wieku zaledwie 14 lat została wywrócona do góry nogami. Spokojny czas i świętowanie sukcesów Crveny Zvezdy spotykają się tu z wojną. Ale nie o brutalności jest ta książka, a o pamięci. Stanisic z rozrzuconych puzzli swojego życia stara się ułożyć pejzaż ukazujący tożsamość emigranta. Wspomina nastoletnie lata w enklawie uchodźców poza Heidelbergiem w Niemczech, przypatruje się babci tracącej pamięć, wraca do Oskorusy, gdzie rozmawia z członkami rodziny i odwiedza groby przodków. Swobodnie miesza przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Przywołuje ważne dawniej przedmioty, jak szalik swojej ulubionej drużyny. Opisuje także pamiętne wydarzenia, na przykład imprezę przy grillu przed uzdrowiskiem w Wyszegradzie w Bośni, gdzie matki śmiały się przy winie a dzieci bawiły w chowanego. Ten ostatni wątek rozbudował też o mrożącą krew w żyłach puentę. Raptem dwa lata po grillu dziesiątki muzułmańskim kobiet było zabieranych do uzdrowiska i tam gwałconych oraz zabijanych.

Zamiast tkać swoją relację w spójną i linearną historię, celowo miesza gatunki, by odzwierciedlić, jak zagrożona jest pamięć. Fragmentaryczny styl Stanisica współgra z tematyką książki. Autor ucieka się do wspomnień, rozmów na WhatsAppie, przekazywania obserwacji w taki sposób, w jaki pamięć rozwija się w oderwanych obrazach i niepełnych narracjach. Nie stroni przy tym od dygresji. Niektóre są ciekawe, jak chociażby ta o ciotce Zagorce, która zostaje sowieckim pilotem wojskowym i wysyła kozę w kosmos. Czasami jednak idzie kilka kroków za daleko i opowiada na przykład o swoich literackich dokonaniach. W pewnym momencie powieść zamienia się też w specyficzną zabawę formą. Czytelnik sam wybiera własną ścieżkę, którą podąża, by lepiej zrozumieć zmienność życia. Dopiero kilka ślepych zaułków udowadnia, że nie wszystko jest takie proste, jak na pozór się wydaje.

„Skąd” traktuje o wielu istotnych tematach. O próbie radzenia sobie w nowym środowisku, które nie zawsze bywa przyjazne. O refleksjach na temat decyzji podejmowanych przez rodziców, które później silnie oddziałują na życie dorosłego człowieka. Także o tym, że różne historie poprzez niedoskonałość przekazu bywają zniekształcane, zapomniane lub wymazane. Praktycznie każde wspomnienie, jest wyłącznie osobistą interpretacją, zwierciadlanym obiciem pamięci, zasłyszanych słów i zmieniających się w czasie poglądów. Jak z tych wszystkich indywidualnych obrazów ulepić obraz narodu, który gdzieś zagubił swoją tożsamość? Czy naprawdę jedynym tematem podejmowanym po latach ze znajomymi mogą być kwestie aktualne? A co z przeszłością? Czy ona nie ma znaczenia?

„Skąd” jest książką manifestem, książką oskarżeniem. To pozycja z gatunku WAŻNA i AKTUALNA, ale nie w tym sensie, w jakim WAŻNE i AKTUALNE bywają bestsellery. Nie zrażajcie się tym sformułowaniem, bo możecie sporo stracić. Stanisic mówi o naprawdę istotnych kwestiach dla każdego uchodźcy, ale też dla osób, które z tymi uchodźcami wchodzą w jakiekolwiek interakcje. A nawet dla tych, co tych interakcji unikają. A może właśnie przede wszystkim dla nich. Homofobia i nietolerancja widoczne są na każdym kroku. Także u nas.

Nie mam pewności czy książka napisana w tak specyficzny, poszarpany i polifoniczny sposób może cokolwiek zmienić. Być może jest zbyt trudna, być może brakuje to klarowniejszego story, być może też autora jest tu czasami za dużo. Co by tu jednak nie mówić, „Skąd” uderza i trafia w wiele czułych punktów.

Recenzja "Parabole milczenia" Eduardo Antonio Parra

Wydawca: Officyna

Liczba stron: 168


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Tomasz Pindel
 
Premiera: 18 maja 2022 rok

Na jednym z portali literackich pod pierwszą, oryginalną wersją „Paraboli milczenia” („Parábolas del Silencio”) znajduje się raptem kilka ocen i trzy opinie. Szczególnie interesująca jest ostatnia, w której rodak autora zauważa, że niski stan czytelnictwa Meksyku oraz promocja ukierunkowana na reklamowanie dzieł wątpliwej jakości przyczyniają się najpierw do przemilczenia, a później całkowitego zapomnienia tak wyrafinowanej beletrystyki. To zdaje jako żywo przypomina moje własne przemyślenia na temat rynku książki w Polsce (czego doświadczy też niniejszy zbiór, mam co do tego całkowitą pewność). Widać dobra literatura ma pod górkę w wielu miejscach na świecie. Tym większa radość, że ktoś ten zbiór odkrył i dzięki zaangażowaniu wydawnictwa Officyna oraz tłumacza Tomasza Pindla, możemy teraz podziwiać go w dziale nowości.

„Parabole milczenia” wyróżniają się na tle modnych dziś książek tematyką i narracją. Język meksykańskiego pisarza nie jest ani syntetyczny, ani nadmiernie rozciągnięty. Liryczna fraza, autentyczność i potężny, przesiąknięty humanizmem głos – właśnie tak napisane są opowiadania zamieszczone w tomie (chociaż, jeśli mam być szczery, zdarzają się też niespodzianki, jak chociażby rozwlekłe zdania pozbawione przecinków w jednej z historii). Narratorzy opowieści nie spieszą się. Snują swoje relacje powoli, przerywając je na wspomnienia, opis detali czy odpoczynek. Na dokonanie morderstwa, pocałunek czy rozstanie przyjdzie przecież jeszcze czas. To właśnie monolog wewnętrzny połączony ze zdyscyplinowanym, obiektywnym przedstawianiem świata sprawia, że pisarstwo Parry porównuje się do niesłusznie zapomnianego w Polsce Juana Rulfo („Równina w płomieniach” jest jednym z moich ulubionych zbiorów opowiadań).

Eduardo Antonio Parra urodził się w León w stanie Guanajuato, czwartym co do wielkości mieście Meksyku. Już jako dziecko przeprowadził się do Linares w stanie Nuevo León. To zdecydowanie mniejsza miejscowość i co ważniejsze, położona na północy kraju. Od MaAllen położonego w Teksasie dzieli Linares raptem 170 mil, a nie jest to wcale najbliższy punkt Stanów Zjednoczonych, patrząc z perspektywy domu Parry. Perspektywa Północnego Meksyku pojawia się w literaturze i kinematografii bardzo często i praktycznie zawsze związana jest z kartelami narkotykowymi, handlem bronią, wojnami gangów i przekraczaniem granicy. W „Parabolach milczenia” tych problemów praktycznie nie doświadczymy (kwestia narkotyków pojawi się dopiero w ostatniej historii „Ciche modlitwy”, zaś przekraczanie granicy jest tylko wspomniane w „Niewinnych świętych” oraz „Pod spojrzeniem księżyca”). Zawarte tu dziewięć opowiadań rozgrywa się na peryferiach, a bohaterami są zwykli, ubodzy ludzie. Owe peryferia można rozumieć dosłownie, jako enklawy miast lub wsie, ale jednakowo trafnym będzie podział na peryferia płciowe (np. kuchnie i szerzej dom jako przestrzeń, w której obracają się kobiety), i społeczne (dom opieki, więzienie, dom publiczny). Głównym motywem, wokół którego toczą się losy postaci, jest zło.

Eduardo Antonio Parra skupia się na jednostce. Widać, jak bardzo intryguje go przemoc, ale nie w tym popularnym, melodramatycznym i brutalnym znaczeniu, ale jako próba dotarcia do źródła postępowania. Właśnie z tego powodu Bosco dokonuje rachunku sumienia i ponownie odtwarza trudną przeszłość, zanim naciśnie na spust pistoletu („Na czatach”). W innym miejscu („Tylko nie perfumy”) razem z protagonistą będziemy świadkami napaści pomywacza samochodów na kierowcę. Nie dowiemy się jednak, jaki był finał całego zajścia, bo bohater wróci już do swojego normalnego życia, poszukiwać nikczemności gnieżdżącej się w nim samym. Przemoc może też przybierać formę ignorowania otoczenia („Tyle, ile trwa piosenka”), co czasami bywa jeszcze bardziej szokujące i bolesne, niż znalezienie zwłok w stawie. To ostatnie opowiadanie ma też drugie, feministyczne dno. Podczas gdy bohaterka przygląda się agonii własnego męża, w tle słyszymy utwór „Mudanzas” Lupity D'Alessio, który swego czasu  był ambasadorem sprawy wyzwolenia kobiet w Meksyku.

Eduardo Antonio Parra nie wprost pyta nas, skąd się to zło bierze? Trudno przy tym nie odnieść wrażenie, że głęboko wierzy w pierwotność niegodziwości, draństwa i zniszczenia. Zło jest w bohaterach od początku. Pod wpływem określonych czynników zewnętrznych nasila się i przeradza w konkretne uczynki. Takim bodźcem mogą być oczekiwania rodziny, przywódcy, otoczenie, czy wreszcie erotyka. W większości opowieści kobiety i mężczyźni prowokują przyjemność, żyją nią, pożądają jej, dążą do niej z pełnymi konsekwencjami, jakie to niesie.

Wśród dziewięciu opowiadań zamieszczonych w tomie „Parabole milczenia” co najmniej trzy są cudowne, a dwa z nich mają związek z fragmentami biblijnymi. W „Pod spojrzeniem księżyca” przywódca Ramsés prowadzi grupę osadników do zajęcia posiadłości w pobliżu Rio Grande. Pełen nadziei, głodny tłum wyrusza, by rozpocząć nowe życie w swojej ziemi obiecanej. W ten sposób Eduardo Antonio Parra nawiązuje do żydowskiego exodusu. „W obecności ciała” z kolei oprócz tego, że wpisuje się w coraz dłuższą, latynoamerykańską tradycję pozytywnego pisania o domach publicznych (wystarczy wymienić „Pantaleona i wizytantki” Mario Vargasa Llosy, „Rzecz o mych smutnych dziwkach” Gabriela Garcia Marqueza oraz „Miejsce bez granic” Jose Donoso), odwołuje się także do życia Marii Magdaleny. Odrzucona przez świat Macorina trafia do przybytku, który dzięki niej rozrośnie się i przyniesie zadziwiające plony. Prostytutka połączy pokolenia mężczyzn, zyska szacunek ich żon, a wreszcie umrze w aurze lokalnej bogini. W ten sposób z grzesznicy zmieni się w świętą. 

„Parabole milczenia” to zbiór różnorodny. Sporo tu realizmu, ale znaleźć możemy także opowiadania z oniryczną atmosferą („Labirynt”. „Niewinni święci”). Ciekawym przykładem metafory jest także „Pokój w głębi”, gdzie grupa przerażających staruszków systematycznie zagraża nowej pacjentce, gdyż ta zajęła jedyny pokój od strony ulicy. Zarówno tu, jak i w innych narracjach protagoniści krążą, wracają do dawno nieodwiedzanych miejsc, planują zemsty i analizują  zbrodnie. Ich losy są wyjątkowo plastycznymi alegoriami sytuacji, które czynią życie i śmierć czymś więcej niż anegdotą. To przypowieści, których chce się słucha.

Zbiór znalazł się na liście "Najlepsze zbiory opowiadań 2022 zdaniem Melancholii Codzienności".