Recenzja "Opowieści znad rzei Hulan" Xiao Hong

Wydawca: PIW

Liczba stron: 256


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Magdalena Stoszek-Deng

Premiera: 13 maja 2021

W 2014 roku Ann Hui, urodzona w Chinach reżyserka, która rok temu otrzymała Złotego Lwa za całokształt twórczości, nakręciła film po tytułem „Złoty wiek”. Dzieło nie doczekało się atencji ze strony odbiorców, nie zostało pokazane na żadnym istotnym przeglądzie, nadal jest praktycznie niedostępne w Polsce. Trudnością w promocji filmu jest z pewnością czas trwania – blisko trzy godziny niespiesznej narracji skupiającej się na losach głównej bohaterki. Tą jest Xiao Hong, grana przez Wei Tang. Film jest biografią nadal mało znanej pisarki tworzącej w latach 30. XX wieku. A że była to postać nietuzinkowa, doskonale dowodzi właśnie dzieło Ann Hui. Kto zresztą chciałby dowiedzieć się więcej, między innymi tego jak układały się relacje damsko-męskie autorki, dlaczego całe życie musiała uciekać oraz jaki wpływ na jej charakter miała wojna, ten koniecznie musi zapoznać się z posłowiem zamieszczonym w niniejszej książce.

Niewielkich rozmiarów powieść, pierwsza dostępna dla polskiego czytelnika próbka stylu Xiao Hong, ukazała się pierwotnie w odcinkach w hongkońskiej gazecie. To ujęta w poetyckim i barwnie opisowym języku historia życia niewielkiej miejscowości gdzieś w północno-wschodnich Chinach. Nowela nakreślona z perspektywy małego dziecka, zaczyna się od odmalowania środowiska naturalnego i społecznego kompleksu Hulan. Na zewnątrz panuje mroźna zima. Obserwujemy codzienne zmagania handlarza, lekarza Li Yongchun, wdowy Wang i wielu innych anonimowych postaci. W tej części książki bohaterem jest samo Miasto, które autorka przedstawia jako zamknięte społeczeństwo. Wszyscy tubylcy martwią się o losy otaczającego ich świata, a największą atrakcją jest podglądanie życia innych osób. Nie są to ludzie z krwi i kości, a raczej części funkcjonalne większego tworu, bez jakiejkolwiek tożsamości.

Dużo lepiej poznajemy ich w rozdziale drugim, gdzie śledzimy sieć wydarzeń, ujawniających niektóre z wszechobecnych przesądów panujących w społeczeństwie. Bardzo ważną sceną jest tu taniec czarodziejki, do którego autorka powróci w dalszej części książki. Kolejne epizody opisywane w książce to przejście do rozważań na poziomie rodziny. Xiao Hong opisuje kilka ulotnych retrospekcji o dziadku, z którym lubiła bawić się w ogrodzie i jeść wymyślne potrawy. Wspomina także o babci nie znoszącej wygłupów swojej wnuczki. Autorka powołuje do istnienia także wiele innych ludzi, w szczególności sąsiadów, zazwyczaj pełniących mało zaszczytne funkcje hodowców trzody chlewnej, przesiewaczy mąki, furmanów czy młynarzy.

W tym momencie powinna pojawić się jakaś fabuła, myśl przewodnia, temat, wokół którego chińska pisarka organizuje kolejne zdarzenia. Nic takiego jednak nie ma miejsca. Kolejne rozdziały książki to trzy odrębne opowieści. W jednej z nich panna młoda wpada w sidła wrednej teściowej, która najpierw zaczyna łoić jej skórę, a ostatecznie doprowadza do szalonych i brutalnych eksperymentów czarodziejskich, mających za cel wygonić z jej ciała złe duchy. Zwariowany wydaje się także życiorys bohatera kolejnej opowieści. To wujek narratorki, śpiący wszędzie tam, gdzie znajdzie się dla niego miejsce. Nosi słomkowy kapelusz bez ronda, suknię schodzącą do kolan i parę butów bez podeszwy. Lubi też kraść różnego rodzaju towary. To tak naprawdę typowy outsider, za nic mający kodeksy postępowania i układne życie. Wreszcie trzecia narracja, prawdopodobnie najbardziej poruszająca. Traktuje o losach ubogiej rodziny, która wraz z narodzinami swojego małego dziecka zamieszkuje w zimnym młynie. Muszą zmagać się nie tylko z nieprzychylnymi warunkami atmosferycznymi, ale także ze społecznym ostracyzmem.

„Opowieści znad rzeki Hulan” długo nie doczekały się należnego uznania. Komunistyczne władze odesłały tekst na margines, ponieważ jego treść nie korespondowała z obraną linią polityczną kraju. Recenzenci podkreślali także, że książka została zbudowana na przypadkowych szkicach, bez zamiaru organizowania głównego tematu. Dzisiaj, gdy modernizm, postmodernizm, surrealizm i wszystkie inne izmy nie są już żadną sensacją, „Opowieści znad rzeki Hulan” czyta się zupełnie inaczej. To nie eksperyment, ale bardzo osobista i nostalgiczna relacja o dzieciństwie i towarzyszących mu emocjach. Xiao Hong poprzez fragmentaryczne historie, brak centralnych postaci i nieliniową struktura narracji odchodzi od tradycyjnej formy autobiografii i czyni ze swojego dzieła powieść wyjątkową i intrygującą. Ciekawą o tyle, że odsłania dawne zwyczaje i wierzenia, jednocześnie pozostając aktualną w sferze czysto ludzkiej. 

Recenzja "To była wojna okopów" Jacques Tardi

Wydawca: Centrala

Liczba stron: 130


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Katarzyna Dargiel

Premiera: 21 maja 2021

Paul Gravett, londyński dziennikarz, kurator i pisarz od lat związany z branżą komiksów, popełnił parę lat temu zestawienie 1001 komiksów, które musisz przeczytać przed śmiercią. Książka nie pojawiła się jeszcze po polsku, ale nic nie stoi na przeszkodzie aby zagłębić się w to zestawienie. Znajdziemy tam takie klasyki jak „Akira”, „Avengers”, Asterix i gladiator”, „Berlin. Miasto kamieni” czy „Black Hole”. Jest tam oczywiście wiele więcej dobra, które w znacznej części nadal czeka na polskie tłumaczenie. Ten problem nie dotyczy już albumu „To była wojna okopów”, który dzięki Centrali doczekał się zasłużonego wznowienia.

Tom zawiera serię anegdotycznych historii osadzonych w okopach I wojny światowej. Wiele z nich Tardi zaczerpnął z opowieści swojego dziadka weterana, inne wyszukał w książkach. Teksty skupiają się na codziennych okropnościach i niesprawiedliwości jakich doświadczali żołnierze. Mamy tu wiele obrazów okaleczenia fizycznego, psychicznego torturowania, całą masę opisów nie stroniących od takich problemów jak gangrena po dotknięciu ludzkich wnętrzności. Tardi stworzył dzieło ambitne, dokumentujące terror i okropieństwa konfliktów zbrojnych. Tematem tym zajmował się zresztą już wcześniej w „Adieu Brindavoine”, opublikowanym w Pilote (1972-1973) i „Le Fleur au Fusil” (1974), ale nie doszedł tam do takiej formalnej perfekcji jak w „To była wojna okopów”.

Trudno wybrać tę jedną narrację, która oddziałuje na psychikę najbardziej. Jedni powiedzą, że może nią być opowieść o kucharzu rozstrzelanym przy misce zupy. Kolejni docenią z pewnością wspomnienia żon, oczekujących przybycia swoich mężów z pola walki. A ja nie mogę zapomnieć o jeszcze innym kadrze. Widać w nim kobiety, którymi żołnierze zakrywają się w natarciu na wroga. Niby nic nowego, podobnych epizodów w historii było wiele. Tardi ma jednak dar do umiejętnego wydobywania głębi emocji z pozornie prostych słów i grafik. Pokazuje świat takim, jakim był naprawdę. I właśnie tym wygrywa.

„To była wojna okopów” narysowano czystą, schludną kreską. W większości kadry są wypełnione szczegółami – drutami kolczastymi, ciałami, ruinami domów, karabinami. Mimika postaci przedstawiona jest zazwyczaj realistycznie – brak tu właściwego dla wielu twórców cartoonowego upraszczania czy przerysowania. Czasami podkreśla efekt brutalności poprzez wykrzywioną twarz czy nadnaturalnie rozpostarte, martwe oczy. Filmowy jest sposób prowadzenia narracji. Jacques Tardi rzadko pozwala sobie na formalne eksperymenty, takie jak retrospekcje z życia poza frontem. Opowieści zamyka w tradycyjnych prostokątnych ramkach narzucających regularny rytm lektury. I to również w najbardziej dramatycznych momentach, gdy życie bohaterów kończy się strzałem w plecy lub gdy są postawieni przed tragicznym wyborem.

Podoba mi się w tym komiksie także rytm snucia opowieści. Nawet jeżeli bohatera za chwilę spotka coś strasznego albo gdy jego wyobrażenie świata właśnie się załamało, tempo narracji pozostaje niezmienne. Czytelnik jest tu przede wszystkim obserwatorem podglądającym niewiarygodne okrucieństwo. Czaszki, śmiertelne rany, agonia zamknięta w beznamiętnych oczach – to wszystko dotyka do głębi i szanuje przy tym bezpieczną granicę, której przekroczenie bardzo często kończy się szantażem emocjonalnym. Tardi jest jednak wyważony, choć wcale nie ma zamiaru nikogo oszczędzać. Jest przede wszystkim prawdziwy.

„To była wojna okopów” można nazwać swego rodzaju studium upadku ludzkości. Autor pokazuje jak wiele okropieństw człowiek jest w stanie znieść, by przetrwać. Zabijanie niewinnych, brak snu czy wykonywanie pozbawionych racjonalności rozkazów, to tylko przykłady działań, które pozbawiają ludzi wiary, nadziei i miłości. A bez nich żaden dzień nie może być udany. Tardi stworzył wartościowe dzieło, które jest uniwersalną przestrogą przed kolejnymi wojnami i ich konsekwencjami dla zwykłego człowieka. Zupełnie nie dziwi mnie umieszczenie tej nowości na liście 1001 komiksów, jakie należy przeczytać przed śmiercią.

Recenzja "Szeryf Babilonu" Tom King

Wydawca: Egmont

Liczba stron: 304


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Jacek Żuławnik

Premiera: 16 czerwca 2021

Toma Kinga sympatykom komiksów bliżej przedstawiać nie trzeba. Współpracował z DC Comics przy „Batmanie” i „Mister Miracle”, a z Marvel Comics nad „Vision”. Wszystkie te propozycje są od paru lat dostępne na polskim rynku i doczekały się miana kultowych. Tom King oprócz tego, że jest wziętym autorem, ma za sobą doświadczenie wojskowe. Stacjonował w Iraku, gdzie udał się po zamachach na World Trade Center. Ukończył także studia historyczne i filozoficzne na Columbia University. Jest człowiekiem wszechstronnym, posiadającym dużą wiedzę i lubiącym mówić o rzeczach, o których inni boją się nawet pomyśleć.

„Szeryf Babilonu” jest owocem wojskowych przeżyć autora. Początkowo pomyślany był jako seria kryminalna w stylu klasycznych tytułów Vertigo takich jak „Kaznodzieja” czy „Skalp”. Ostatecznie wydawnictwo skompilowało materiał do dwóch tomów. Pierwszy numer ukazał się w grudniu 2015 roku i spotkał się z uznaniem krytyków. Recenzenci podkreślali jego „głęboko osobistą” fabułę oraz „intrygujące” i „urzekające” osobowości bohaterów.

Rzecz osadzona została w parnym i zakurzonym Iraku. To tam były amerykański policjant, Chris Henry, pełni służbę szkoleniową. Ma za zadanie kształcić przyszłych irackich stróżów porządku na model zachodni. Wszystko układa się doskonale, aż do feralnego dnia, gdy jeden z rekrutów ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Poczucie misji nakazuje Henry’emu zwrócić się o pomoc w wyjaśnieniu sprawy Alego Al Fahara do wpływowej działaczki społecznej Sofii. To kobieta nie tylko urodziwa, ale także silna i potrafiąca odnaleźć się w muzułmańskim świecie. Spędziła wiele lat w USA, gdzie uciekła po zamachach na jej rodzinę. Sofia splata życiorysy amerykańskiego trenera z policjantem pełniącym służbę dla Saddama – Nasirem. Ten brodaty mężczyzna będzie wytrychem, który posunie akcję na kolejne poziomy wtajemniczenia. W pewnym momencie pojawią się terroryści, służby specjalne, fanatycy religijni i wiele innych społeczności, tak charakterystycznych dla Iraku na początku XXI wieku.

„Szeryf Babilonu” pomyślany został jako kryminał, który ma obrazować brutalne realia życia na Bliskim Wschodzie. King rozpisuje tu kilka wyjątkowo sugestywnych scen. W jednej z nich do stołówki pełnej policjantów wchodzi zakryta młoda dziewczyna wyposażona prawdopodobnie w pas szahida. Nikt nie bada co niesie w dłoni, jakie są jej motywacje. Kilka kul z broni snajperów załatwia sprawę. W innym miejscu Chris stojący na ulicy jest zaczepiany przez młodego Irakijczyka. Ten chce mu sprzedać prasę pornograficzną. Amerykański były policjant nie ma jednak pewności, co młody człowiek wyjmie zza siebie, na wszelki wypadek wymierza więc w niego lufę pistoletu. To właśnie takie małe kadry budują w komiksie atmosferę permanentnego napięcia i strachu. Atutem albumu jest niewątpliwie jego klimat – wiarygodny, bo oparty na własnych doświadczeniach.

Za ilustracje, podobnie jak w „Mister Miracle” i „Batmanie” odpowiadał Mitch Gerads. Charakterystyką jego prac jest wprowadzanie człowieczeństwa i realizmu do tego, co pozornie wydaje się nieludzkie. Jego plansze wypełnione są brudem, kurzem i krwią. Nie boi się malować przed odbiorcami przerażających kadrów podcinania gardła czy dziury ziejącej w głowie. Jego kreska jest wyraźna, a kolorystyka celowo dobrana tak, aby jeszcze bardziej wzmacniać przekaz słów. Ciekawym zabiegiem było na przykład skupienie się na zielonych barwach w sytuacji, gdy bohaterowie znajdowali się w tak zwanej zielonej strefie, czyli przestrzeni międzynarodowej położonej w centrum Bagdadu. A to tylko jeden z wielu zabiegów formalnych stosowanych przez Geradsa.

„Szeryf Babilonu” to na pewno ciekawa pozycja, która jednak nie ustrzegła się pewnych uproszczeń. Jedną z nich jest charakterystyka głównego bohatera – idealisty ocierającego się wręcz o fanatyzm na tle humanizmu i sprawiedliwości. Takich postaci w literaturze i kinie było już bardzo wiele i za każdym razem wyglądają sztucznie – pozbawione wątpliwości, wypełnione poczuciem obowiązku i miłością do drugiego człowieka. Innym problemem jaki mam z tym albumem jest sama fabuła. Nieźle zakręcona, odsłaniająca wiele nieoczywistych stron życia w Iraku, ale jednocześnie trochę zbyt widowiskowa. Wolę jednak mniejsze dramaty skupione na psychologizacji postaci. Zdaję sobie jednak sprawę, że w tym aspekcie będę wyjątkiem, a wplecenie konwencji kryminału do żołnierskiego świata, jest dla wielu czytelników pożądane. Dla nich ten komiks będzie prawdziwym objawieniem.